CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

25 listopada 2024

TAK WŁAŚNIE (1) [tytuł roboczy]

 

TAK WŁAŚNIE

1.

Kiedy rozpraszał się tłum, choć prawdę mówiąc na pogrzebie nie było wielu ludzi, zdecydował się opuścić ten ubity prostopadłościan kopczyka, pod którym śpi snem żelaznym stary Kornacki, przeżegnał się raz jeszcze i wyruszył wolnym krokiem w stronę miasteczka, ale nie bezpośrednio do domu skąd zwłoki starca przetransportowane były na pace półciężarówki do kościoła. Adam zamierzał udać się do karczmy „Pod złotą podkową”, gdzie miał ochotę skosztować flaków i golonki – specjalności tej całkiem przyzwoitej oberży, jak mówiono o tej karczmie. Wcześniej, udając się na pogrzeb, powiedział Weronice, że wróci z celebracji później i żeby nie czekała na niego z późniejszym niż zwykle obiadem; musi to wszystko przetrawić, tę chorobę Kornackiego, która kosztowała go wiele nieprzespanych nocy.

W karczmie, która usytuowana była na rogu głównej ulicy miasteczka i niewielkiej, odnowionej, kamienistej ścieżynki prowadzącej do żydowskiej bożnicy, a właściwie jej ruin, zjawił się przed czwartą po południu, a był to czas, kiedy karczma wypełniała się klientami, zwłaszcza w dzień targowy, czwartek, kiedy to właśnie chowano Kornackiego. Znalazł sobie miejsce przy brązowym, kaflowym piecu, gdzie wciśnięto niedużych rozmiarów stolik przygotowany dla dwóch osób. W tym akurat miejscu lubił siadać i zwykle ustawiał krzesło blisko pieca, chcąc poczuć jego ciepło. Nawet jeśli w pomieszczeniu temperatura przekraczała dwadzieścia pięć stopni, to pomimo tego przytulał się wręcz do rzeźbionych, emitujących przyjazne ciepło kafli, a czekając na przyniesienie dania głównego przysypiał nad setką czystej lub jarzębiaku. Tym razem znów czekał zanim przyniesiono mu golonkę. Flaki zjadł prawie natychmiast po złożeniu zamówienia; gorzej było z golonką – musiał na nią poczekać, więc zadowolił się lemoniadą i kieliszkiem wyborowej, o co poprosił kelnera. Kieliszek był już w połowie pusty.

Adam odczuwał ból owy i z utęsknieniem wyczekiwał na drugie danie, lecz po wypiciu pięćdziesięciu gramów wódki poczuł się senny i wtuliwszy się w oparcie krzesła począł przysypiać, a tył jego głowy dotykał pieca skąd rozchodziło się niewidoczne, delikatne ciepło. Był rozdrażniony ostatnimi dniami, a teraz czuł się zmęczony i gdyby to tylko było możliwe, poprosiłby właściciela wyszynku, aby pozwolił mu zostać w tej izbie, choćby na podłodze, ale przy piecu. Wykończyły go te pięć tygodni umierania Kornackiego. Zmieniali się wprawdzie ze starą Weroniką przy jego łóżku, czasami korzystali z pomocy pielęgniarki środowiskowej, ale i tak Adam musiał wziąć kilka dni wolnego, aby odetchnąć. Kilkadziesiąt dni przed śmiercią Kornackiego spotkał w miejskim parku notariusza Ochockiego. Spotkał to może za dużo powiedziane, po prostu przeszli obok siebie wymieniając pozdrowienia, ale ten drugi na chwilę przystanął i powiedział.

- Zdaje się, że niedługo się spotkamy..

Pokiwał głową i powłóczył za Adamem wzrokiem.

Adam wiedział, że chodzi tu o spadek po Kornackim. Stary jeszcze przed rokiem, a może nawet przed dwoma laty, dał do zrozumienia Adamowi, że przepisze na niego dom, budynki gospodarcze i ten płachetek ziemi ciągnący się aż do strumyka. Karski źle się wtedy poczuł, słysząc zapewnienia Kornackiego odnośnie spadku, bo w końcu nic takiego wielkiego na zrobił dla staruszka, aby ten miał czuć się w jakikolwiek sposób zobowiązany wobec człowieka, któremu wynajął pokój. To prawda, pomagał Kornackiemu także wtedy, gdy po operacji czuł się lepiej i nikt nie sądził, że tak szybko dojdzie do przerzutów, lecz tę pomoc polegającą głównie na robieniu zakupów, przygotowywaniu kolacji i śniadań (obiad przynosił Kornackiemu z karczmy) traktował jak coś zupełnie oczywistego, zwłaszcza że za wynajem pokoju płacił wręcz symbolicznie.

Postanowienie Kornackiego wypełniło się przed dwoma miesiącami, w dziesięć dni po wyjściu ze szpitala. Spadek zmienił się w darowiznę. Stary człowiek widocznie nie chciał, aby Adam czekał aż do jego śmierci. Dlaczego z jego inicjatywy spotkali się w kancelarii notarialnej, choć stary miał problem z poruszaniem się? Notariusz wyjaśnił Adamowi, że Kornacki chciał po prostu na własne oczy zobaczyć radość Adama. Dodał też, że Karski nie musi się kłopotać o koszty, jakie zwykle ponosi w takich sytuacjach obdarowany. Kornacki był na to przygotowany. Obaj zasiedli po drugiej stronie wysokiego biurka i notariusz przystąpił do wyszczególniania nieruchomości, które od momentu podpisania umowy staną się własnością Adama. Nie spodziewał się jednego. Kornacki przed rokiem oddał w depozyt do notariusza pokaźną sumę pieniędzy, także w dolarach, które to środki wystarczą teraz na pokrycie kosztów notarialnej transakcji, wynagrodzenia notariusza oraz sporo jeszcze gotówki zostanie dla Adama.

Mężczyzna osłupiał, zrobił wielkie, okrągłe oczy i spojrzał nimi z niedowierzaniem na starego. Notariusz Ochocki na chwilę przerwał swój monolog, w którym przedstawiał ostatnią wolę starego człowieka, wzbogacając ją o słownictwo prawne; starał się natychmiast wyjaśnić powód zaskoczenia obdarowanego i wypowiedział zdanie kierując wzrok na Kornackiego, tak jakby szukał w jego oczach potwierdzenia swoich słów.

- Pan Kornacki oświadczył, że są to oszczędności całego jego życia, a że żył niezwykle oszczędnie, więc… - nie dokończył Ochocki.

- To prawda – potwierdził staruszek.

Adam zaoponował mówiąc, że nie godzi się przyjąć tego majątku, a już o dostaniu pieniędzy mowy być nie może.

- Proszę nie być dzieckiem – tym razem ostro sprzeciwił się notariusz - taka jest wola pana Kornackiego, więc powinien pan ją uszanować. Ponieważ starszy pan nie ma nikogo innego, komu mógłby przekazać swoje mienie, w przypadku odmowy przyjęcia nieruchomości i środków finansowych, zainteresuje się tym państwo – dorzucił kolokwialnie notariusz.

Adam nie kontynuował podjętego przez Ochockiego tematu i cała sprawa zakończyła tak, jak powinna. Darczyńca i obdarowany złożyli podpisy, lecz Karskiego w biurze notarialnym i później prześladowała myśl: - dlaczego tak się stało, że to ja osobiście zostałem wyznaczony na beneficjenta otrzymanych dóbr i co tak naprawdę skłoniło starego człowieka do takiego posunięcia. Czy sobie na to zasłużyłem?

Ktoś powiedziałby, że postawa Adama Karskiego to, żeby użyć kolokwializmu, szukanie dziury w całym. Ilu z nas wpadłoby w zachwyt z powodu nagłego otrzymania domu czy gotówki. Gotowi bylibyśmy na postawienie darczyńcy pomnika, a tu Karski zdaje się niepotrzebnie roztrząsać tę sprawę z jednoczesnym dezawuowaniem tego wszystkiego, co w ostatnich miesiącach zrobił dla starego Kornackiego.

Kelner przyniósłszy golonkę z ziemniakami, buraczkami ćwikłowymi i kremem chrzanowym; po raz kolejny musiał obudzić Adama. Ten wychylił resztę wyborowej z kieliszka i zamówił kolejną setkę, po czym poprawił:

- I jeszcze jedną setkę zechciej pan mi przynieść.

- Więc razem jeszcze dwie setki – upewnił się kelner.

- Tak, właśnie.

Rozkoszował się swoim ulubionym i, co warto podkreślić, świetnie przyrządzonym daniem. Cieszyło go również to, że poczuł wzmagające się ciepło za sobą, ciepło pochodzące od kaflowego pieca. Pomyślał, że właśnie musiano z tamtej strony, od kuchennej części gospody, dołożyć kilka bryłek węgla. Był to dopiero początek wiosny, późny marzec i wieczory wciąż były zimne, więc aby nie odstraszać gości chłodem wnętrza, właściciel dbał o to, aby klienci nie drżeli z zimna podczas spożywania posiłków. Oczywiście jeśli lokal zapełniał się, a było to typowe praktycznie każdego dnia tygodnia, zwłaszcza w dni targowe, ciepło emitowali ci wszyscy, którzy karczmę odwiedzili.

Adam nie wziął pod uwagę jednego – powiększająca się ciepłota jego ciała miała wiele wspólnego z wypijanym alkoholem. Druga setka towarzyszyła Karskiemu podczas pochłaniania golonki – czuł niewymowną radość z połączenia smakowitości uwielbianego posiłku z palącą przewód pokarmowy wódką. Zamówił jeszcze herbatę z cytryną i ptysia, ale zanim zajął się deserem, wypił trzecią, ostatnią setkę wyborowej i zasnął przy stoliku, teraz już mocniej i na długo.

Nie mógł więc zauważyć, że do stolika przysiadł się jegomość w solidnym wieku, który zamówił również setkę czystej do białej kiełbasy z chrzanem. Posiedział nie dłużej niż czterdzieści minut i wyszedł z karczmy, a Adam spał jeszcze błogim, spokojnym snem i spał tak jeszcze ponad dwie godziny z głową zwisającą z krawędzi wysokiego oparcia krzesła. Nikt go nie budził, a obsługujący go kelner przechodził obok stolika zajmowanego przez Karskiego niezwykle cicho, nie chcąc płoszyć jego snu. Pewnie w restauracji zlokalizowanej w większym mieście zadaniem personelu byłoby zbudzenie śpiącego, gdyż drzemiący przy stoliku klient nie przysparzałby chwały lokalowi; tutaj natomiast, w małym miasteczku znano i szanowano człowieka w objęciach Morfeusza – Karski to w końcu pracownik miejskiego domu kultury, człowiek o wielu ciekawych, ambitnych pomysłach, doceniany przez ludzi, no i w końcu człowiek ten wiele miesięcy swego życia poświęcił śmiertelnie choremu (o czym wiedziano, gdyż w tym miasteczku ludzie znali się nawzajem, aby nie rzec, że ludzie tutaj zazwyczaj znają się jak łyse konie), również pozytywnie odbieranemu bohaterowi – Mateuszowi Kornackiemu.


[25.11.2024, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz