Na pierwszą blokadę
natknąłem się w nocy 20 listopada jadąc z Anglii do Havru na autostradzie A16
prowadzącej od Calais do Boulogne. Moja podróż została wstrzymana na trzy
godziny. W dniach następnych wielokrotnie napotykałem blokady umiejscowione
głównie na strategicznych rondach, jakich we Francji wiele. Najczęściej
przerywano ruch przez rondo na 5 do 15 minut, choć pod Arles na południu kraju
15 grudniu tkwiłem w korku niemal 5 godzin.
O mających się odbywać
protestach „żółtych kamizelek” dowiedziałem się już pod koniec października od
mojego francuskiego przyjaciela, który przekazał mi informację, że
siedemnastego listopada zostanie wstrzymany ruch na francuskich drogach. Czy
przewidywał wtedy (a był zaangażowany w tę akcję), że protest przeciągnie się
aż tak długo? Trudno powiedzieć. W każdym bądź razie dał mi do zrozumienia, że
nie będzie to protest jednodniowy.
Jego żona wiedząc, że
podróżuję po Francji, przekazała mi taką informację: „Przepraszamy za
utrudnienia, ale mam nadzieję, że nas zrozumiesz… musimy”, a na moje zapytanie,
czy wierzy w powodzenie tej akcji, odpowiedziała, że chyba raczej nie, bo nie
protestujący nie mają środków – pieniędzy.
Bezpośrednim
pretekstem do podjęcia walki z rządem i coraz bardziej znienawidzonym
prezydentem Francji Macronem było ogłoszenie podwyżki od pierwszego stycznia
2019 roku akcyzy na paliwa, głównie na olej napędowy. Powodem podwyżki miało
być zachęcenie Francuzów do kupowania nowych, oszczędniejszych i
przyjaźniejszych środowisku aut, co miało w dalszej perspektywie czasowej
doprowadzić do przeciwdziałania globalnemu ociepleniu i niekorzystnym zmianom
klimatycznym, jakie ono z sobą niesie.
Jak się okazało, był
to jednak tylko pretekst. Głównym powodem sprzeciwu wobec poczynań rządu i
prezydenta była pogorszająca się z roku na rok sytuacja materialna Francuzów (w
szczególności niższej klasy średniej), zamieszkujących na wsi i w niewielkich
lub niezbyt dużych miastach. Macronowi zarzuca się też niespełnianie obietnic
wyborczych. Częstym hasłem obecnym na blokadach jest: „Macron – twoją pasją są
nasze pieniądze – naszą ambicją twoja rezygnacja”. Protestujący mówią też o
nadmiernym fiskalizmie państwa, o tym, że ich egzystencja z każdym rokiem jest
trudniejsza, a różnice majątkowe pomiędzy bogatymi a biednymi powiększają się.
To ostatnie
potwierdzam – w bogatszej od Polski Francji nie brak, zwłaszcza na prowincji,
osób, które ledwo wiążą koniec z końcem i nie dotyczy to jedynie rodzin
patologicznych, biedoty, jak i też ciemnoskórych emigrantów. Oczywiście
uśredniony poziom życia w tym kraju jest wyższy od naszego, co jednak nie
zmienia faktu, że znaczna część społeczeństwa subiektywnie odczuwa, że
biednieje.
„Żółte (odblaskowe)
kamizelki” są ruchem spontanicznym, bez jednoznacznego, silnego przywódcy, co
ma swoje zalety i wady. Zaletą w nim jest przede wszystkim to, że póki co,
protestujący są niezależni od żadnej partii czy związków zawodowych, przez co
niepodatni są na manipulacje czy „zgniłe” kompromisy. Wadą z kolei jest to, że
nie posiadając wyrazistego, formalnego przywódcy z „żółtymi kamizelkami” rząd
francuski rozmawiać nie chce, co z kolei tylko zwiększa determinację
protestujących.
W przeddzień „drugiej
soboty” protestu (doszło wtedy do największych jak dotąd zamieszek w Paryżu)
jechałem przez Nemours – miasto na południe od Paryża, pomiędzy Fontainebleau a
Montargis. Tu blokady nie było. Widziałem z kolei grupę około 40 protestujących,
którzy na pieszo podążali właśnie do Paryża na tę sobotnią. Byli zdeterminowani
ale na swój sposób radośni. Ich pochodowi towarzyszyła muzyka dobywająca się z
głośników niewielkiego busa, który stanowił czoło tego pochodu. Policjanci na
motorach najwyraźniej ich eskortowali, a uliczni przechodnie okazywali im znaki
sympatii.
Następnego dnia
dowiedziałem się o rozruchach w stolicy Francji. Czy ich prowodyrami i
sprawcami mogli być ci ludzie z Nemours, przed którymi pozostało ponad
trzydzieści kilometrów pieszej podróży?
Nigdy w życiu!
(…)
[grudzień 2018, we
Francji]
Po doniesieniach o akcjach żółtych kamizelek pomyślałam od razu o Tobie.
OdpowiedzUsuńKilka dni temu mąż koleżanki otrzymał wiadomość od swego pracownika, że zatrzymano jego auto z towarem i spalono, a on sam ledwo uszedł , zabierając tylko telefon i dokumenty...
Uważaj na siebie, gdziekolwiek jesteś!
Słyszałem o tym wydarzeniu, ale czy relacja tego pracownika jest do końca prawdziwa, trudno mi orzec...
Usuńdziękuję... uważam...
Podobnie jak Jotka teżo Tobie myślałam.
OdpowiedzUsuńDobrze że już jesteś blisko domu.
Blisko, coraz bliżej...
UsuńDaję sobie radę, choć oczywiście na drogach bywa czasami niebezpiecznie... pozdrawiam
Wydaje mi się, że do protestu dołączyli zwykli chuligani, jakich nigdzie nie brakuje.
OdpowiedzUsuńŻaden normalny protestant nie paliłby samochodów i demolował miasta.
Macron nigdy mi się nie podobał, zresztą nie tylko on. Tak to jest, gdy ludzie wierzą w przedwyborcze obietnice.
Wracaj szybko do Polski
Pozdrawiam.
Zgadzam się z Tobą. Widywałem na fejsbuku organizacyjne ogłoszenia protestujących o zakazie przynoszenia z sobą środków pirotechnicznych czy przedmiotów/narzędzi, które mogłyby być użyte np. w walce z policją. Niestety takie protesty to niebywała gratka dla chuliganów, a i należy pamiętać o tym, że jest to protest mimo wszystko spontaniczny i np. takie manifestacje w Paryżu nie mają takiego wewnętrznego zabezpieczenia, jakie występuje w przypadku protestów zorganizowanych przez wielką centralę związkową... pozdrawiam
Usuńhttps://kawiarenka-klubokawiarnia.blogspot.com/2018/12/dobry.html?showComment=1545621657000#c1863250170744543965
OdpowiedzUsuń