Zbudziła mnie pani Honorata, przychodząc z tacą, na której kanapki, herbata i owoce.
- Przespał pan cały dzień, a chciałam przedstawić pana naszym gościom – zabrzmiały te słowa z lekkim wyrzutem, ale umniejszył je uśmiech na twarzy. - Właściwie to chciałam pana przeprosić za wybudzenie, ale u mnie kolację trzeba jeść.
- To ja panią przepraszam – odparłem – ale taką poczułem senność… chyba istotnie byłem zmęczony.
- Znużyło pana czytanie tego pamiętnika – rzuciła wzrokiem w stronę pozostawionych na stole i przyciśniętych budzikiem kartek papieru.
- Wręcz przeciwnie, te zapiski są bardzo interesujące. Czytała je pani?
- Nie wiem, czy akurat te, ale czytałam coś, choć niewiele pamiętam. Wie pan co, niech pan skosztuje tych kanapek, a ja zejdę na dół, przyniosę ciasto i karafkę ze wzbogaconą spirytusem wiśniówką.
Pani Honorata musiała zaraz po wejściu to mansardy zapalić światło; w czasie gdy zacząłem czytać, pamiętam, że nie zapalałem tego górnego, ani też niewielkiej lampki stojącej na stole. Zegar który też stał i mruczał na stole, to ten, którego użyłem jako docisku do kart pamiętnika - wskazywał kwadrans po dwudziestej, ale za oknem było jeszcze jasno, a w dodatku czułem, że będziemy mieli ciepłą noc. Po włożeniu pamiętnika do puściutkiej szuflady przystąpiłem do jedzenia przygotowanych dla mnie kanapek z serem, kiełbasą i pomidorami – niby zwyczajne, lecz jakoś zapadły mi go gustu; podejrzewam, że zawsze ilekroć stołowałem się w hotelikach, małych restauracjach czy nawet barach, mój smak podczas spożywania najprostszych dań, potęgował się, podobnie jeśli chodzi o sen - znakomicie zasypiałem w obcej pościeli, w odosobnionym miejscu, a nawet w namiocie, gdzie zdarzyło mi się spędzić niejedną noc. Miałem przeczucie, że pobyt w tym hoteliku pozwoli mi z jednej strony wypocząć, a z drugiej, o czym byłem przekonany, uda mi się skończyć powieść, która wkroczyła w ostatnią fazę długiej i często zmienianej fabuły. Dodatkowym zagadnieniem była ta przygoda, którą zafundowała mi właścicielka pensjonatu – chodzi oczywiście o te pamiętniki. Pierwsze wrażenie po przeczytaniu wyjątków jednego z nich było imponujące, zwłaszcza że odbiorcą tekstów zgromadzonych w skrzyni była osoba, która mieszkała w tym samym pokoju co ja, tyle że przed wielu, wielu laty. Jeszcze nie miałem pomysłu, co zrobić z tyloma zapisanymi kartami papieru, choć miałem przekonanie, że nie powinno się ich pozostawić w tym stanie, bez dokładnego przejrzenia. Przyrzekłem sobie, że jeśli tylko znajdę trochę czasu, zajmę się tymi pamiętnikami i chociaż nigdy nie prowadziłem prac redaktorskich dotyczących nie moich tekstów, to można by się pokusić o zebranie i opublikowanie materiałów, które tak niespodziewanie znalazły się w moim posiadaniu, rzecz jasna pod warunkiem, że będą miały pewien poziom, ale już po przeczytaniu fragmentu pierwszego pamiętnika doszedłem do wniosku, że można spróbować doprowadzić do wydania pamiętników – w końcu chyba o to właśnie chodziło tej starej, tragicznie zmarłej nauczycielce. Jeżeli miałbym potraktować kwestię pamiętników poważnie, to przysporzyłoby mi to sporo pracy więc jeśli miałbym wykonywać tę robotę tutaj, to sześć letnich tygodni w Bukowcu nie wystarczy, ale czy ja jestem przywiązany do wielkiego miasta? Czy ktoś na mnie czeka? Jedyną osobą, którą mógłby mój przedłużony wyjazd w warmińsko-mazurskie ostępy niepokoić jest Zuzanna – korektorka, która zawsze była ostatnimi oczami i dłońmi w tej mojej machinie produkcyjnej książek, jakich natworzyłem, to dopiero jej niestrudzoność w poszukiwaniu błędów, jej szlif i ostateczne wygładzenie tekstu pozwalały oddać napisany tekst do drukarni. Gdybym więc, głośno myślałem, miał zabrać się za karty pamiętników przesłanych onegdaj na konkurs ogłoszony przez nauczycielkę, to samemu nie dałbym rady. Wypadałoby więc poprosić Zuzannę, aby przyjechała… łatwo się mówi „aby przyjechała”… a pieniądze, to dodatkowe koszty i w końcu nie jestem tak zamożny, nie siedzę na pieniądzach jak chyba każdy pisarz w dzisiejszych czasach, a przecież nie powinienem narażać Zuzanny na dodatkowe koszty… mało to ma ze mną problemów?
Pani Honorata wniosła na górę rzeczoną karafkę z wiśniówką, kieliszki, szarlotkę, talerzyki i sztućce do ciasta. Zasiadła przy stole naprzeciwko mnie i w okamgnieniu zalała szczupłe, niewysokie i stożkowe kieliszki krwawym płynem. Wymieniliśmy się imionami jak przystało na bruderszaft i w ciągu tych niewielu sekund poczułem, że pani Honorata coś nadmiernie poświęca uwagę mojej osobie, byłem jej obcy, rozmawialiśmy z sobą niewiele, więc czemu przypisać to zainteresowanie, nie wiedziałem. Być może zdarza się w życiu taki magnetyzm, który potrafi stosunkowo szybko przyciągnąć czyjąś uwagę i zainteresowanie. Nie podejrzewałem niczego innego, czegoś w rodzaju oczarowania, wszak byliśmy już w pewnym wieku, inaczej – ja byłem w pewnym wieku, który nie powinien przyciągać zainteresowania kobiety też już niemłodej, choć zgrabnej, przystojnej i niepozbawionej uroku. Co innego, gdybyśmy się dobrze znali, tak jak ma to miejsce w przypadku mnie i Zuzanny. Zdarzyło się, że jeszcze przed jej rozwodem dosłownie wypłakiwała oczy w moich ramionach, później, kiedy już została sama, również. Przez cały czas od kiedy się znaliśmy, byliśmy parą dobrych przyjaciół, mogących na siebie liczyć dosłownie w każdej sytuacji.
- Co i o czym pan pisze… piszesz – zapytała i zaraz poprawiła Honorata.
Początkowo chciałem udzielić banalnej, bardzo banalnej odpowiedzi, mówiąc, że o życiu. W sumie zawsze się pisze o życiu, dokładając od siebie pewną tajemnicę, mniej lub bardziej ukryte przesłanie.
- Interesuje mnie motyw przemijania – odparłem. - Konfrontacja przeszłości z teraźniejszością, która zwykle nie wytrzymuje próby czasu nie tylko dlatego, że spoglądając wstecz widzimy się młodymi ludźmi posiadającymi ideały, jasne, czasami wręcz naiwne spojrzenie na przyszłość, więc – zaciąłem się w pewnym momencie, nie potrafiąc przełożyć myśli w słowa – więc, to nie tyle chodzi o to, że byliśmy młodzi, lecz o te nasze plany, marzenia, projekty, których najczęściej nie zrealizowaliśmy i daliśmy się porwać żywiołowi życia, konsumpcji, bezideowości, w każdym razie dzisiaj jesteśmy wykorzystywani przez innych i zapominamy o tym, co dawniej stanowiło podstawę naszej egzystencji.
- I o tym piszesz, Adamie? To trudne.
- Wiem, ale to pochłania moje twórcze zmysły, jeśli mogę się tak wyrazić.
Wypiliśmy jeszcze po jednym kieliszku i nasza rozmowa odbiegła od tematu wyrażonego w pytaniu Honoraty. Może dobrze, że tak się stało, bo znając siebie, analizowałbym swoje myśli, ubierał je w socjologiczne slogany, słowem wywnętrzniałbym się niepotrzebnie, co mogłoby się okazać tematem nudnym dla mojej rozmówczyni.
W pewnej chwili moja gospodyni zauważyła coś, nad czym jeszcze przed kilkoma minutami myślałem.
- Czy nie sądzisz, że to pamiętnikowe znalezisko pomoże ci w dokończeniu książki, którą piszesz, a może w kolejnej?
Miała rację.
[14.07.2025, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz