CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

24 sierpnia 2014

Króliczki, zajączki

Króliczki lub małe zajączki pojawiły się kiedy zapadł zmrok, a światła latarni zaczęły płonąć pomarańczowo.
Bóg jeden wie, dlaczego przybyły na wykoszoną trawę ze strony niskich, fabrycznych zabudowań, chociaż dalej, po lewej stronie były miejsca znacznie lepiej pasujące na całodobowe schronienie i gryzoniowy popas dla tych niepozornych, futrzanych stworzeń.
Parka zwierzaków zbliżyła się na odległość nie większą niż 15 metrów i w skamieniałej nieruchomości siedzących postur obserwowała okolicę , od czasu do czasu zanurzając pyszczki w niewysokich kiściach trawy. Wskutek ciemności rozświetlonej pomarańczową poświatą nie udało mi się dostrzec, czy ich pyszczki poruszały się, co by oznaczało, że konsumują późną kolację. Trzeci zającopodobny gryzoń pozostawał w odległości pięćdziesięciu metrów i, również nieruchomy, przypominał pień ściętej tuż nad ziemią niedorosłej brzozy.
Przez uchylone okno auta zacząłem nawoływać te dwa pierwsze w języku znanym dziczyźnie całego świata.
- Tssyt, tssyt - nęciłem stworzenia delikatnie stłumionym szeptem.
Rozejrzały się, lokalizując miejsce, skąd dobywał się ten swojsko brzmiący dźwięk, który w tłumaczeniu na ludzka mowę oznaczał: - Chodź tu do cholery. Niech wam się przyjrzę i przekonam się czy mam do czynienia z królikami czy zającami.
Odważniejszy zbliżył się o jakieś dwa metry i wybałuszył na mnie czarne, błyszczące ślepia.
- Tssyt, tssyt - powtórzyłem zawołanie, choć w tym drugim przypadku gryzoniowa mowa oznaczała: - Za diabła, nie rozpoznaję. Pasujesz mi na królika, taki jesteś mały a do tego masz takie niedorozwinięte uszy. Barwa turzycy z kolei, świadczyłaby o zajęczym pochodzeniu. Możesz mi powiedzieć, ktoś zacz?
Nie usłuchał, nie odpowiedział i wraz z drugim, mniej zainteresowanym rozmową ze mną, pobaraszkowały w stronę dorodnego świerku. Poszły sobie, a wtedy zbliżył się ten trzeci, cały czas zerkając w moją stronę, to znów śledząc zaszytych w gęstwinie świerków i jodeł towarzyszy.
-Tssyt, tssyt - chcesz coś do żarcia? - zapytałem i urwawszy kawałek bułki cisnąłem go za okno niewystarczająco daleko i zwierzaczek z gapiostwa lub też z premedytacją zlekceważył moje dobre intencje.
Dopiero po pewnym czasie zorientowałem się, że taki królikozając może nie być zainteresowany produktami piekarniczymi i, z pewnością, wolałby spożyć marchewkę. Ale skąd miałem wziąć marchewkę?
A rzuconym kawałkiem bułki nazajutrz, o poranku, zajęła się synogarlica.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz