ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

28 stycznia 2012

Grzeszne dusze

Redaktor Pokorski ma jeszcze wypieki na twarzy po przedstawieniu, które obejrzał z innymi. Najsampierw pomyślał o przedstawieniu tłumu, który chcąc premierą „Dziadów” obejrzeć, pokotem miejsce na sali zajął, na krzesłach, stołkach, stołeczkach, na podłogowych deskach, że igły by nie wsadził. Publiczność zapowiedziana przyszła wcześniej, lecz tak młodsza, która odurzona zapałem manifestacji, gorąca duchem, acz zziębnięta, wdarła się wręcz do kawiarni przerobionej na teatralną scenę, najmniej wygodne miejsce zajęła, na deskach.
Jakoż dobrze się stało, że inżynier Bek wziął z sobą kamerę i zasiadając na krześle ustawione na ladzie, filmować zaczął przedstawienie. Odezwały się głosy, że kopie będą potrzebne dla młodej części społeczeństwa, bo nie dla każdego miejsce się znalazło.
Redaktor Pokorski pisze. Pisze, kiedy nie ma już dekoracji ani aktorów. Zaledwie kilka osób krzątających się po sali, dopijających napoje, sprzątających po widowisku, które skończyło się o dziewiętnastej.
Przedstawienie rozpoczęto. Chór tajemniczość wskrzesił. Guślarz poprowadził, zwoływać duchy raczył.
(…)
Czyśćcowe duszeczki!
W jakiejkolwiek świata stronie:
Czyli która w smole płonie,
Czyli marznie na dnie rzeczki,
Czyli dla dotkliwszej kary
W surowym wszczepiona drewnie,
Gdy ją w piecu gryzą żary,
I piszczy, i płacze rzewnie;
Każda spieszcie do gromady!
Gromada niech się tu zbierze!
Oto obchodzimy Dziady!
Zstępujcie w święty przybytek;
Jest jałmużna, są pacierze,
I jedzenie, i napitek.(…)

Otóż i Guślarz, zwyczajem starodawnym, zagrzmiał przyjmując na się obowiązek odpuszczenia grzechów dusz błądzących po krainie cieni, napojenia ich i dania strawy.
Najpierw więc te, najmniej grzechami splamione przywołuje:
 (…)Naprzód wy z lekkimi duchy,
Coście śród tego padołu
Ciemnoty i zawieruchy,
Nędzy, płaczu i mozołu
Zabłysnęli i spłonęli
Jako ta garstka kądzieli.(…)
I kiedy już publiczność gołąbka z gołąbkiem, aniołka z aniołkiem spodziewa się ujrzeć, na scenę cmentarną wkracza para młodych ludzi, jak z ulicy, rzekłbyś prosto ze szkolnej ławy, w markowych ubraniach, ze słuchawkami w uszach, papierosem czy skrętem w zębach, z niewieścim gołym brzuchem, z kapturem na głowie. Coś szepczą do siebie, na coś brzydkim językiem urągają, zanim jeszcze posłużą się tekstem dramatu. I wtedy ona, ten adidasowi aniołeczek z kolczykami w nozdrzach i uszach, ona odzywa się czule:
„(…) W raju wszystkiego dostatek,
Co dzień to inna zabawka:
Gdzie stąpim, wypływa trawka,
Gdzie dotkniem, rozkwita kwiatek.(…)”
A potem aniołeczek z ogoloną głową dopowie:
„Lecz choć wszystkiego dostatek,
Dręczy nas nuda i trwoga.
Ach, mamo, dla twoich dziatek
Zamknięta do nieba droga!(…)”
I o nic nie proszą, niczego im nie potrzeba. Dlaczegóż więc ich oczy się płaczą, czemu cierpią i płaczą. Czyżby wreszcie zrozumieli, że ta niedojrzała beztroska może cierpienie przynosić. Czy dlatego o ziarnka gorczycy proszą? Czyżby zrozumieli?
A chór dorosłych, chór ojców i matek powtarza:
„Bo słuchajmy i zważmy u siebie,
Że według Bożego rozkazu:
Kto nie doznał goryczy ni razu,
Ten nie dozna słodyczy w niebie”.
Z gorczycy ziarnkami ci młodzi ku niebu sfrunęli, odrzucając precz dekoracyjne zbytki swych postaci i nadzy w skłębionej mgle się rozpłynęli.
Aż wreszcie pojawił się ten, co do kapicy nie wstąpił. Tak oto Guślarz wejście widma-upiora komentuje:
„Wszelki duch! jakaż potwora!
Widzicie w oknie upiora?
Jak kość na polu wybladły;
Patrzcie! patrzcie, jakie lice!
W gębie dym i błyskawice,
Oczy na głowę wysiadły,
Świecą jak węgle w popiele.
Włos rozczochrany na czele.
A jak suchy snop cierniowy
Płonąc miotłę ognia ciska,
Tak od potępieńca głowy
Z trzaskiem sypią się iskrzyska.”
Jakież zdziwienie ogarnęło oglądaczy, kiedy na upiora licach raz po raz pojawiały się coraz to inne maski czytelne, tak czytelne, że publiczność, nie krygując się głośnym swym zachowaniem, wypowiadała imiona tych masek, tak bardzo znanych, obecnych w medialnej posłudze. Na sali zawrzało. Ktoś z publiczności niepewny dalszego losu opowieści ułożył się jak kłoda przed progiem kaplicy, jakby krzyknąć miał „nie pozwalam” .
(…)Ja nieboszczyk pan wasz, dzieci!
Wszak to moja była wioska(…)”
– zaskowytał głos widma. Publiczność hardo siekła wzrokiem nieszczęśnika. Zdawała się mówić: nie przebaczamy.
"Wiecznych głodów jestem pastwą;
A któż mię nakarmić raczy?
Szarpie mię żarłoczne ptastwo;
A któż będzie mój obrońca?
Nie masz, nie masz mękom końca!"
Publiczność była niewzruszona. Palcami go pokazywano, bo przecież pamiętano, że to z jego przyczyny ta wioska nie jest już ich wioską, choć wspólną była. Na nic się zdają tłumaczenia widma, że poznał istotę zbrodni swoich, że tylko piekło mu zostało, lecz aby położyć kres katuszom swoim, musi znaleźć kogoś, kto pożywi jego wszeteczne, upiorne ciało. Cóż, kiedy pojawia się chór ptasi, który zbrodnie Pana pamięta i liczyć na przebaczenie nie może.
„(…)Nie znałeś litości, panie!
Hej, sowy, puchacze, kruki,
I my nie znajmy litości:
Szarpajmy jadło na sztuki,
A kiedy jadła nie stanie,
Szarpajmy ciało na sztuki,
Niechaj nagie świecą kości.(…)”
Wtem Kruk się odzywa, wspominając te baty i psów szczucie za owoce w ogrodzie, z głodu do ust podniesione.
Każdą kość, jak z kłosa żyto,
Jak od suchych strąków grochy,
Od skóry mojej odbito!
Nie znałeś litości, panie!”
A Sowa wtóruje Krukowi. Za zlitowanie nad sierotami o zapomogę prosiła, a on, a Ty…
Ale ty, panie, bez duszy!
Hulając w pjanej ochocie,
Przewalając się po złocie,
Hajdukowi rzekłeś z cicha:
"Kto tam gościom trąbi w uszy?
Wypędź żebraczkę, do licha".
Posłuchał hajduk niecnota,
Za włosy wywlekł za wrota!
Wepchnął mię z dzieckiem do śniegu!”
Patrzymy wszyscy – wspominał redaktor – jak się te maski zmieniają, a każda z nich dumna i roześmiana, a tak podobna, tak podobna.
I ten zły Pan, ten upiór pożywienia nie dostanie, albowiem…
„Sprawiedliwe zrządzenia Boże!
Bo kto nie był ni razu człowiekiem,
Temu człowiek nic nie pomoże.”
Zrobiły się z tego wyznania oklaski, oklaski tak niebywałe, że duch pośredni, czyśćcowy, wkroczył na scenę ledwo zauważony. A była to dziewczyna śliczna, pastereczka bosa, której grzechem było drwienie z najczystszej miłości. Kiedyśmy ochłonęli z upiornej wizji okrutnika, całe nasze myśli podążyły śladem nieszczęsnej dziewczyny, która beztrosko odrzuciła uczucie, śmiejąc się i żyła na świecie, lecz nie dla świata.
Żałując swawolnej beztroski swojej, dziś, na dziadowską wstępując wieczerzę, nie o napój i pożywienie prosi, lecz wskrzesić pragnie prawdziwego życia słodycze:
„Nic mnie, nic mnie nie potrzeba!
Niechaj podbiegą młodzieńce,
Niech mię pochwycą za ręce,
Niechaj przyciągną do ziemi,
Niech poigram chwilkę z niemi.
Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według Bożego rozkazu:
Kto nie dotknął ziemi ni razu,
Ten nigdy nie może być w niebie.”
Tak i też opowieść święta Dziadów kończyć trzeba owym tajemniczym, milczącym widmem,  które nareszcie odnajduje swą miłość z zaświatów, i z nią w zaświaty wędruje.
Młodsza część widowni spojrzała na siebie i powstała z ziemi, szpaler czyniąc wokół odchodzącej w mgławicy postaci
A mnie się wydawało, jakby nieszczęsne dusze zastały sobie zaślubione i nie w czeluści piekieł wstępowały, lecz w życie nowe, bo żyć i kochać trzeba, na wieki wieków.

1 komentarz: