CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

26 sierpnia 2014

Kasztanowa aleja albo dytyramb prozą

Biegniemy tą drogą, a liście kasztanowca szeleszczą pod podeszwami; czasami jakiś rozpołowiony owoc wystrzeli spod nóg brązowym pociskiem, śliskim, błyszczącym, że przejrzeć się w nim można. Gdybyż to były jadalne kasztany, ale nie, te, jeśli je zmielisz na proch, będą zaczątkiem kleju. Pamiętam w dolnej szufladzie szafy tę torbę z kasztanową mączką; posmakowałem gorycz, potem zmieszałem ze śliną i przeniosłem tę niesmaczną maź na ruchomą kartę książki, rozprowadziłem kleistą esencję, docisnąłem, odczekałem chwilę, aż powiąże kartę książki z okładką. Udało się.
Zatrzymujemy się w połowie kasztanowej alei. Jakaż to aleja! Prowadzi prostym ściegiem wzdłuż rzeczki, której wody niezmącone, stojące i przezroczyste. Kobierzec opadłych liści pod nogami. Rzucamy się na nie, tarzamy się jak dzieci, choć w rzeczy samej byliśmy wtedy dziećmi świata.
Koniec września, a słońce lipcowe, choć niskie, to wciąż jeszcze gorące i można by tak leżeć i wdychać złocistą jesień pomarszczonych liści, przymknąć oczy i czuć to szczęście istnienia. Zazdrośćcie nam wszyscy ci, co nie macie takiej kasztanowej alei i nie potraficie cieszyć się jesiennym popołudniem, krwistym słońcem, wiatrem tak delikatnym jak muśnięcie pajęczyn babiego lata.
Kim jesteśmy? Gromadką młodzieńców upuszczonych na ziemię przez Dobrego, co pragnął odegnać szarość z dni naszych cierpkich, niebogatych, lecz chętnych poznania. My, chłopcy i dziewczęta, w kasztanowych barwach jesieni, z książką, zeszytem, kocem, którym w końcu okrywamy miękką, chrupiącą masę opadłych liści; my przytuleni do siebie, skupieni, dzielący się swoim niedouczeniem, choć pragnący zachłannie wiedzy. Czasami jakieś spojrzenie, dotyk nieopatrzny lub celowo skrywany, przerywa konwersację, a oczy zaczynają błyszczeń błękitem popołudnia, a blask włosów jest kasztanowy, a dotyk policzków, ust, dłoni – ciepły, choć wzniecający drżenie naskórka.
A potem, nasyciwszy się księgi słowami, kiedy pierwszy podmuch wiatru niesie z sobą chłód przedwieczoru, wstajemy i powracamy jak znużeni wędrowcy, wolnym krokiem, połączeni w uścisku przyjacielskim i takim, co poza przyjaźń wykracza. Rumiany krąg słońca już kapie się w rzece, a z każdą chwilą chłód po piętach naszych stąpa i gdyby nie to przytulenie…
Rozstania są już wieczorne a policzki zwilgotniałe, lecz oczy szczęśliwe, bo to nie koniec jesieni, a tylko jej letni początek.

2 komentarze:

  1. Żebys wiedział jak bardzo lubię tu do Ciebie zaglądać...

    OdpowiedzUsuń
  2. smoothoperator27.08.2014, 23:39

    Witaj... miałaś szczęście trafiając akurat na sympatyczny i, przyznaję, nieco sentymentalny obrazek, który, jeśli się udał, może wzbudzać pozytywne emocje. Szkoda, że nie zawsze tak można pisać...

    OdpowiedzUsuń