ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

05 stycznia 2012

Drugie dno


Profesor już dzisiaj miał wolne i po raz pierwszy bez pośpiechu zajął miejsce w sali. Skromna kawa, francuskie ciasteczko i odrobina słodkiego porto. Adam przysiadł się, już mniej blady niż przez te pierwsze dni stycznia, pozbawionego mrozu, pozbawionego światła. Adam nie lubi ciemności w dzień; lubi ciemność nocną.
Profesor zafrasowany. Wciąż w takim stanie, jakby chciał pisać referat, jakby chciał wywrócić teczkę i wydobyć na wierzch, na stół setkę sprawdzianów. Francuskie ciasteczko go uspokaja, lecz nagle wybucha:
- Zdumiony jestem. Zdumiony, bo wszystko wygląda mi na to, że celowo te zamieszanie. Ludzie tego nie wytrzymają.
- Co na uczelni mówią? – Adam patrzy mu prosto w oczy.
- Mówią, że coraz ciężej, a już zupełnie nie rozumieją tego, jak dalece ignorancja rządzących dotyka prostych ludzi. Mówię panu, to kompromitacja. A jest tam u mnie grupa ludzi zdolnych, młodych, trzeźwo patrzących na świat. Niezadowoleni. I słusznie, że niezadowoleni. Nie wszyscy, panie Adamie, obierają kurs na wyścig szczurów, na konsumpcję. Muszę ich ogarnąć, bo z wiekiem niezadowolenie przemija. Bardzo wątła bariera między pragnieniem zmiany a niechęcią i oportunizmem.
- Wiek młody, wiekiem buntu – stwierdził mało oryginalnie Adam.
- A u mnie, panie Adamie tak zostało, że i w starszym wieku bunt mnie nie opuszcza. Ale bunt musi być rozsądny. Trzeba wiedzieć przeciwko czemu i komu się buntować trzeba.
Popił kawy i dał znać Marii, aby jeszcze jedno ciasteczko przyniosła.
- To moja słabość te słodkości, panie Adamie. Ale wróćmy do tematu. Ja wiem, że ten pana interes powstał z buntu. Żył pan sobie spokojnie na państwowej posadzie i nagle kawiarniany interes.
- Długo by o tym mówić, profesorze.
- Nie chwytam pana za język. Rozumiem. Daj nam boże więcej takich inicjatyw, choć, jak sądzę, pana motywacja nie jest pospolita. Powiem szczerze – nie sądzę, aby pod względem materialnym kawiarniany biznes przynosił panu krocie.
- Nie myli się pan. Dobrze, że już nie dokładam. Trochę szczęścia z tym spadkiem miałem, jak by nie było.
- To prawda, ale najważniejsze to, że potrafił pan spożytkować to szczęście nie tylko dla siebie.
- Tak pan sądzi? Mam rozumieć, że uznaje pan to za przymiot w dzisiejszych czasach?
- Jak najbardziej –westchnął profesor – przecież wie pan doskonale, że dzisiaj liczą się pieniądze. Wprawdzie one liczyły się zawsze, lecz ostatnio jakby bardziej, jakby stanowiły istotę wszelkich rzeczy i spraw. Ja natomiast lubię takich, co idą pod prąd.
- Nie ukrywam, że i ja lubię chodzić pod wiatr.
- Z panem mogę być szczery – głos profesora zabrzmiał teraz ciszej, jak gdyby miał zdradzić tajemnicę – nie należę do gatunku ludzi, którzy afiszują się w restauracjach, kawiarniach czy innych publicznych lokalach, gdzie człowiek przepędza czas na rozmowach, dyskusjach, będąc na oczach wielu. Co innego spotkanie w domu, co innego uczelniany gabinet, czytelnia, czy nawet pokój studencki, do którego ktoś widział sens mnie zaprosić. Ale do pana, tutaj w to miejsce przychodzić chcę, łamiąc swoje zasady i przyzwyczajenia. Sen widzę, panie Adamie. Bo mnie donoszą, wciąż donoszą, że jest w tej kawiarni drugie dno, że jest w niej niezgoda na pospolitość i podły nuworyszowi cynizm, oznakę dzisiejszych, szczurzych czasów.
- To miłe, że pan to tak odczuwa, profesorze, gorzej, że tak prędko rozszyfrował pan moje zamiary.
- Alboć to nie widać jasnych symptomów? Nieszczęśnika pan pod dach przygarnął, a wcześniej – ściszył głos – wcześniej Marię. Opowiadała mi polonistka o niej. Więcej, pomaga pan tym szkrabom z domu dziecka, a przecież ledwie pan rozkręcił biznes i na nadmiar gotówki na pewno pan nie narzeka.
- Cóż, nie wszystko pieniądz znaczy.
- I jeszcze - kontynuował profesor – kulturę chce pan zaszczepić, i ludzi pan zjednuje pan do tych planów. To mi się podoba.
Maria przyniosła ciasteczko i kawę dla Adama.
- Da bóg, że coś pozytywnego z tego wypłynie.
- Wie pan co, panie Adamie, przemyślałem pewną sprawę. I niech pan się nie obrazi na mnie, starego, niedzisiejszego profesora, któremu w głowie idee wciąż się jawią takie, które w odleglejszych czasach nazwano by szlachetnym obowiązkiem inteligencji. Umieśćmy w pana przybytku skrzyneczkę na datki dla najuboższych, dla tych porzuconych przez los i biurokratyczne państwo dzieci, dla tych starców i schorowanych staruszek, dla tych wszystkich, którym pomóc trzeba. Ja, panie Adamie, mogę się w to włączyć i przekonać wielu, i posłuchają mnie. Nie ma co liczyć na urzędy, na tę bezideową salonową hołotę.
Zamilkł, a Adamowi się zdawało, że profesor mówi jeszcze, a to echo …

2 komentarze:

  1. Witaj Smoothoperastor, bardzo podoba mi się to opowiadanie. Takie optymistyczne na Nowy rok.
    Jeszcze nie miałam okazji życzyć ci wszelkiej pomyślności, optymizmu, więcej powodów do radości w tym rozpoczętym 2012!

    OdpowiedzUsuń
  2. smoothoperator9.01.2012, 02:42

    Dziękuję, Mario, i wzajemnie.
    Gdybyż tak optymistycznie miała wyglądać rzeczywistość....!
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń