1.
Taki przypadek. Miałem sen, podczas którego wyśniło mi się
opowiadanie, a cała wyjątkowość tej historii polega w pierwszym rzędzie na tym,
że ta moja opowieść napoczęta pod powiekami była dosyć szczegółowo opracowana –
treść może nie za obszerna, ale zdanie ułożone po zdaniu i, co ciekawe, aż do
samej puenty na końcu opowieści, to co tak lubię. I proszę sobie wyobrazić, że
tuż po przebudzeniu pamiętałem wszystko detalicznie. Nawet pomyślałem sobie, że
nie będę się ponownie kłaść, tylko od razu uruchamiam swego „szczeniaczka” i
piszę. Ale poniechałem tego zamiaru i… już za dnia i teraz w noc głęboką, a
mglistą nie pamiętam dosłownie nic. Nie pamiętam nie tylko samej treści, ale
też z grubsza biorąc, o czym zamierzałem napisać.
To już drugi taki przypadek. Może dwa, trzy tygodnie temu
obudziłem się około piątej nad ranem (czyli już nie spałem). I tak sobie leżąc,
siedząc, pogryzając coś, co wypadło przypadkowo z lodówki, popijając herbatkę
wymyślałem jakąś fabułę… nie żeby jak w poprzednim przypadku komponować w sobie
całość opowieści w szczegółach, ale określić w miarę dokładnie, do czego ma
zmierzać moje opowiadanie. No i musiałem podmęczyć się tymi myślami, powróciłem
do łóżka, zasnąłem, a po przebudzeniu nie pamiętałem nic. Tak dla siebie
nazwałem te stany „twórczym Alzheimerem”.
2.
Zanim w trzeciej części napiszę coś o czytaniu, a właściwie o
moim subiektywnym odbiorze literatury, wtrącę tutaj cytatę z „Listów do
Kwiecieńki” Hrabala (znów ten Hrabal), którą poprzedzę słowem wstępu. Zapewne
ludzie interesujący się choćby w minimalnym wymiarze polityką wiedzą, że
polskie, a także węgierskie władze, polski pis i konserwatywny katolicki
kościół, tudzież partia zwana konfederacją nie przepadają za obcokrajowcami
(„nie będą nam tutaj w obcych językach mówić…”), a już absolutnie protestują
przeciwko przyjmowaniu uchodźców, którzy nie dość że, jak powiedział pan
wiceprezes rady ministrów, roznoszą choroby, to na dodatek mają ciemniejszy
kolor skóry i wierzą w niesłusznego Boga.
To ja chciałbym dać odpór tym prawdziwym Polakom, prezentując
poniżej jakże piękny stosunek autora „Postrzyżyn” do piękniejszej części narodu
wietnamskiego goszczącego w Czechach. Zaprawdę, warto przeczytać…
„A teraz, droga Kwiecieńko, usłyszałem, że także dni tych moich
Wietnamek są policzone, że wcześniej czy później będą musiały wracać do domu,
że umowy wygasły, dni już z wolna, ale nieubłaganie uciekają i dziewuszki oraz
wszyscy inni ze Wschodu polecą z powrotem, do kraju, a ja tu zostanę sierotą...
A ja bym chciał, tak bardzo bym chciał, aby te młode kobiety zawsze z nami
mieszkały, chciałbym nawet, aby nasze państwo, aby ta nasza aksamitna rewolucja
uznała te nieśmiałe ślicznotki za naszych gości, że powinniśmy je traktować,
jeśli tego zechcą, za swoich współobywateli... i nakupimy owoców i kwiatów, i
pójdziemy w odwiedziny... ach, te niepowtarzalne paluszki, oczy, fryzury, niepowtarzalny
chód, czystość i przyjemny sposób bycia, kiedy chodzą po Pradze bezszelestnie,
jakby ich stawy biodrowe były naoliwione bezcennymi olejkami... A przecież to
nie potrwa długo ― i ostatni samolot z nimi wzbije się pod niebo i zostanie po
nich tylko wspomnienie, po każdej z tych nieśmiałych ślicznotek zostanie aura,
która otaczała ich taneczne ciała, zostanie to, co tu pozostawiły, to astralne,
ów fluid, to, o czym pisał Paul Eluard... kocham na twojej twarzy przyjście
płonącej lampy w biały dzień... zostanie po nich to, co umiał namalować Paul
Delvaux... te przestronne i opuszczone dworce, pełne sygnałów i świateł, gdzie
jednak przechadzają się piękne nagie blondynki, uczesane i umalowane, i gotowe
tylko i wyłącznie się kochać, ślicznotki, spacerujące po opuszczonych peronach
i nad torami, dworce pełne tryskającej
żądzy i oczekiwania... gdzie są też mężczyźni, którzy jednak dyskutują i z
grubymi okularami na nosach mówią sobie nawzajem naukowo o pięknie azjatyckich
motyli...
Miałem rację???
3.
Upłynęło trochę wody w Wiśle, aż w końcu doszedłem do pewnego
wniosku, że w moim przypadku, miłośniku czytania, pobierana oczami, sercem i
umysłem literatura jaką czytam, można podzielić na trzy rozdziały:
1)
Literatura / książki / autorzy, których nie
czytam z bardzo wielu względów, zbyt wielu, a skumuluję swój osąd,
parafrazując zdanie zaczerpnięte z
którejś z trzech części historii o Kargulu i Pawlaku: - Aniu, ta literatura mi
nie podchodzi.
2)
Książki i autorzy, których czytam, może nie
zawsze z pełnym przekonaniem, może nie zawsze jestem entuzjastycznie nastawiony
do zaproponowanego przez nich literackiego świata, ale z szacunkiem się o tych
pisarzach, poetach i ich dziełach wypowiadam.
3) Książki i autorzy, których uznaję za własnych, a znaczy to w pewnym uproszczeniu, że wyobrażam sobie, iż sam chciałbym i mógłbym, gdyby talentu, pracy i cierpliwości starczyło, mógłbym te książki napisać. Innymi słowy ta literatura i jej twórcy to moja rodzina, z którą mam ochotę spotykać się jak najczęściej. A zatem moimi kuzynami są: Hrabal, Kafka, Fuks, Stachura, Marquez, Żeromski, Iwaszkiewicz, Redliński, Hemingway, Dostojewski, Różewicz, Mickiewicz, Staff, Leśmian, Jesienin, Szymborska, Poświatowska i wielu, wielu innych, bo nie ma to jak wielodzietna rodzina.
A A na koniec dwa obrazki Paula Delvaux, belgijskiego malarza XX wieku, którego dzieła Bohumil Hrabal skojarzył z nieśmiałymi ślicznotkami z Wietnamu... mnie się podobają.
[13.10.2020, Toruń]
Kawiarenko - mamy bardzo zbliżone zainteresowania literackie. Prawie tych samych pisarzy czytamy i cenimy.
OdpowiedzUsuńA dzisiaj uroczyście zapraszam Cię do siebie...
Miło mi... właśnie powróciłem z Twojej strony.
UsuńCzasami, gdy patrzy się na świat za oknem lub raczej na sprawy ludzkie to człek cieszy się, ze zawsze może uciec w świat sztuki...
OdpowiedzUsuń