ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

23 czerwca 2015

SCHYŁEK (4) cd

- Pan pozwoli na kawusię. My dopiero po śniadaniu, ale znajdzie się coś dla pana.
- Nie trzeba tyle fatygi - mówię, lecz starsza pani przeciąga mnie przez próg.
Rozpakowuje się w kuchni, rozliczam się i wręczam kobiecie jedna chałkę i trzy drożdżówki. Tłumaczę jak wszedłem w ich posiadanie.
- To bardzo miłe z pana strony, że o nas pamięta. Zrobię jajecznicę, zje pan? Pytanie… pewnie, że pan zje. Potem dżemik do tej drożdżówki i kawusia. No, chyba żeby spróbował pan bawarki. Spróbuje pan?
- Zaryzykuję - uśmiecham się’
- To pierwszy pana uśmiech od tygodnia - zauważa pani Basia - jak ja pana znam. Karolu!
A pan Karol, jak na zamówienie stoi już w drzwiach kuchni ubrany w lekką koszule z krótkim rękawem w kratę, a na to szetlandzka, kremowa kamizelka. Spodnie wełniane, pewnie od starego, lekko znoszonego garnituru w kolorze pogodnego brązu, pantofle na nogach. Rozwiera przede mną ramiona, zaprasza do pokoju.
W nim stół okrągły, przykryty jeszcze śniadaniowym obrusem, na nim, na płaskim, kwadratowym talerzu ciasteczka cynamonowe, dwie szklaneczki bawarki robionej na oryginalnej angielskiej herbacie śniadaniowej z Cejlonu. W dziennym rozkładzie pana Karola była teraz lektura.
- O Napoleonie - podpowiada, kiedy zerkam na otwartą książkę.
Pana Karola Napoleon fascynuje w równym stopniu jak Afryka i Syberia. Dzisiaj kolej na Napoleona. To jakieś biograficzne opracowanie, ale pan Karol interesuje się w ogóle całą epoką napoleońską, więc czyta rozmaite pozycje związane z tym okresem historycznego czasu.
Mówię ci, bardzo mi tego brakuje. Mam na myśli ten porządek, uporządkowanie dnia. Dla człowieka w moim wieku to bardzo istotne wiedzieć, czemu służy każda godzina życia. Nie o to chodzi, aby z zegarkiem w ręku odmierzać poszczególne czynności i zrezygnować z wszystkich niespodzianek, jakie niesie z sobą los, nie, życie bez tajemnicy, bez spontaniczności może się okazać upiorne, zwłaszcza w młodym wieku nie ma nic gorszego nad monotonie wpisana w rozkład dnia. Jednak ja bardzo dawno temu przestałem być młodzieńcem i potrzebuje uporządkowania.
Jem zatem jajecznicę na boczku przysypaną drobno posiekanym szczypiorkiem i natka pietruszki; do tego pszenno-żytni chleb posmarowany masłem. Pan Karol już nie przy książce. Popija rozpuszczony w wodzie pyłek pszczeli, uśmiecha się przy tym i przypomina, a właściwie komunikuje, że onegdaj, w latach siedemdziesiątych, kiedy jeszcze mieszkali z żoną na wsi, miał pasiekę i od tego czasu datuje się jego zamiłowanie produktami wytwarzanymi przez pszczoły.
Piję bawarkę, która słodzę stopniowo, zaczynając od pół łyżeczki, następnie zwiększam dawkę, a pani Basia wypowiada się w kwestii bawarki, utrzymując że każdy człowiek powinien odnaleźć właściwą dla odczuwania przez siebie smaku proporcję dosypywanego do tego napoju cukru; bawarka przesłodzona jest mdła, natomiast niedosłodzona razi goryczką. I jeszcze ta bułeczka pociągnięta cienką warstwą dżemu; wybrałem truskawkowy, bo różany ma w sobie nazbyt intensywny zapach kwiatów.
Moja obecność u sąsiadów z pewnością niszczy harmonie dnia. Pani Basia o tej porze zwykle reperuje skarpetki, przyszywa guziki, prasuje albo też wyszywa serwetki. Pan Karol z kolei czyta. Później przygotowują skromny obiad: zupę warzywną, ogórkową lub barszcz na kawałku wołowiny. Skoro jednak zakłóciłem harmonię dnia, wywołany niejako do odpowiedzi, zacząłem opowiadać.
To było w niedługi czas potem, jak ściągnęłaś mnie do siebie, a konkretnie zabrałaś mnie na te dwutygodniowe wczasy w Sudety. Zima była śnieżna a później przyszedł taki mróz, ze moja broda i wąsy szkliły się od szronu i musiałem przypominać Świętego Mikołaja, choć był to przełom lutego i marca, więc Mikołaje dawno już odpłynęli do Laponii. Zastanawiał mnie fakt, że z taką łatwością twój mąż zaakceptował mój pobyt z wami. Mieszkaliśmy wprawdzie oddzielnie (uroczy był ten mój pokoik na poddaszu), tym niemniej, to ty zorganizowałaś te zimowe wakacje specjalnie dla mnie, nie krępowałaś się męża, który przecież wiedział wtedy, co nas kiedyś łączyło, a ściślej - co mnie łączyło z tobą. 
Kiedy poczułem się lepiej, a było to właśnie wtedy, gdy przestał padać śnieg i powiało arktycznym chłodem z północy, zacząłem rozmowę na ten temat z twoim mężem. Nie mówiłem ci o tym…teraz wiesz. Właśnie wtedy, przy czeskiej śliwowicy nagadaliśmy się za wszystkie (w moim wypadku) czasy. Powiedział mi, że absolutnie nie ma nic przeciwko naszej przyjaźni, która, tak mówił, raczej nie zmieni się w nic poważniejszego, bo gdyby miało to nastąpić, lojalnie uprzedziłabyś go o tym. Wiesz, tak mi się wydaje, że twój mąż był dumny z tego powodu, że ktoś oprócz niego może cię kochać, a ty postawiłaś na niego.
I w końcu nazwał moją chorobę po imieniu.
- Depresja to straszna choroba - powiedział - oboje z żoną, tak, oboje, konsultowaliśmy to z sobą, postanowiliśmy panu pomóc, także pomimo albo z powodu tych gorących uczuć jakimi obdarzał pan moją żonę… a ja miałem i mam prawo czuć się niezręcznie.
Miał szczera nadzieja, że zmieniając otoczenie mój stan zdrowia poprawi się.
I rzeczywiście poprawiało się moje samopoczucie. Przyjąłem nawet do wiadomości, że powinienem zasięgnąć porady specjalisty i skorzystać z tej dogodnej okoliczności, że przebywam daleko poza domem, gdzie nikt mnie nie zna.
No właśnie, dlaczego depresja jest taką chorobą, której należy się wstydzić i nawet pośrednio nie angażować w nią znajomych, tych z którymi przebywasz codziennie, rodzinę, sąsiadów?
Wtedy, na kilka dni przed wyjazdem z Karpacza, byłem gotów odwiedzić lekarza. Przeszkodził mi w tym brak terminu: psychiatra miał zbyt wielu umówionych pacjentów, aby wcisnąć mnie poza kolejnością. Pomyślałem sobie, że wczasowicze korzystają właśnie ze sposobności załatwienia swoich trudnych, zdrowotnych problemów, gdyż tutaj, w miejscu, gdzie się znaleźli są nieznani i anonimowi. Prawdopodobnie nie podejrzewają, ze ich kuracja nie będzie się ograniczała do jednej wizyty i, prawda a Bogiem, będą zmuszeni powrócić do tego gabinetu, w którym odbyła się pierwsza konsultacja. Podobnie było ze mną.
Jakkolwiek, powtarzam, byłem przygotowany na wizytę u specjalisty, to w głębi duszy nie wierzyłem w skuteczność rozwiązań, jakie mogłyby mi być przedłożone. Oczywiście miałem świadomość tego, że farmakologia poczyniła w ostatnich kilkudziesięciu latach niewiarygodne postępy i wymyśliła już zapewne jakiś środek na moja przypadłość i będę mógł przy jego pomocy zasypiać spokojnie, to przecież żadna pastylka nie wyleczy mnie całkowicie, a jedynie odizoluje na moment mój mózg od środowiska skąd przyszło zagrożenie. Jedynym sposobem na to, aby móc nadal pić czystą i nieskażoną wodę jest dotarcie do źródła i zrobienie porządku właśnie tam. Wszystko inne to próby wmawiania mi, że woda jest smaczna i zdrowa. Wszystko inne jest półśrodkiem, niegroźnym fałszem, kamuflażem.
(…)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz