Maurycy rozpoznał go, gdy ten wspiąwszy się na podstawione mu krzesełko
ukazał na mównicy swój tors. To ten sam, którego wypychano z kolejki po
papierosy – była właśnie dostawa „Giewontów”. Nie tyle nawet wypychano go, co
sam dawał się wyprzedzić. Plątał się między nogami, a każdy wsłuchując się w
jego piskliwe zawodzenie brał go za niemężczyznę, dziecko, któremu kioskarka
nie powinna była sprzedać ani jednej paczki, choćby skrzeczał, że to dla
tatusia. Kioskarka w pewnością wymagałaby upoważnienia na piśmie, że
rzeczywiście wysłano go tu po prośbie.
Może właśnie wtedy urodził się jego bunt, wyrosła w nim nienawiść
przewyższająca go o głowę. Niedoceniony, zagubiony w swoim nieistotnym życiu,
zapragnął zemsty, a kiedy nauczył się na pamięć kilkunastu słów – wytrychów,
przykleił się do co ważniejszych krzykaczy, służąc im najczęściej jako
podnóżek, gdy ci, rozsiadłszy się na kanapach dyskutowali o życiu, polityce i o
forsie, której wciąż było im mało i mało.
Kiedy Maurycy go rozpoznał, próbując przedostać się na drugą stronę ludnego
placu, karzełek był już znany, a jego cięty język chłostał tych, których nie
mogła dosięgnąć jego dziecięca piąstka. Nienawiści nauczył się prędko – każdy
kretyn dostaje od Boga pewien dar, a że nienawistne słowa zawsze były i są w
cenie, tedy oklaskom na wiecu nie było końca.
Maurycy przecisnął się bliżej, tak blisko, że od karzełka przytupującego
nóżkami na krzesełku, oddzielał go tylko szwadron policjantów. Nie próbował
przedostać się przez ten kordon – zbyt muskularni byli ci panowie w stalowych
hełmach, dzierżący w łapach pałki z twardej gumy.
Jednakowoż samo pojawienie się Maurycego tuż przed granatowym ogrodzeniem
umięśnionych facetów nie mogło ujść uwadze rechoczącego do mikrofonu pryncypała
i jego dwu goryli w uniesionych ponad kark kołnierzach lekkich wełnianych
kurtek. Wystarczyło jedno obrzydliwe spojrzenie rzucone mimochodem przez
karzełka, spojrzenie, które pokierowało wzrokiem goryli, aby zwarty szpaler
granatowych piesków rozpękł się i wskutek tego pęknięcia wyłoniła się pięcioskładnikowa
awangarda, która po otoczeniu Maurycego ze wszystkich możliwych stron
zafajdanego świata powaliła go na kolana, a razy zadane pałkami ustawiły jego
ciało w pozycji pokutniczo-horyzontalnej.
Pryncypał przerywając na chwilę chwalbę własnych dokonań i odkrywanie przed
tłumem swoich zamiarów co do uszczęśliwienia ludzkości wykonał wymowny gest
twarzoczaszką, po którym dwóch awangardowców zaciągnęło za rzadkie włosy przed
mównicę spłoszone i bezwładne ciało Maurycego.
- Tak właśnie wygląda zdrajca – zaskrzeczał karzełek, a dwaj awangardowcy
zepchnęli wiotkiego Maurycego z proscenium.
Pierwsze trzy rzędy słuchaczy kierując się zapewne patriotycznymi pobudkami
rozdeptały nadwątlone truchło Maurycego, który już po przejściu pierwszorzędowych
staruszek i starców uzbrojonych w laski i parasole pokornie oddawał duszę jeśli
nie Bogu to Diabłu.
Wiwatom nie byłoby końca, gdyby na kwadratowym licu karzełka nie pojawił
się nagły skurcz, uświadamiający gawiedzi, że oto słowo stało się przed chwilą
ciałem.
Tłum skłoniwszy się przed majestatem zbawcy padł na kolana i pogrążył się w
modlitwie za ojczyznę, do której bezsłownie przyłączył się karzełek.
Nagle na mównicę wstąpił jeden z goryli z uniesionym ponad kark kołnierzem.
- Jaśnie pan raczy zauważyć, co znaleźliśmy w kieszeni spodni tego zdrajcy –
szepnął karzełkowi do ucha goryl.
Mówcy zaświeciły się oczy. Zaświeciły się ponownie, kiedy wysunął z papierowej
paczuszki nieco nadwyrężonego w formie papierosa.
- Chociaż nigdy nie paliłem – tłumaczył karzeł – chociaż nigdy wcześniej
nie paliłem, tym razem spróbuję.
Zbawca zaciągnął się dymem archaicznego „Giewonta”. Poczuł się szczęśliwy.
[31.12.2018, Dobrzelin]
Az boję się pomyśleć, co będzie dalej...
OdpowiedzUsuńBohaterowie jakby skądś znani współcześnie. Szkoda, że karzeł nie zobaczył, co pisało na paczce papierosów.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
Wydaje mi się, że ten "karzełek" to słowo-klucz do zrozumienia Twego tekstu.
OdpowiedzUsuńBrakuje mi tylko drabinki.
Serdecznie pozdrawiam.