ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

22 czerwca 2015

SCHYŁEK (3) cd

Biorę pospieszną kąpiel i wstrzykuję sobie do ust jakiś zapach na spirytusie odświeżający oddech.
- A z tobą to jeszcze pogadamy - mówię do stojącego w niezmienionym miejscu Rachmaninowa, biorę portfel i torbę, wychodzę na klatkę i delikatnie dzwonię do sąsiadów. Drzwi uchylają się. Otwiera je starsza pani w kwiecistej podomce, w jakiej zwykła chodzić po mieszkaniu
- Jest sobota. Pomyślałem sobie…
- A wie pan, że o nim myślałam - mówi kobieta - nawet bardzo mi na rękę, że pan zajrzał do nas, bo mąż… mąż źle spał w nocy i z rana, po przebudzeniu, wydaje mi się słaby. Nie, nie, proszę się nie niepokoić, wziął kropelki i podałam mu ziółka na wzmocnienie. Połowa czerwca a tu taki upał, dwadzieścia stopni od samego rana, rozumie pan.
- Tak, jak na czerwiec jest bardzo gorąco i duszno - stwierdzam beznamiętnie.
- Gdybym więc poprosiła pana, aby oprócz tego co zawsze kupił pan dla mojego męża pyłek pszczeli w granulkach. Powie pan, że dla mnie i będą wiedzieli jaki. Nie chciałabym teraz zostawiać męża samego, bo z każdą godziną goręcej.
- Z przyjemnością kupie ten pyłek - odpowiadam.
- Wie pan, ja go rozrabiam z ciepła wodą, łyżeczkę na połowę szklanki i dosypuję dosłownie pół łyżeczki cukru, mąż tak lubi. To na serce i w ogóle same witaminy. A kiedy tak myślę sobie o panu, to myślę, że i pan potrzebuje witamin. Zmizerniał pan, to widać i wciąż pana to trapi. Pan wie, że zawsze może do nas wpaść… zawsze.
Pani Basia mogłaby tak w nieskończoność mówić, co mnie akurat nie przeraża, bo lubię słuchać nie tylko muzyki. Pani Basia też lubi słuchać i gdyby mi się zebrało na opowieść o sobie, jestem pewien, że zamilkłaby na amen i pozwoliła mi na wypowiadanie każdej myśli jaką chciałbym się z nią podzielić.
Wziąłem od niej pieniądze i wyruszyłem „w miasto”. Zacząłem od odwiedzenia apteki, w której obyło się bez kolejki i jakichkolwiek przeszkód w związku z zakupem pszczelego pyłku. Potem w piekarniczym kupiłem chleb, bułki i masło.
Zauważyłaś, że w mojej opowieści pojawiają się czynności, które wykonuje się zwykle lub zawsze? Laura zawsze wynajmuje mnie do podlewania ogródka i kwiatów w mieszkaniu. Zawsze też pielę zagon wokół jej białych róż, które tak uwielbia i nie życzy sobie w ich sąsiedztwie chwastów. Pani Basi, jeśli po drodze mamy z zakupami, zawsze kupuję te same dwa gatunki chleba: ciemny żytni chlebek i biały pszenno-żytni oraz bułkę angielkę.
Gdybyś zaszła kiedyś do niej w porze śniadania lub kolacji, zobaczyłabyś w wiklinowym koszyku te trzy piekarnicze wypieki. każdy z nich pasuje do innego sera, marmolady, dżemu, gotowanego jajka (jeśli podane - obowiązkowo do zjedzenia, krakowskiej i żywieckiej obsuszanych, do twarożku, pomidorów, ogórków jak i tez rybek w oleju lub pomidorach. Do tego ciasto lub ciasteczka (cynamonowe najczęściej), naturalny jogurt, herbata angielska lub zabielana kawa albo bawarka. 
Właściciel piekarni wybiegł za mną.
- Będzie pan wolny przez przyszłe dwa tygodnie? - zapytał i uścisnęliśmy sobie dłonie.
- Albo z rana do południa, albo po południu - odparłem wietrząc okazję na zarobek, lecz z drugiej strony brałem pod uwagę zobowiązanie jakiego się podjąłem wobec Laury. Podejrzewałem, że Sajkowski chce mnie wynająć do pracy przy budowie, czego nie lubiłem, a moje ucho podpowiadało mi, że chodzi o postawienie pod dach domu, jaki właściciel piekarni chce sprezentować swojej córce, tuż przed jej ślubem. Nie lubię tej pracy, bo też nie jestem fachowcem od stawiania domów, ale jakoś nie potrafiłem odmówić. zapewne przydam się do pomocy murarzowi, bo zdaje mi się, że robota jest pilna, a ja, wolny jak ptak, nie pogardzę pracą.
- Ile pan oferuje za dniówkę? - zapytałem dla porządku, choć Sajkowski jeszcze nikogo nie skrzywdził. Nie płaci może najwięcej, ale płaci solidnie i terminowo, co nie jest znów w dzisiejszych czasach regułą.
- Panie Adamie, dogadamy się przecież - mówi i czuć naprawdę mu zależy - potrzebuję od piątej rano do południa, potem obiad, lub po obiedzie do dwudziestej. Na dwie zmiany pracujemy, aby było szybciej. Równo dwa tygodnie… no chyba że pogoda splata figla. To jak z bicza strzeli.
- Zgoda - odpowiadam i chyba nawet się uśmiechnąłem do niego - od piątej mogę.
Uścisnął mnie.
- Czekaj pan! - zawołał.
Pobiegł do sklepu i momentalnie wrócił z wypchaną, papierową torbą.
- Wrzuciłem dwie pierwszorzędne chałki i kilka drożdżówek. Na miły początek roboty. To co, w poniedziałek zapraszam. Wie pan gdzie?
- Wiem, a jakże, będę.
(...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz