ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

10 stycznia 2012

Imbirowy piwny grzaniec


Doktor Koteńko wybrał dzisiaj zapiecek, odstawiwszy krzesło o krok od stołu, przysuwając je do ciepłych, białych kafli.
- Piwo najlepsze, grzane z imbirem, doktorze – zawyrokował radca Krach - dziś postawię w nagrodę za dzielną kwestę.
- Chrześniaczka prosiła, nie mogłem odmówić.
- Bo też i pan doktor nikomu nie odmawia – wtrąciła Makowska, właścicielka stoiska z warzywami – mogę się przysiąść?
Przysiadłaby się i bez pozwolenia, bo i też energiczną była, a na jej głowie był cały plac targowy z sześćdziesięcioma budkami. I dawała sobie radę jako przedstawicielka handlujących. Dawała sobie radę i z podatkami, i w negocjacjach z miastem, i w planach rozmaitych dotyczący warunków prowadzenia handlu; pilnowała też ochroniarzy pracę. Dla siebie również grzane piwo z imbirem, ze spirytusową wkładką zamówiła.
- Zawód taki, powołanie, nieprawdaż? – ku siedzącej trójce, nieodłączny niemal towarzysz radcy, mecenas Szydełko przemówił i też się przysiadł z filiżanką czarnej kawy w ręce.
- Opowiada pan, pan doktor zdaje się dawno już przekroczył średnią przyzwoitości w powiecie – obruszyła się Makowska – Temu nadwyrężaniu sił trzeba by raz na zawsze położyć kres. Ile to wytrzymać można?
- I kto to powiada?  – zripostował mecenas Szydełko – ta, która jak, za przeproszeniem szefowa mafii rządzi całym kwiatem naszej prywatnej, handlowej inicjatywy.
- Toż ktoś musi gębę rozdziawić, kiedy innych nie słuchają.
- Oj wiem coś o tym – radca Krach, który niejednokrotnie stawał po stronie rajców miejskich oko w oko z nie dającą się zbyć byle kompromisem tubą miejskiego handlu, pokiwał ze zrozumieniem głową.
W tym miejscu pomiędzy radcą Krachem a Makowską toczyła się rozmowa na temat ogrodzenia handlowych stoisk, a ściślej zaczętych negocjacji w kwestii obniżenia przez miasto opłat w zamian za zaangażowanie przez przedsiębiorców środków finansowych potrzebnych do pokrycia kosztów ogrodzenia. Wiadomo, że miejska kasa nie śmierdzi groszem, bo to remonty ulic, oświata, czy budujący się basen miejski pochłaniają znaczne kwoty, a perspektywa kolejnych kredytów zdaje się być oczywista, nie mniej jednak to mieszkańcy miasta na ogrodzeniu zyskają, bo przez to i porządek większy, i cieplej w jesienne słoty i śnieżne zimy będzie na targowym placu, gdzie dzisiaj, choć pełne nad budkami jest zadaszenie, to wiatr podwiewa i między stoiskami złośliwie świszczy.
Maria przyniosła piwo i raptem tak wszyscy, dodawszy Marię w piątkę spojrzeli po sobie, dostrzegając czerwone serduszka przypięte na garderobie. Zatem każdy z nich coś do puszki rzucił.
- A pan się nie obawia, doktorze Koteńko, z tym serduszkiem na wierzchu tak się pokazywać? – filozoficznie zaczął radca Krach – Z jednej strony czerwoną pieczątkę pan na recepcie przystawia, budząc pana ministra od zdrowia zakłopotanie; z drugiej pomocy szatanowi nie odmawiasz, z czego z kolei wspomniany minister może być zadowolony.
- A bo to i w obu sprawach za słuszną sprawą stoję – odparł z przekonaniem doktor Koteńko.
- Oj namierzą cię czwartacy republikanie i kiedy władzę posiędą, marno widzę twoją przyszłość, doktorze.
- A mnie to zwisa i powiewa – krzyknęła niemal sprzedawczyni warzyw – skąpiradła, zazdrośniki i nieudaczniki w jednym. Wystarczy spojrzeć na ich gęby wykręcone od frazesów, oczka wypłoszone, opustoszałe z mózgowia czaszki.
- Zastanawiam się nad tym – westchnął mecenas Szydełko – czy oni zawsze tak dla zasady, dla wyróżnienia, za własne klęski w innych ciskają gromy, czy może naprawdę rozmiękczone mózgi mają?
- A mnie tam chrześnica powiedziała beznamiętnie: kto nie chce, niech nie daje, niech sobie kurczaka zafunduje, albo innym zbieraczom złotówkę w dłoń wciśnie. Niech sobie idzie z Bogiem a nam nie przeszkadza – wtrącił doktor Koteńko.
- Upodliło nam się życie – rzekł Krach i pociągnął z kufla łyk grzańca – tu cię złodziejem nazwią, żeś wyrywny, popularny i potrafisz do siebie ludzi przekonać; tam, gdzie życzysz sobie wykonywać swój obowiązek, dokładają ci papierkowej roboty i kryminałem straszą.
- I co, nie ustąpicie? – zapytała Makowska Koteńki.
- Jakże ustąpić mamy? My od leczenia właśnie.
- A ministra od zdrowia słowo, to nic? – roześmiał się radca Krach – tak pięknie się ostatnio wypowiada o kompromisie.
- Radcuniu miły – wyręczyła z odpowiedzi Koteńkę Makowska – pan by uwierzył tej kreaturze, co poglądy swoje za stołki kupuje i zmienia?
- O, gdyby między nami w tych naszych urzędniczych sprawach tak wielka jedność myśli panowała – westchnął radca Krach – a pewnie, że nie uwierzyłbym w słowa ministra od siedmiu boleści. Prędzej bym się ze wstydu zapadł, choć w profesji mojej lawirować też trzeba, lecz do jakiegoś progu przyzwoitości.
- A ja się zastanawiam panowie – mecenas Szydełko z przeproszeniem ujął dłoń kobiety – ja się zastanawiam nad tym, jak w ogóle można było puszczać w bieg tak marne przepisy. Czytałem przecież i tych punktów spornych jest więcej niż parę.
- Mecenasie – zaczął Krach – na przepisach znany się jednako, lecz pan, pewnie z racji wieku, nie masz pan, dobrodzieju politycznego zmysłu. Głównie tam o oszczędności chodzi, nic więcej. Żeby w państwowej kasie zostało, żeby ludzie, którzy i tak lek wykupią, bo na samobójczy odruch niewielu się decyduje, położyli do wspólnego garnca. A jeśli pacjent się dołoży, to czemu nie ma się lekarz dołożyć, wszak rykoszetem ustawa nie trafia w biedaków.
Doktor Koteńko na te słowa spuścił wzrok i swoim zwyczajem zamilkł na dłużej.
- Oszczędności miały być, szanowny mecenasie, a tu sprawa się ryła.
- Oj wiem coś o tym. Na szkołach też się oszczędza. Mam w rodzinie nauczyciela. A tam jeszcze samorządy swoje dokładają – wtrąciła Makowska.
- Prztyczek do mojego urzędu. Wiem to – roześmiał się Krach – no cóż, prawda taka, że pieniędzy nie starcza. Póki co u nas w mieście klęski nie będzie, choć przędziemy marniej niż przed rokiem.
- Ale ja nie rozumiem jednej rzeczy – rzuciła rękawicę buntu sprzedawczyni warzyw – Jeśli mamy ten trzyprocentowy wzrost gospodarczy, to na moje piękne oczy, czy nie powinniśmy mieć w kieszeni o ten ułamek dochodu więcej? A jak jest? Gdzie idą te pieniądze, skoro mniej i mniej każdego roku.
- Co gorsza, droga pani – wtrącił mecenas Szydełko – jeśli kto ma mieć mnie, to ten, co i tak ma mało. A to ośrodek dla niewidomych, a to adopcyjne, to znów emeryci, bo to oni w największym stopniu z leków korzystają. Czemu tak się dzieje?
- Odpowiedź jest prosta, mecenasie – odparł Krach – skoro ma się władzę niemal absolutną, skoro opozycja głupieje i po szyję babra się w błocie (by nie powiedzieć dosadniej w czym jeszcze), można robić, co się chce i mieć wszystko w głębokim poważaniu, bo i tak następnym razem ze strachu przed brudzińszczyzną zagłosują. W taki sposób koło się zamyka.
- Cyniczna ta refleksja – westchnął mecenas Szydełko.
- I będzie taką, dopóki ludzie przestaną przymykać oczy, nie chcąc widzieć spraw jak się naprawdę mają.
- A może wygodnie im nie widzieć tego???

4 komentarze:

  1. Ludzie nie chcą widzieć, bo musieliby reagować, a tak maja święty spokój.
    nola

    OdpowiedzUsuń
  2. smoothoperator11.01.2012, 23:04

    Gorzko Zgago, albowiem imbirowy piwny grzaniec bez cukru jest i ta goryczka winna się przegryźć porządnie .. :-)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. smoothoperator11.01.2012, 23:12

    To prawda, Nolu, jeśli się nie widzi, jest się spokojniejszym. Dopiero kiedy nas, albo najbliższych to dotyka, zaczynamy kwękać. A przecież powinno chodzić o to, aby mieć swoje zdanie, nie chadzać na postronku innych, choćby najzacniejszych, bo i najzacniejszy pasterz może pobłądzić, nie mówiąc już o tym, że są tacy, dla których bardziej się liczy ten postronek, nie zaś łąka na wypas dawana,
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń