ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

09 stycznia 2012

Co to będzie...?


Na czas próby kawiarenka była zamknięta dla publiczności. Nie było to niedogodnością, albowiem w Trzech Króli kawiarenkę otworzono dopiero o szesnastej, kiedy dzień chłodny i słotny oddawał już pokłon wieczorowi. Jedynie Adam, Maria i Edward uczestniczyli w widowisku jako obserwatorzy. Zauważyli te trudne do opisania skupienie na twarzach młodocianych aktorów i wyuczoną precyzję wypowiadanych kwestii i nadzwyczajną wrażliwość na słowo reżyserki, która podążała śladem ruchów, gestów i słów wypowiadanych melodią wiersza i intonacji. Guślarz starzec, po zaświatach przewodnik, dostojnie i z namaszczeniem odprawiał całą swą postacią magię widowiska, nie pobłądził słowem ni razu, a taką powagę i żałość miał w sercu, jakby żywcem był zabrany z kresowej, sprzed lat z górą dwustu, głuchej wioski. Chór brzmiał jednostajnie, zwiastując klęski ludzkiej natury, to znów wyganiając podłe dusze w zaświaty. Chór przemieniony w ptasią czeredę coraz to szarpał słowem jadło jak padlinę. A dziewczynka bosa, całkiem swawolna, beztroska w głosie, ruchach i postaci, niemal unosiła się nad sceną zasłaną listowiem poszarzałym, a umarłym. Niemal unosiła się i niemal padała, a śmiech jej był żałosny, tak żałosny, że naiwny prawie. Widmo zaś największe cierpiało katusze. Ni to mąż, ni to nie mąż, głodny a wychudzony, błąkał się po scenie jak oszalały starzec po wnucząt utracie. Zginął we mgle odegnany wzrokiem nie mściwym, lecz sprawiedliwie okrutnym. Sowa, ta matka bolesna, łez posiała fontannę wśród chórzystów. Schylona, zniszczona losem nielitościwym, taką w sobie miała dostojność wielką, jakby panią na włościach była, nie żebraczką. Wreszcie aniołek, najmłodszy wiekiem, a i dziecięcym wzruszający głosem, jak dzwoneczek polny, wyśpiewywał o dwu ziarenkach niedostatku. Za młodyś, aniołeczku, na cierpienie, za młodyś.
Klaskaniem zakończyła się próba, zanim jeszcze zapalono światła. A Edwarda oczy były tak wilgotne, tak wilgocią napełnione, jak śródleśny mech po srogiej ulewie. I te oczy spłynęły łzami.
Pani Zofia, już spokojniejsza w postawie, już wyprostowana, z dołeczkami uśmiechu na policzkach, poprosiła jeszcze aktorów, aby na środku sali w kręgu stanęli i pokłon dziękczynny oddali.
- I tak ma być – rzekła głośno do podopiecznych.
A młodzi, z których spłynęło niedawne spięcie i powaga, siedli już nie przy grobach lecz zwykłych kawiarnianych krzesłach. Wtedy to Adam do każdego podchodził aktora i aktorki, i dłonie im ściskał, a swoją miał gorącą, jakby wrzątkiem oblaną. Na koniec obie dłonie pani Zofii ucałował i nie mogąc właściwych słów wypowiedzieć, odwrócił się na pięcie do Marii, w jej oczy spojrzał, a tak wejrzał wnikliwie, że tamtej oczy tak szczerym uśmiechem zapłonęły jak rozedrgane na wietrze świece.
- A teraz tort będzie, głodomory – przemówił Adam i oboje z Marią, po tort czekoladowy do kuchni się udali. 

2 komentarze:

  1. Byłam kiedyś z uczniami na II części "Dziadów" z moimi uczniami. Spektakl był wystawiany w bibliotece ongiś wojewódzkiej, teraz już miejskiej. Młodzi aktorzy zawsze bardzo wczuwają się w swoje role i dają z siebie całą duszę. Jednak reżyser jest najważniejszy, znam to z autopsji, bo często jako polonistka wystawiałam różne spektakle.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. smoothoperator11.01.2012, 23:02

    Myślę, że takie spektakle, choćby we fragmentach grane, ożywiają literaturę i czynią choć na czas pewien bliższą współczesności,
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń