Jeremiasz
przeszedł kilkadziesiąt metrów i zasiadł przy okrągłym stoliku
piwno-kawiarnianego ogródka obok Maurycego. Podali sobie ręce. Ich prawe dłonie
były silne, Maurycego węższe.
-
Przepiękną mamy pogodę – zauważył Maurycy. – Zamówiłem Tyskie, mocno
schłodzone.
Przed
Maurycym na stole leżała wczorajsza gazeta zwinięta w taki sposób, jakby
proboszcz miał zamiar użyć jej do odstraszania os.
-
Świetnie. W takim razie ja zamówię jeszcze lody śmietankowe.
-
Jeremiaszu…
Prawdę
powiedziawszy ksiądz proboszcz znany był ze swego zamiłowania do słodkości i to
tę przypadłość postanowił wykorzystać Jeremiasz. Postanowił to wykorzystać, ale
i skorzystać na tym, bo również on nie gardził dobrym ciastkiem czy lodami.
Zdaje
się, że wymienili między sobą jakieś uprzejmości, może wrażenia pandemiczne,
ale przelatujący akurat nad ich głowami śmigłowiec zakłócił odbiór
wypowiadanych do siebie nawzajem słów, a kiedy hałaśliwa maszyna opuściła
starówkę, w uchylonych drzwiach gastronomicznego lokalu pojawiła się kelnerka
niosąca na tacy zamówione przez Maurycego duże kufle wyśmienitego piwa.
Pochwycili je w dłonie odprowadzając panią Monikę wzrokiem nadzwyczajnej
aprobaty. Przedtem jednak Jeremiasz poprosił o przyniesienie lodów.
Sobotnie
popołudnie było kojąco ciepłe i niemal bezgłośne. Gdyby nie to, że Maurycy z
Jeremiaszem ilekroć się spotkali, zawsze mieli sobie coś do powiedzenia,
słyszeliby dokładnie każdą z rozmów toczących się przy pozostałych zajętych stolikach;
słyszeliby nawet te wymiany zdań czy wręcz pojedynczych słów jakie wypowiadali
do siebie sobotni spacerowicze przemierzający główną uliczkę starego miasta
kończącą się z jednej strony świątynią katolicką, z drugiej zaś mniejszym, acz
z bardziej ku niebu dążącą strzelistą wieżą, kościołem ewangelickim.
W
pewnym momencie rozległ się rzewny pląs niedoskonale nastrojonych skrzypiec –
to miejski grajek zaczął swoje koncertowanie, usadowiwszy się tuż przy jednej,
w połowie otwartej bramie znajdującej się pomiędzy kawiarnią, z której
gościnności korzystali właśnie obaj panowie, a restauracją „po schodkach”
należącą do sławnej od kilku pokoleń rodziny Jabłońskich.
Zapewne
rozmowa Jeremiasza z Maurycym dotyczyła początkowo cudownego, obfitującego w
niezwykłą florę ogrodu kwietno-warzywnego należącego do tego pierwszego pana i
stanowiła uwerturę do ponawianego w równych, tygodniowych odstępach czasu
zaproszenia do odwiedzin przybytku Wilkońskich, zaproszenia, które było
wprawdzie przyjmowane z aprobatą i ukontentowaniem, jednakowoż Maurycemu zawsze
jakieś przeszkody tarasowały drogę do posiadłości Jeremiasza i jego małżonki.
Dzisiaj również Maurycy tłumaczył się, że nazajutrz musi być jeszcze w dwu
miejscach, a i do niedzielnego wystąpienia także powinien się należycie
przygotować i dopiero w niedzielny wieczór mógłby ewentualnie, jak gdyby…
-
A czy koniecznie musi być to niedziela? – odezwał się Jeremiasz. – Każde popołudnie
po pracy nie stanowi problemu, ot choćby piątkowe – przekonywał Maurycego.
Wyraz
twarzy Maurycego skłaniał się ku aprobacie.
Obaj
panowie zdołali zaledwie zamoczyć usta w kuflowym piwie, pozostawiając ponad
górną wargą wąską smużkę piany, gdy kelnerka wniosła pucharki ze śmietankowymi
lodami.
-
Rozpuszczasz mnie, ewidentnie mnie rozpuszczasz z tymi lodami – stwierdził z przebłyskiem
niewinnej słabości w spojrzeniu Maurycy. – Jak nic dostanę reprymendę od
Antosi.
-
A, właśnie, gdzież twoja małżonka, Maurycy? Ostatnimi czasy widywałem ją zwykle
w twoim towarzystwie.
-
Prawda. I wtedy mogłem liczyć na mały kufel piwa, i jedną gałkę lodów. Nieprawdopodobnie
dba o moją dietę. Antosia – ciągnął proboszcz – o ile wiem, udała się z misją
do Helenki Matczakowej w związku… - nie dokończył, gdyż Maurycemu wydawało się,
i słusznie, że Jeremiasz doskonale orientuje się w zawiłościach życia pani
Heleny, która w końcu zdecydowała się na krok, który może i odmieni jej życie.
-
Podziwiam panią Antoninę – wyrzekł Jeremiasz wsuwając do ust łyżeczkę
wypełnioną śmietankową, dobrze zmrożoną masą. – Właściwie to jej zasługa, że
pani Helena odeszła od tamtego.
-
Jeremiaszu, to naprawdę nie było takie trudne. Gdybyś ją wtedy zobaczył…
dochodziła północ, mocne pukanie do drzwi i zaraz potem ten płacz, potem krew
cieknąca z przeciętej brwi, naderwane ucho i siniaki na policzku, na ramionach.
Nie reagować w takiej sytuacji? Chyba każdy na naszym… na jej miejscu –
poprawił się Maurycy – zrobiłby to samo.
(cdn…)
[20.06.2020, Toruń]
Podobno piwo kuflowe jest lepsze od butelkowanego, nie mówiąc o puszkowanym, tak twierdzi mój mąż.
OdpowiedzUsuńNa lody z dobra kawą zawsze dam się skusić.
Czekam na ciąg dalszy zatem.
Zapowiada się nawet ciekawie. Przy piwie i lodach to nawet z księdzem bym pogadała :P
OdpowiedzUsuń