ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

10 lutego 2015

Partita - uwertura




J.S. Bach Violin Sonatas and Partitas BWV  1001-1006 
Menuhin 1973-1975

Jak to nieładnie dopraszać się o tę rękę, która cię dotknie, uściska, obejmie wraz z drugą, całym ramieniem, poklepie po plecach, sprawdzi temperaturę czoła, gdy rozpalone. Podobnie nie warto czekać na słowo, list, gest byle jaki, na wspomnienie, modlitwę, uznanie, Bóg wie na co nie warto jest czekać. A tu coraz bliżej do końca podróży. Zasypianie i budzenie się, spojrzenie w okno przy zgaszonym świetle w przedziale najgorszej klasy, w pociągu donikąd. Doczekałeś się człowieku samotności. Doczekałeś się czasów i wciąż zapominasz o tym, że na siebie jedynego możesz liczyć. Zapominasz, że nie powinieneś odnosić się do drugiego człowiek w taki sposób, aby ulżył tobie, kiedy będziesz tego potrzebował. Mówię do ciebie. Obudź się.

Dojechałem. Teraz plecak na grzbiet, do korytarza i na peron. Wychodzę. Uderza mnie chłód i śnieżny pył wirujący w mroźnym powietrzu, zasypujący oczy i wąską ścieżynkę wiodącą do budynku stacji. Naprawdę niewielu podróżnych przyjechało ze mną. Jakaś grupa niewielka, lecz spójna zbiega z peronu, a kiedy i ja dostaję się przez niedomknięte przez nich drzwi na dworzec (powiedzmy, że jest to dworzec), dostrzegam z tamtej strony, od ulicy, światła auta. Zatem ktoś po nich wyjechał i pędzą na przywitanie; wkrótce odjeżdżają. Zostaję sam.
Za okienkiem kasy po tamtej stronie ściany przysypia męska, starcza postać.
Proszę sobie dołożyć węgla, jeśli nigdzie się pan nie wybiera - słyszę ten głos senny, ziewający.
Pośrodku sali stoi piec kaflowy, ciepły, wymagający zasilania węglowym pokarmem. Wrzucam więc dwie szufelki gryzu i odczepiam z plecaka koc, który kładę na szerokiej, długiej ławie. Owijam się nim, pod głowę wciskam plecak od tej mniej kanciastej strony. Zasypiam.
Zegar w poczekalni ustawia swoje wskazówki na godzinie drugiej. Wątłe jarzeniowe światło przysypia, tracąc niespodziewanie połowę mocy. Wciąż zasypiam, otulony kocem, czując, że tracę orientację, a ciało ciąży mi coraz bardziej, aż wreszcie jest taki moment, kiedy unosi mnie w górę; odpływam i bujam się na obłokach szczęścia. Tak mi dobrze. Czuję się jak narkoman, któremu wstrzyknięto przed chwilą sporą dawkę otumaniacza zmysłów, dzięki któremu świat staje się tak bardzo ukochany. Przestaję myśleć. Tak mi dobrze. Po raz kolejny zasypiam, i jeszcze raz czuję jak mnie przygważdża ciężar dnia, ba ciężar życia całego. Czuję całą tę słodycz istnienia, aż wargi naśliniam, przygryzam, a pod powiekami mam obraz dzieciństwa; więcej, przychodzą do mnie wszyscy ci, których znałem, których pochowałem cenną pamięcią, których niesłusznie przeżyłem. I nagle pojawia się, rodzi się, piętrzy, wypełnia przestrzeń, której jestem samotnym, może już ostatnim na świecie, ostatnim z pozostałych, którzy tak zasypiają, ostatnim człowiekiem; pojawia się muzyka. Zatem nie tylko słodycz w ustach, postaci ze snu, czarowne anioły przeszłości, lecz i muzyka jest obok mnie, we mnie, na zewnątrz; kołysze moim snem, moją ekstazą… dalej słowo i obraz podają sobie ręce i nie otwierając oczu, cały ten zgiełk, całe podskórne mrowienie czuję i widzę i recytuję.
Jeśli tak się umiera, to chcę, to pragnę tą ostatnią słodyczą kusić podniebienie, dotykać opuszkami palców płócien, witać się i żegnać z tymi, którzy na ostatnie skinienie przybyli i teraz ze mną słuchają anielskich strun targanych włosiem smyczka.
Zasypiam po raz nie wiadomo który, lecz już ostatni przyjaciele, a ogień w kaflowym piecu tli się jeszcze, oddaje ostatnią posługę mojemu ciału, które zamiera w cieple szczęśliwego dworca, gdzie moja podróż dobiega szczęśliwie końca (…)

2 komentarze:

  1. Ależ Ty sugestywnie piszesz......
    Czasami Ci zazdroszczę:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. oj tam, oj tam .... a może jest to jedyne, co potrafię... a to strasznie mało :-)

    OdpowiedzUsuń