Biegniemy
tą drogą, a liście kasztanowca szeleszczą pod podeszwami; czasami jakiś
rozpołowiony owoc wystrzeli spod nóg brązowym pociskiem, śliskim, błyszczącym,
że przejrzeć się w nim można. Gdybyż to były jadalne kasztany, ale nie, te,
jeśli je zmielisz na proch, będą zaczątkiem kleju. Pamiętam w dolnej szufladzie
szafy tę torbę z kasztanową mączką; posmakowałem gorycz, potem zmieszałem ze
śliną i przeniosłem tę niesmaczną maź na ruchomą kartę książki, rozprowadziłem
kleistą esencję, docisnąłem, odczekałem chwilę, aż powiąże kartę książki z
okładką. Udało się.
Zatrzymujemy
się w połowie kasztanowej alei. Jakaż to aleja! Prowadzi prostym ściegiem
wzdłuż rzeczki, której wody niezmącone, stojące i przezroczyste. Kobierzec
opadłych liści pod nogami. Rzucamy się na nie, tarzamy się jak dzieci, choć w
rzeczy samej byliśmy wtedy dziećmi świata.
Koniec
września, a słońce lipcowe, choć niskie, to wciąż jeszcze gorące i można by tak
leżeć i wdychać złocistą jesień pomarszczonych liści, przymknąć oczy i czuć to
szczęście istnienia. Zazdrośćcie nam wszyscy ci, co nie macie takiej
kasztanowej alei i nie potraficie cieszyć się jesiennym popołudniem, krwistym
słońcem, wiatrem tak delikatnym jak muśnięcie pajęczyn babiego lata.
Kim
jesteśmy? Gromadką młodzieńców upuszczonych na ziemię przez Dobrego, co pragnął
odegnać szarość z dni naszych cierpkich, niebogatych, lecz chętnych poznania.
My, chłopcy i dziewczęta, w kasztanowych barwach jesieni, z książką, zeszytem,
kocem, którym w końcu okrywamy miękką, chrupiącą masę opadłych liści; my przytuleni
do siebie, skupieni, dzielący się swoim niedouczeniem, choć pragnący zachłannie
wiedzy. Czasami jakieś spojrzenie, dotyk nieopatrzny lub celowo skrywany,
przerywa konwersację, a oczy zaczynają błyszczeń błękitem popołudnia, a blask
włosów jest kasztanowy, a dotyk policzków, ust, dłoni – ciepły, choć
wzniecający drżenie naskórka.
A potem,
nasyciwszy się księgi słowami, kiedy pierwszy podmuch wiatru niesie z sobą
chłód przedwieczoru, wstajemy i powracamy jak znużeni wędrowcy, wolnym krokiem,
połączeni w uścisku przyjacielskim i takim, co poza przyjaźń wykracza. Rumiany
krąg słońca już kapie się w rzece, a z każdą chwilą chłód po piętach naszych
stąpa i gdyby nie to przytulenie…
Rozstania
są już wieczorne a policzki zwilgotniałe, lecz oczy szczęśliwe, bo to nie
koniec jesieni, a tylko jej letni początek.
Żebys wiedział jak bardzo lubię tu do Ciebie zaglądać...
OdpowiedzUsuńWitaj... miałaś szczęście trafiając akurat na sympatyczny i, przyznaję, nieco sentymentalny obrazek, który, jeśli się udał, może wzbudzać pozytywne emocje. Szkoda, że nie zawsze tak można pisać...
OdpowiedzUsuń