Patrick pochodzi z Tuluzy i jest młodzieńcem dwudziestokilkuletnim. Kolor jego skóry, zdradza kolonijną przeszłość jego przodków. Smukły, zwinny, uśmiechnięty zna kilkanaście słów w języku angielskim, co stanowi lichą bazę do porozumiewania się w tym języku.
Jego życiowa partnerka, niższa, nieco tęższa, czarnowłosa, z pełną, owalną twarzą i oczami kolory palonego piwa jest również istotą żywą i energiczną. Ma polskie pochodzenie. Jej dziadek nazywał się Mucha, z czego podśmiewuje się Patrick. Nie mówi po polsku, a z angielskiego zna słowo "children", co w tej opowiastce jest rzeczą ważną.
Oboje planują otwarcie szkoły, choć ja nazwałbym to przedszkolem gdyż mają do niej uczęszczać na początek sześcioletnie dzieci.
W magazynie, który przede mną otworzyli, dostrzegam mnóstwo paczek, przedmiotów, w których rozpoznaję stoliki, krzesełka, zabawki, edukacyjne plansze i tablice. Niemal cały magazyn jest pełnyt, a tu jeszcze te dziesięć szaf, przywiezionych przeze mnie z Niemiec, z odległości 1300 kilometrów.
Patrick jest w szoku, bo nie ma widlaka; jedynie pneumatyczny wózek, a szafy metalowe, wysokie, ciężkie na 90 kilogramów każda. I trzeba toto zsunąć delikatnie z paki, przenieść na wózek.
Zapewniam, że damy sobie radę, choć patrząc na wątłą sylwetkę chłopaka można mieć pewne wątpliwości. Przenosimy je jednak jedna po drugiej, a Patrick po każdym razie wypowiada ilość jaka nam jeszcze została. Widać, że jest zmęczony, a dodatkowo za każdym razem kiedy spogląda do wnętrza magazynu, jego sceptycyzm rośnie. Pewnie myśli o tym, że każdy z tych zgromadzonych tam pakunków musi zostać otwarty, złożony, przygotowany do użytku i przewieziony do miejsca, gdzie ma powstać szkoła. Oboje wydają się być nieco przerażeni tymi faktami. Uspokajam ich mówiąc, że są przecież młodzi i na pewno dadzą sobie radę, a pani "Mucha" sprawia wrażenie, że spokojnie da sobie radę z garstką dzieciaków, jakie trafią do ich edukacyjnej placówki. Cóż, ma się to oko i doświadczenie nakazujące przypuszczać, że ta młoda kobieta jest niezłym "materiałem" na przyszłą panią nauczyciel.
Kiedy odjeżdżam, Patrick ze swoją partnerką zaczynają składać jakieś pomoce naukowe.
Powodzenia.
Ciągnie Cię wyraźnie do szkolnych klimatów... Choćby przez to szaf dźwiganie! Sentyment pozostaje, nawet gdy końcowe momenty ,,kariery'' budzą tylko złe wspomnienia. Belfrem się JEST, a nie BYWA... Też tak mam, choć już 9 lat poza zawodem!
OdpowiedzUsuńNie da si ę ukryć, że jest tak jak mówisz, choć ten oparty na realiach kawałek tekstu pojawił się przypadkowo, gdyż nie byłem świadomy jakie wiozę szafy i czemu mają służyć. Zachwycił mnie entuzjazm tych młodych połączony z obawą i trochę przypomniały mi się moje młode, zawodowe lata.
OdpowiedzUsuń