CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

20 czerwca 2020

KAMYCZKI PASTOROWA

Jeremiasz przeszedł kilkadziesiąt metrów i zasiadł przy okrągłym stoliku piwno-kawiarnianego ogródka obok Maurycego. Podali sobie ręce. Ich prawe dłonie były silne, Maurycego węższe.

- Przepiękną mamy pogodę – zauważył Maurycy. – Zamówiłem Tyskie, mocno schłodzone.

Przed Maurycym na stole leżała wczorajsza gazeta zwinięta w taki sposób, jakby proboszcz miał zamiar użyć jej do odstraszania os.

- Świetnie. W takim razie ja zamówię jeszcze lody śmietankowe.

- Jeremiaszu…

Prawdę powiedziawszy ksiądz proboszcz znany był ze swego zamiłowania do słodkości i to tę przypadłość postanowił wykorzystać Jeremiasz. Postanowił to wykorzystać, ale i skorzystać na tym, bo również on nie gardził dobrym ciastkiem czy lodami.

Zdaje się, że wymienili między sobą jakieś uprzejmości, może wrażenia pandemiczne, ale przelatujący akurat nad ich głowami śmigłowiec zakłócił odbiór wypowiadanych do siebie nawzajem słów, a kiedy hałaśliwa maszyna opuściła starówkę, w uchylonych drzwiach gastronomicznego lokalu pojawiła się kelnerka niosąca na tacy zamówione przez Maurycego duże kufle wyśmienitego piwa. Pochwycili je w dłonie odprowadzając panią Monikę wzrokiem nadzwyczajnej aprobaty. Przedtem jednak Jeremiasz poprosił o przyniesienie lodów.

Sobotnie popołudnie było kojąco ciepłe i niemal bezgłośne. Gdyby nie to, że Maurycy z Jeremiaszem ilekroć się spotkali, zawsze mieli sobie coś do powiedzenia, słyszeliby dokładnie każdą z rozmów toczących się przy pozostałych zajętych stolikach; słyszeliby nawet te wymiany zdań czy wręcz pojedynczych słów jakie wypowiadali do siebie sobotni spacerowicze przemierzający główną uliczkę starego miasta kończącą się z jednej strony świątynią katolicką, z drugiej zaś mniejszym, acz z bardziej ku niebu dążącą strzelistą wieżą, kościołem ewangelickim.

W pewnym momencie rozległ się rzewny pląs niedoskonale nastrojonych skrzypiec – to miejski grajek zaczął swoje koncertowanie, usadowiwszy się tuż przy jednej, w połowie otwartej bramie znajdującej się pomiędzy kawiarnią, z której gościnności korzystali właśnie obaj panowie, a restauracją „po schodkach” należącą do sławnej od kilku pokoleń rodziny Jabłońskich.

Zapewne rozmowa Jeremiasza z Maurycym dotyczyła początkowo cudownego, obfitującego w niezwykłą florę ogrodu kwietno-warzywnego należącego do tego pierwszego pana i stanowiła uwerturę do ponawianego w równych, tygodniowych odstępach czasu zaproszenia do odwiedzin przybytku Wilkońskich, zaproszenia, które było wprawdzie przyjmowane z aprobatą i ukontentowaniem, jednakowoż Maurycemu zawsze jakieś przeszkody tarasowały drogę do posiadłości Jeremiasza i jego małżonki. Dzisiaj również Maurycy tłumaczył się, że nazajutrz musi być jeszcze w dwu miejscach, a i do niedzielnego wystąpienia także powinien się należycie przygotować i dopiero w niedzielny wieczór mógłby ewentualnie, jak gdyby…

- A czy koniecznie musi być to niedziela? – odezwał się Jeremiasz. – Każde popołudnie po pracy nie stanowi problemu, ot choćby piątkowe – przekonywał Maurycego.

Wyraz twarzy Maurycego skłaniał się ku aprobacie.

Obaj panowie zdołali zaledwie zamoczyć usta w kuflowym piwie, pozostawiając ponad górną wargą wąską smużkę piany, gdy kelnerka wniosła pucharki ze śmietankowymi lodami.

- Rozpuszczasz mnie, ewidentnie mnie rozpuszczasz z tymi lodami – stwierdził z przebłyskiem niewinnej słabości w spojrzeniu Maurycy. – Jak nic dostanę reprymendę od Antosi.

- A, właśnie, gdzież twoja małżonka, Maurycy? Ostatnimi czasy widywałem ją zwykle w twoim towarzystwie.

- Prawda. I wtedy mogłem liczyć na mały kufel piwa, i jedną gałkę lodów. Nieprawdopodobnie dba o moją dietę. Antosia – ciągnął proboszcz – o ile wiem, udała się z misją do Helenki Matczakowej w związku… - nie dokończył, gdyż Maurycemu wydawało się, i słusznie, że Jeremiasz doskonale orientuje się w zawiłościach życia pani Heleny, która w końcu zdecydowała się na krok, który może i odmieni jej życie.

- Podziwiam panią Antoninę – wyrzekł Jeremiasz wsuwając do ust łyżeczkę wypełnioną śmietankową, dobrze zmrożoną masą. – Właściwie to jej zasługa, że pani Helena odeszła od tamtego.

- Jeremiaszu, to naprawdę nie było takie trudne. Gdybyś ją wtedy zobaczył… dochodziła północ, mocne pukanie do drzwi i zaraz potem ten płacz, potem krew cieknąca z przeciętej brwi, naderwane ucho i siniaki na policzku, na ramionach. Nie reagować w takiej sytuacji? Chyba każdy na naszym… na jej miejscu – poprawił się Maurycy – zrobiłby to samo.

(cdn…)

[20.06.2020, Toruń]


2 komentarze:

  1. Podobno piwo kuflowe jest lepsze od butelkowanego, nie mówiąc o puszkowanym, tak twierdzi mój mąż.
    Na lody z dobra kawą zawsze dam się skusić.
    Czekam na ciąg dalszy zatem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapowiada się nawet ciekawie. Przy piwie i lodach to nawet z księdzem bym pogadała :P

    OdpowiedzUsuń