CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 sierpnia 2014

Pierwsza, druga, trzecia...

Lecimy więc w tysiąca. Pierwsza! Druga! Trzecia. Ja na stole. Rozdałem. Paradna gra. Dziadek po dwóch kieliszkach podekscytowany, chłonny gry, wertuje swoje siedem karciąt, przemieszcza je między sobą i z tego ułożenia wypada, że dziadek jednego koloru nie ma. Czasami to lepiej, bo jak zagrasz, zameldujesz, to każdą lewę własnym kolorem zabijesz, choćby obcego asa albo dziesiątkę, bylebyś w pierwszą się wstrzelił, zabrał i koniecznie zgłosił meldunek. Nie zdążysz - cudzy kolor cię wykończy.
Dziadek zgłasza sto dziesięć i na te trzy karty na stole patrzy tak przenikliwie jakby przed grą jakieś tajemne znaki na nich postawił.
Babcia bardzo wyrywna jest. Dziadek mówi, że gra nawet wtedy, gdy nie ma karty.
- No, czego Władek, co tak patrzysz to na mnie to na stolik - mówi - tam są trzy karty i może mi dojdą.
- Może dojdą a może nie - odpowiada dziadek - innym kartę psujesz.
- Władziu, do stu dwudziestu mogę bez meldunku. Tak czy nie?
- Helcia, ale ty nie masz karty na sto dwadzieścia - irytuje się dziadek.
- A ty skąd to wiesz?
- Bo ja mam - kategorycznie i z dumą przyznał dziadek.
- To graj.
- Gram. Powiedziałem sto dziesięć.
- No widzisz. Ty grasz, to i ja zagram. Ja dam sto dwadzieścia.
- Babusie jeden!
Babcia uśmiecha się. Łypie okiem to na mnie, to na te trzy odłożone karty. Skrada się po nie prawą ręką.
Dziadek hamuje jej zapędy.
- Helcia, jest jeszcze Zosia.
Zosia popala sobie. Smużka dymu kłębi się nad jej głową, a z jej ust ulatują całkiem udatne dymne kółeczka.
- Wolałabym w brydża. Z córkami gram i z zięciem, jak się zbierzemy do kupy przy koniaczku albo przy jarzębiaku.
- Dziadkowie w tysiąca przede wszystkim - stwierdzam - też zagrałbym w brydża.
- No, wiem - dodaje ciocia Zosia - ile to razy widziałam, jak grali we dwoje, w dobieranego.
Babcia się niecierpliwi.
- No, jak tam, Zosiu? Na musku jesteś. Władek cię wybawił, powiedział sto dziesięć. Dołożyłam swoje sto dwadzieścia - przypomina.
- Mnie w tysiąca karta nie idzie. Nigdy nie szła - mówi Zosia - beze mnie.
- Jak tak, to, pierwsza, druga, sto trzydzieści powiem - rozpędziła się babcia.
- Helcia, nie możesz postąpić. Już powiedziałaś sto dwadzieścia, więc postąpisz, jak weźmiesz karty. Teraz na mnie kolej.
- Więc graj, Władziu. Powiesz sto trzydzieści, to dołożę dziesięć.
Chwila konsternacji. Babcia wycofuje rękę wyciągniętą po trzy karty. Jeszcze raz przygląda się tym, które ma "na ręku".
- Władek! - wykrzykuje - Chyba się pomyliłam. Naprawdę powiedziałam sto dwadzieścia?
- Ech, babusie jeden. Pewnie, że powiedziałaś. Zniszczyłaś mi kartę - grzmi dziadek.
- Mogę się jeszcze wycofać. Władek, weź sobie zagraj te sto dziesięć.
- No, nie - odzywa się milcząca najdłużej ciocia Zosia - skoro już zagrałaś te sto dwadzieścia, to skończ. 
Uśmiecha się, przygasza papierosa a do mnie: - Adasiu, nalej.
Dziadek oddycha z ulgą. Potrząsa wskazującym palcem w stronę żony, co z pewnością oznacza: "Ech, ty babusie!"
- Mnie tylko troszeczkę - przestrzega babcia.
Nalewam tej dziadkowej przepalanki. A co to za wódeczka! Palce lizać. Żytnia, wspomożona spirytusem i, do smaku, ćwierć szklaneczki spalonego brunatnego cukru. Pomieszane toto, odstawione do lodówki, przeszło zapachem cukrowej spalenizny. Grzech nie wypić.
No i wypiliśmy po małym.
- Jak ty to pięknie robisz, Władziu - odzywa się Zosia - mój nieboszczyk też potrafił, ale twoja jest lepsza. Dosmakowałam się odrobiny zlukrowanej skórki pomarańczy, czy tak?
- Ha - wzdycha dziadek.
Nie ma co ukrywać - receptura przepalanki dziadka owiana jest tajemnicą.
- Na czym to stanęliśmy? - pyta dziadek, szczerze roztkliwiony komplementem stryjecznej siostry.
- Wszystko jedno (jedno z ulubionych powiedzonek babci) - biorę te sto dwadzieścia. Zawsze coś dojdzie - ponownie wyciąga rękę po karty.
- Myślisz, że ci dojdzie? - uśmiech dziadka w pewnym momencie przybiera barwę złośliwego zdecydowania
- Sto trzydzieści - licytuje.
- Sto czterdzieści - otrzymuje natychmiastową ripostę babci.
Słychać, jak dziadek kłapie sztucznymi zębami a swoim wzburzonym jak ocean wzroku z pewnością utopiłby swoja połowicę.
- Z czym ty grasz, babusie? Masz czterdzieści. Winną królową z królem i sto czterdzieści grasz.
- Żołennej nie będziesz miała - dziadek uśmiecha się z przekąsem.
Zosia puszcza do mnie oko. Przysuwa do swoich ust otwartą dłoń.
- Czerwiennej też nie - szepcze.
Jeszcze przed rozgrywką nalewam po kieliszku. Babcia tym razem wysączyła cały kieliszek. Podjęła karty, dołożyła do stu sześćdziesięciu i w cuglach zdobyła wszystkie lewy. Słychać tylko było:
- A masz, babusie, moją damę...
- A masz babusie mojego dzwonkowego króla...
- A bierz czerwienną dychę...
Dziadek zostawił sobie na ostatnie wyjście karowego asa ufając, że przechytrzy tym posunięciem Helcię, która tak jakoś lękliwie wzdrygała się przed położeniem na stół finałowej karty. No i proszę - puściła czerwienną dziewiątkę, na co ciocia Zosia odpowiedziała żołennym waletem a dziadek... wiadomo.
- Widzisz, Władziu, a jednak mi doszło. 
- Ty to masz zawsze szczęście, babusie. A do mnie:
- Adasiu, pamiętaj, nie częstuj swojej babci moja przepalanką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz