Gdy wspomniano nazwisko pewnego profesora, rejent powiedział, że słyszał od studentów, iż wykłady jego określane są jako «suche». Na to odezwał się sędzia:
— Jak uczeń jest leniuchem i nie chce myśleć, będzie on zawsze oskarżał profesora o to, że wykłady jego są nudne lub suche. Mury wyższej uczelni to nie magazyn ilustrowany, w którym popularyzuje się wiedzę i podaje ją w sposób przystępny, pociągający, a czasem nawet — frywolny.
Profesor Tutka zamyślił się i powiedział:
— Przypomniał mi się mój wykład w wyższej szkole handlowej. Dyrektor tej szkoły, ekonomista, nie mógł raz mieć lekcji, a chcąc, żeby słuchacze nie stracili godziny, skorzystał z mej obecności w szkole i poprosił, abym coś im opowiedział. Wspomniał tylko, że miewa teraz wykłady o «wartości».
Zjawienie się moje na katedrze, czułem, że było przyjęte z sympatią, bo chociaż to nie byli moi uczniowie, miałem opinię, iż wykłady moje nie bywają «suche», jak tu słyszeliście przed chwilą. Ta sympatia młodych słuchaczów, pora, w której odczuwało się wiosnę, zresztą już nie pamiętam, jaka była jeszcze przyczyna — dość, że wszystko to nastroiło mnie jakby lirycznie, trochę nawet sentymentalnie i może dlatego sięgnąłem do osobistych wspomnień. Zapowiedziałem, że to, o czym będę mówił, nie ma może wiele wspólnego z dziedziną ekonomii, ale zupełnie od niej nie odbiega.
I tak mniej więcej mówiłem:
Działo się to w Alpach, w miejscowości położonej wysoko, oddalonej od ludnych szlaków turystycznych. Zamieszkałem w małym hoteliku. Usługiwała mi niezwykle sympatyczna, mająca wiele uroku dziewczyna. Widocznie, że i ja byłem sympatyczny i miałem w sobie wiele uroku, gdyż wkrótce bardzośmy się pokochali. Miłość ta była pogodna, słoneczna, jedyna chmura, która czasem przesłaniała słońce — to świadomość, że się kochanie wkrótce skończy. Cóż?... «Turysta»... Odjedzie, powie, że na przyszły rok tutaj wróci, ale zwykle nie wraca. Napisze serdeczny list, później w czasie jakichś uroczystych świąt przypomni sobie znajomą i pośle jej barwną pocztówkę, przedstawiającą tańce z jego kraju i — na tym się zwykle kończy. Wiedziała o tym dobrze moja dziewczyna. Gdy po sześciu tygodniach nadszedł dzień, w którym trzeba było się pożegnać, przemiłe, kochane dziewczę przyniosło mi paczuszkę.
Dziewczyna miała łzy w oczach, ale mówiła z leciutkim uśmiechem: «To jest popielniczka,
którą sama zrobiłam. Gdy pan będzie daleko u siebie i zapali papierosa, proszę strząsać popiół do tej popielniczki i... pomyśleć czasem o mnie». Popielniczka, którą postawiłem później na swym biurku, to dwa nałożone na siebie szklane spodki. Spodek dolny wyklejony był obrączkami z cygar. Wypalili te cygara goście hoteliku. W środku widziało się podobiznę Franciszka Józefa, poza tym były głowy Indian, słonie, antylopy, palmy, monogramy, słowem, to, co się zwykle widuje na czerwono-złotych obrączkach cygar.
Pokój mój zaczęła coraz częściej odwiedzać przystojna, kulturalna pani. Zauważyłem raz, że się przygląda mojej popielniczce. Wiedziałem, co myśli: «jak można trzymać na swym biurku rzecz taką tanią i brzydką». Ale nie mówiła ze mną na ten temat. Pani bowiem miała opinię kobiety «subtelnej» i starała się zawsze tę opinię utrzymać.
Pewnego wieczoru przyniosła mi w prezencie popielniczkę srebrną, wykonaną misternie. Znałem się na ładnych wyrobach i musiałem przyznać, że otrzymałem rzecz cenną. Po wyjściu pani stały na mym biurku dwie popielniczki. Tania i droga. Bajkopisarze, poeci, dzieci umieją ożywić często przedmioty martwe, dając im cechy istot żywych, nawet mogą podsłuchać ich mowę, podobną do ludzkiej. Ja wprawdzie nie słyszałem, co mówią do siebie popielniczki, ale czułem, że nie mają ku sobie sympatii, że stać razem nie mogą. Tę nową, srebrną, włożyłem po wyjściu pani do szuflady, a pozostałem przy dawnej. Strąciłem popiół z papierosa i wyraźniej niż w inne dni ujrzałem postać kochanej dziewczyny. Byłem dla niej czulszy i cicho powiedziałem jej imię. Wszystko to pięknie — pomyślałem — ale co zrobić z popielniczką, gdy przyjdzie znów do mnie pani, ta bądź co bądź bardziej realna? Postanowiłem, że gdy się będę spodziewał jej wizyty, wyjmę z szuflady popielniczkę srebrną, a schowam tę szklaną. Tak też zrobiłem parę razy. Ale pani przyszła kiedyś niespodziewanie.
Na biurku mym zobaczyła skromną, szklaną popielniczkę. Co robić? Jak to wytłumaczyć? Było mi nieswojo. Pani nie pytała, gdyż, jak wiadomo, uchodziła za kobietę subtelną. Spostrzegłem jednak, że zwróciła na popielniczkę uwagę. Nawet po twarzy jej przemknął uśmiech ledwie dostrzegalny, ale zdecydowanie złośliwy. Nie czuliśmy się dobrze. Zrodził się między nami jakby zalążek niechęci, zrodziło się przeczucie poważniejszych w przyszłości nieporozumień. Przeczucie zresztą nie myliło.
Ale wracam do popielniczki: proszę panów — mówiłem — «popielniczka»: «rzecz drobna—rzecz błaha»; «rzecz ładna — rzecz brzydka»; «rzecz tania — rzecz droga». Te wszystkie określenia nie zawsze są pełne, doskonałe. Całej prawdy, a w tym i prawdy o wartości popielniczki, nie dają.
A więc tak, panie sędzio, mówiłem do słuchaczów w wyższej szkole handlowej. Zlekceważyłem dostojeństwo i powagę jej murów, zamieniając je swym wykładem w magazyn ilustrowany. Nie mówiłem nawet w sposób, jak określił pan sędzia, «frywolny», ale z lekka sentymentalny. Na usprawiedliwienie moje muszę przypomnieć, co zaznaczyłem na wstępie, że był to dzień, w którym czuło się wiosnę.
[28.11.2024, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz