Powinieneś
wyjść naprzeciw. Odwagi. Ściskam jego dłoń. mała, niepozorna, chłodna. Spogląda
w moje oczy. W jego oczach dostrzegam postępujące bezpieczeństwo, jakie poczuł
w mojej dłoni zaciśniętej na jego.
Wiesz w
jaki sposób odważyłem się poruszać w ciemności? Opowiadałem to wielu osobom.
Teraz tobie. Moje mieszkanie składało się z pięciu pomieszczeń ułożonych w
jednej linii. Mówiło się, że ten przedpokój i trzy pokoje były przechodnie.
Jaki
piękny chłopiec! Ma pan chłopca?
Przybłąkał
się. Wziąłem go za rękę i tak go prowadzę.
Skąd
jesteś, mały? Pochyliła się nad nim. Pogłaskała czule.
Nie wiem.
Przechodziłem tylko.
Ach tak.
Mogłabym panu urodzić takiego samego chłopca, gdyby pan chciał. Albo
dziewczynkę. tak, dziewczynkę.
Nie wiem,
czy chciałbym. Jeden chłopiec zupełnie mi wystarczy.
Czy mogę
przynajmniej potowarzyszyć w spacerze? Chwyciła jego druga dłoń. Nie była
zainteresowana moja odpowiedzią. Ależ ma zimne dłonie.
Najpierw
zapaliłem światła we wszystkich pomieszczeniach. Następnie, przechodząc od
kuchni przez przedpokój i tak dalej, wygaszałem kolejno światła, aż w końcu
znalazłem się w ostatnim pokoju. Wracałem do kuchni w ciemności, po omacku. Nie
paliło się żadne światło, rozumiesz? Od tej pory przestałem się bać ciemności.
To
straszne, powiedziała. Jak można tak się samemu straszyć. Dziecko wymaga
opieki. Jak będzie ciemno, chwyć mnie za rękę. Mamusia cię przytuli. Pocałowała
go w czoło. Widzi pan, jak radośnie kroczy?
Skoro
tak, to idźmy.
Dokąd?
Zaraz
zapadnie zmrok, wstanie księżyc. Pójdziemy jego śladem.
Chłopiec
rzeczywiście był zadowolony. Trzymał się mocno naszych dłoni, wspinał się na
palce, podskakiwał, a nawet zwisał swobodnie, podkurczając nogi. A my, boże
drogi, w naszych oczach odbijały się płomyki zachodzącego dnia.
Ja dam mu
odwagę, a ty?
Myślała
chwilę. Potem jeszcze jedną i jeszcze. Obdarzę go ciepłem, zaopiekuję się nim.
Jestem kobietą.
Jesteś.
I urodzę
ci dziewczynkę. Będziesz ją ochraniał, synku. Odchyliła włosy z jego czoła.
Pewnie, że będziesz. Starszy brat powinien opiekować się młodszą siostrzyczką,
taką małą, nie potrafiącą jeszcze mówić, lecz przepięknie uśmiechniętą albo
rozbeczaną, bo takie małe istotki dają światu świadectwo swojej obecności także
poprzez płacz. Jak cudownie iść z wami. Pokochałam was.
Szliśmy.
W takim
razie posadzimy drzewo, chłopcze. To nasz obowiązek. Drzewo może rosnąć pod
naszym domem albo gdziekolwiek indziej, tyle że wtedy należy do dołka włożyć
butelkę, a w niej ukryć kartkę z napisem wyjaśniającym kto i dlaczego zasadził
to drzewo.
Powiedziała,
że drzewo sadzi się z wielkiej miłości, przyjaźni, nie inaczej.
Ach tak,
westchnął mały.
Można tez
przyczepić do pnia albo do gałązki taką etykietę. Może nawet nazwiemy to
drzewo.
Potwierdziłem,
że można je nazwać, ale nazwiemy je wspólnie.
Szliśmy.
Zstąpił na ziemię mrok, zaczernił się nieboskłon, spurpurowiały na zachodzie.
Nieśmiało zabłyszczały najodważniejsze źrenice gwiazd. Pomyślałem, że albo
wzięliśmy się z przypadku, albo też jesteśmy przedmiotami starannie
przygotowanego planu, w którym przypadek nie istnieje. Pojawiłem się w pewnym
miejscu i określonym czasie sam, nie wiedząc, skąd przyszedłem, choć byłem
świadomy własnej przeszłości, urzekającego dzieciństwa i zagmatwanej młodości. Miałem ojca swego i
matkę swoją, i miałem w pamięci dobro, jakim mnie nakarmiono, i zło, którego
nie mogłem uniknąć. Jedno i drugie pomieściłem w swojej głowie, tak jak niezbędne
przedmioty targa się w walizce czy plecaku. Aby nie tkwić w jednym miejscu
przemieszczałem się, odnajdując nowe krainy istniejące dotąd w wyobraźni;
odwiedzałem też te miejsca, w które już odwiedzałem, w których byłem nieczęstym
gościem. Życie wokół mnie toczyło swoje wody, lecz nie stałem na brzegu,
obserwując bystry lub leniwy prąd, niosący kamienie i kłody powalonych drzew, a
innym razem jedynie lepki, śliski muł. Płynąłem wraz z wodami rzeki: raz pod
prąd, kiedy indziej w stronę źródeł rzeki, a czasami przedostawałem się z
brzegu na brzeg mostem, z przewodnikiem łodzi, promu, albo też przechodząc
wpław, brodząc po kolana w wodzie, płynąc, przeskakując z kamienia na kamień.
Życie to
ruch.
Az
wreszcie przybłąkał się chłopiec. Nie wiadomo skąd i dlaczego przylgnął do
mnie, przypadkiem, na mocy zaplanowanej intrygi. Podszedł do mnie i ja
podszedłem do niego. Przypasowaliśmy się do siebie jak równoważące się oczka w
klockach do gry w domino, jak dwa sprzęgnięte z sobą koła zębate w mechanizmie
zegara czasu. Spojrzał na mnie i ja na niego spojrzałem. Nie musiał nic mówić,
lecz powitał mnie dobrym słowem. Odpowiedziałem dobrym słowem. Nauczono mnie
tak właśnie odpowiadać na każde słowo, choćby raniło. Ten chłopiec był jeszcze
zbyt mały, aby móc kogokolwiek zranić.
Jeśli już
spotkaliśmy się, przyjrzeli sobie, powitali, to pozostało nam chwycić się za
dłonie i iść razem.
Ludzie
powinni szukać wspólnych dróg.
Dlaczego
tak oczywiste i łatwe do zrozumienia prawdy najtrudniej przedostają się przez
skorupę naszego ciała?
Iść w
jednym kierunku, tak jak ja z tym chłopcem, który się przybłąkał. Niewiele
piękniejszych uczuć.
Szliśmy
więc we dwójkę, dopóki nie dołączyła do nas ona. Pojawiła się nieproszona, nie
oczekiwana. Skąd jesteś? Myślałem o tobie? Wywróżyłem? A może tak jak ja i ten
chłopiec, który się przybłąkał do mnie, jesteś owocem połączeniem przypadku i
zmyślnego planu.
Nie dość,
że przybyła znikąd, nie znam jej, albo ją znam, poprzez dłonie dziecka
połączyła się ze mną w bratnim uścisku, ale także w uścisku innym, nie mniej
trwałym węzłem. W jednej chwili stała się chłopcu matką, a skoro tak, to mnie
żoną, obiecującą córkę. Skoro tak miało być, skoro i ona się przybłąkała,
powitaliśmy się spojrzeniami, skoro dziecko zyskało matkę, to dlaczego nie
odbyć tej wędrówki wspólnie. Jeśli idzie się we troje to mamy trzy pary rąk,
sześć nóg i trzy głowy.
Łatwiej.
Trzeba
przystanąć. Rzeka w pewnym momencie zatacza krąg, tworzy zakola, meandry, jakby
szukała dla swych wód odpoczynku.
I nogi
nasze poczuły znużenie, a nasze żołądki dopominały się pożywienia. Zarzuciliśmy
więc sieć. Przystanęliśmy. I znalazł się dla nas pokój, twórco niezwykłych
przypadków. uczyniłeś to dla nas. Nie pogardziliśmy. Nie dlatego, że poczuliśmy
się znużeni. Nie odmawia się przyjmowania podarunków, nie odmawia się dobra. Jakże
trudniej jest nauczyć się tego, że istnieją podarunki nieszczere, napiętnowane
złem. Należy odróżniać jedne od drugich, przez całe życie.
Dlatego
ja nauczam chłopca odwagi, męskości; ona zaś ochrania go miłością, bo wie, że
tylko ten, kto w miłości chowany, rozniesie ją po świecie jak ziarno albo
pokruszony chleb pomnoży, rzucając go rybom.
Posililiśmy
się.
Nasze
żołądki trawią.
Płuczemy
nasze strudzone ciała.
Ścielimy
posłania.
Śpij
spokojnie, synku, mówi do niego, przykrywa, całuje w czoło, opowiada jedna z
tych historii, która zapamiętała, którą przeżyła, którą widzi jako zapowiedź
przyszłych dni, przycisza głos. W pokoju ciemno. Chłopiec uśmiecha się. Nie
boję się ciemności, stwierdza. Mów, mamo, mów. Matka kontynuuje opowieść , aż w
końcu powieki chłopca opadają pod ciężarem snu.
Ciała odkrywają
swoje tajemnice. Urodzę ci, słyszę jej słowa. A teraz bądź przy mnie, we mnie,
niech poczuję ciepło, twój smak i zapach, twoja bierną przyjemność i zuchwałą
rozkosz, jesteśmy tak niestrudzenie połączeni. Potem jest spełnienie,
uspokojenie, fale, falujące wody ledwo dotykające brzegów, łaskotliwe, drżące, lękliwe,
fal pocałunki, spojrzenia, uśmiechy, twoja twarz odbijająca się w wodzie jak
gwiazda, moja twarz księżycowa, jak owoc pomarańczy, i snopy iskier krzesane,
ledwie pociśniesz opuszkami palców skórę, pierś, ramię; zwarcie, kiedy
smakujesz ustami szyję; piorun, kiedy głowa spoczęła na podbrzuszu.
A teraz
sen.
Zasługujemy
na sen.
Potwierdziła.
Zasługujemy
na siebie.
Przytaknąłem.
Zasypiamy.
(cdn.)
Ale nie śpijcie za długo, bo Mały Książę jest w pobliżu...
OdpowiedzUsuńSen był intensywny lecz krótki. Genialne skojarzenie, Stokrotko, z Małym Księciem... nawet nie podejrzewałem... pozdrawiam
OdpowiedzUsuń