- Jeszcze nie odchodzi
– posłyszałem ten głos, taki matowy, jakby przez zaciśnięte zęby, jakby przez
tampon maski przeciwsmogowej.
Cóż z tego, że nie odchodzę,
skoro tego chcę, jeśli nawet nie chcę, to
z prostego powodu – boję się i tyle, to wiem, że moje odejście jest
nieuchronne, ale odejdę nie wstając, tak jak leżę, tak odejdę, dziwne?
Ocierają mi czoło,
unoszę wzrok; to co widzę, jest w kolorze białym i błękitnym.
- Nie zasypiaj teraz!
Nie teraz! – słyszę.
A co mnie to obchodzi.
Czy ja się umawiałem z kim na sen o określonej porze? Na odejście? Czy mnie tam
czym wilgotnym spryskali? Twarz konkretnie? Czy chlasnęli po policzkach?
Poczułem ukłucie w tylną część ciała poniżej bioder. Znaczy się leżę na boku,
czy tak?
- Lepiej – słyszę. –
Tętno powoli wraca do normy. Za chwilę zaśnie. Siostro, monitoring. Blanka, no
obudź się… monitoring.
Jeszcze przed chwilą
miałem nie zasypiać, a teraz? A teraz przymuszają mnie do snu. A może… tak,
musiałem stracić rachubę czasu. Niekształtna, rozlewająca się postać przede
mną. Na krześle? Szliście biały fartuch. A niebo, znaczy się podniebny sufit,
jakby pociągnięty pędzlem Van Gogha – te światełka, to tu, to tam – migające
gwiazdeczki.
- Prokurator był? –
słyszę, ale nie identyfikuję tego głosu, nie mam pojęcia, skąd pochodzi.
- Pan doktor zabronił
wchodzić na OIOM – pada odpowiedź. Biały fartuch porusza się, przybliża się do
mnie, po czym wraca na swoje nieokreślone miejsce.
- Czy w przypadku
próby samobójstwa, nieudanej w tym przypadku, prokurator jest potrzebny?
To jeszcze jeden głos,
głos z oddali. Nie mam siły odwrócić głowy, aby zlokalizować ten dyszkant.
Coś pika wokół mnie,
jakieś czerwonawe błyski, pikanie i coś w rodzaju głębokiego westchnienia.
- Jak mogłeś to
zrobić?
Nie reaguję. Chyba
naprawdę zasypiam.
- Mamo, przyszła pani
Anielakowa.
Chodzi kobiecina po
domach. Tym razem syn wrócił z zawodów we Włoszech. Przywiózł koszule non iron,
ortalionowe prochowce, dwie pary damskich czółenek i pończochy.
Ojcu spodobała się
bielusieńka koszula. Odnalazł w szufladzie spinki do mankietów, pozłacane, z
kwadratowym oczkiem plastyku o barwie kości słoniowej.
Matka przymierza te czółenka;
wcześniej oczywiście pończochy. To dziwne, buty pasują doskonale, choć stopa
matki nie jest stópką Kopciuszka.
- Skoro tak, to kupię
jeszcze ten niebieski ortalion dla ciebie – mówi matka.
I przez cały czas ten
ortalion fruwa przed moimi oczami na wietrze, i niemnąca koszula, i matka
licząca ostatnie grosze w portfelu, i jej głos:
- Zaoszczędzimy, nie
martw się.
Otwieram oczy.
- Widzę, że czuje się pan
lepiej. Za pół godziny zajdzie tu do pana psycholog – nareszcie ten ktoś w
białym fartuchu konkretyzuje się. Niemłoda kobieta, pielęgniarka, której
poruczono opiekę nade mną.
- A na cóż mi
psycholog? Ja to zrobię jeszcze raz – mówię.
[09.07.2019, Dobrzelin]
Niektórzy nazywają samobójstwo bohaterstwem, inni tchórzostwem... jak jest naprawdę, lepiej byśmy nie musieli sprawdzać.
OdpowiedzUsuńDawniej uważałam samobójstwo za tchórzostwo. Dziś wiem, że to bohaterstwo, na które nie mam odwagi się zdobyć.
OdpowiedzUsuńCzłowiek ma prawo - skoro i tak umrze - wybrać sobie rodzaj śmierci. W niektórych rodzinach genetycznie wybierają spektakularne samobójstwa, ale inni robią to na swój sposób: wchodzą pod samochód, nie jedzą, nie biorą leków, cukrzycy nie biorą insuliny, więc umierają we śnie, jeszcze inni zapijają się na śmierć itp. Taka śmierć, jakie życie.
OdpowiedzUsuńSerdeczności zasyłam