Wspominam siedząc w pozycji półotwartej wspominam
to lato, co odeszło zbyt szybko, ot życie pomiędzy wczoraj a przedwczoraj…
znalazłem sobie namiastkę szczęścia, niewielką formułkę, według której wytwarza
się uśmiech na twarzy, do tego nie tylko mój; te kobiety jakie miałem wtedy
wokół siebie – kwitła w nich radość, chociaż zmęczone po kolacji, zmywały
naczynia śpiewająco, to znaczy śpiewały przy zmywaniu, a ja dopiero co
przyjechałem z Piotrem od naszego piekarza, przyjechałem z bułkami, bo na tę
wycieczkę, która miała się odbyć nazajutrz i trwać „hurra” dwa dni, potrzebne
były bułki na drugie śniadanie dla dzieciaków, a mieliśmy wszystko, szynkę i
mielonkę do bułek, a rano trzeba było zrobić jeszcze jajecznicę, bo nie
chcieliśmy ryzykować z zupą mleczną przed podróżą. Nareszcie mieliśmy więcej
czasu dla siebie, a Stachurski wpadł na pomysł, aby uczcić ten początek
dwudniowego „nicnierobienia” alkoholem zawartym w śliwkowej i wiśniowej nalewce
własnej roboty i tak siedzieliśmy sobie na werandzie przy tych napojach i
cieście, i białym twarogu ze śmietaną i cebulką, i oczywiście przy maśle i
maślanych bułeczkach. Co i rusz następował wywód kochanego pana Adama, który
chwalił naszą organizację, że potrafiliśmy wciągnąć do pracy przy
przygotowywaniu posiłków dzieciaków, że udało nam się wyznaczyć bez sprzeciwu
kilkuosobowe grupy dyżurujące – a to pomagające przy obieraniu ziemniaków, to
znów zajmujące się przygotowaniem stołów, kiedy indziej zaangażowane do zmywania
naczyń – tamtego dnia nie, bo dzieciaki powinny były się wyspać przed podróżą.
- Tak ma być - powiedziała któraś z
kobiet - kolonia kolonią, a dzieciaki od małego należy wdrażać do prac na rzecz
ogółu, przy czym organizacyjnie ma to wyglądać w taki sposób, aby nikt nie
poczuł się pokrzywdzony. Dzieciaki, mówię wam, potrafią to docenić, kiedy
traktuje się je sprawiedliwie, a z drugiej strony pozwala im się wykazać – to
takie pedagogiczne podejście, prawda?
- Nie wiem jak komu, ale mnie
przypomniało się wtedy dzieciństwo, harcerstwo i w ogóle niedorosłość - odezwała
się Teresa i na ten niespodziewanie zasugerowany zew wstąpiły w nasze dusze
słowa biesiadnych piosenek o harcerzu gapie i o tym jak dobrze zdobywać góry, i
o tym jak miasta, rzeki i wioski umykają w półotwartych oknach wagonu.
Popisywaliśmy się śpiewem, który nawet nam wychodził, a to zapewne z powodu
przepłukiwania gardeł nalewkami: śliwkowej - na pobudzenie głosu, wiśniowej na
niemylenie tonacji dur i mol.
Lato odeszło szybko, ale te dwie tury
kolonii pozostawiło po sobie niezatarte wspomnienia. Było zmęczenie, ale też
otrzymywaliśmy wyrazy sympatii od dzieci i ich rodziców, fundatorzy też byli
zadowoleni, kobiety zaprzyjaźniły się absolutnie, słowem na naszym świecie
zapanował raj na ziemi. Nie zapominałem o swoim ogrodzie, a wyjątkowa tego lata
stabilność pogody - trwało przez półtora miesiąca coś pomiędzy suszą a skrajną
wilgotnością – pozwoliła na harmonijny wzrost i dojrzewanie wszystkich roślin –
tylko cieszyć się z życia, i tylko zaniedbałem pisanie, jakoś nie mogłem się odnaleźć
w tej nadmiernie sprzyjającej mi rzeczywistości, aż zaczynałem podejrzewać, że
prawdziwe jest twierdzenie o konieczności przeżywania przykrych chwil, aby móc
wspiąć się na wyżyny literackich możliwości.
[04.10.2020, Toruń]
Byłam wprawdzie tylko raz na koloniach, ale pamiętam dyżury w kuchni i obowiązkowe zbieranie jagód na podwieczorek i żaden rodzic nie protestował, że się dzieci do roboty zagania...
OdpowiedzUsuńjotka
ja na kolonie nie wyjeżdżałem, bo przyjeżdżał do mnie brat ze Szczecina... nie mieliśmy czasu na grupowe wyjazdy.
UsuńW czasach niepandemicznych każde dziecko choć raz powinno być wysłane na kolonie. Dla mojego syna, to akurat był traumatyczny wyjazd, ale tak to jest, że jedni wynoszą miłe, inni złe przeczucia.
OdpowiedzUsuńjak napisałem wyżej, nie wyjeżdżałem na kolonie i w sumie nie żałuję, bo razem z bratem mieliśmy najlepsze wakacje na świecie
Usuń