ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

04 października 2015

DO NIEMIECKIEJ ITALII

Ładuję się w Villebroek w Belgii. Mam kurs do Adriano, niedaleko Bolzano we Włoszech - 1100 kilometrów jazdy. Jak zwykle te weekendowe, piątkowo-poniedziałkowe kursy dzielę na 3 odcinki. Zwykle najkrótszy bywa w piątek, a sobota i niedziela mniej więcej po połowie.
Za Stuttgartem wyznaczyłem sobie drugi postój i stamtąd w niedzielę zamierzam przebyć 400 kilometrów trasy przez resztę Niemiec, Austrię i końcówkę w Italii.
Jestem wręcz przerażony niedzielnym ruchem na niemieckiej autostradzie. Wydawałoby się, że kiedy wielkie ciężarówki w niedzielę pozostają na parkingach, droga będzie mniej zapchana. Jest wręcz przeciwnie. Niemcy tego dnia wyruszają w świat, do Austrii, ale głównie do Włoch, gdzie wrzesień jest przecież miesiącem letnim, wypoczynkowym i właśnie dlatego pokonanie stupięćdziesięciokilometrowego odcinka niemieckiej autostrady zajmuje mi cztery godziny. Z tego faktu (wzmożony ruch) wyciągam takie oto wnioski: Rosja i państwa arabskie mogą spać spokojnie - popyt na ropę nie spada, lecz wzrasta. I tylko mnie czasami dziwi, dlaczego ludzie godzą się na to, aby tkwić dwie bite doby w korkach na autostradzie, aby odpocząć po pracy. 
Z Brenero (punkt graniczny między Austria a Włochami) droga prowadzi mnie przez włoskie Alpy - Dolomity. To piekielnie wyczerpująca i „zawiła” droga. Są takie miejsca, kiedy z samochodu patrzy się w dół na wioski, inne drogi z wysokości przekraczającej 600 metrów. Ledwo stąd widać domy, auta na niteczkach dróg; widzi się z góry szosę, którą jechało się jeszcze kwadrans temu.
W najwyższe partie włoskich Alp wjeżdżam tuz przed zmierzchem. Jadę to we mgle, to w deszczu, a wreszcie w chmurach. Na niewielkim wypłaszczeniu 100 metrów przed najwyższym szczytem - Serentino (2218 m.n.p.m) robię zdjęcia. Ponury, chmurny krajobraz. Wjadę zaraz sto metrów wyżej, na samą przełęcz, i pobiję tym samym rekord wysokości, na jaką wspiął się kiedykolwiek peżocik, ale tam jestem już dosłownie w chmurach i sobie myślę, że nie ma sensu fotografować mleka.
Potem szus do Bolzano (Bozen po niemiecku). Ten region Włoch sąsiadujący z Austrią charakteryzuje się dominacją języka niemieckiego (głównie w mniejszych miejscowościach). Byłem już parę ładnych razy w tych stronach i nie dziwią mnie te niemieckie nazwy miast, wiosek, hoteli, pensjonatów, sklepów i restauracji poprzedzające ich włoskie odpowiedniki, lecz, mimo wszystko, czuję się jakoś mniej pewnie w tych miejscach, gdzie zamiast języka włoskiego słyszę niemiecki. No cóż, ale ani historii, ani kultury, ani obyczajów nie zmienię i zmieniać nie chcę.
Region Bolzano jest chyba jednym z największych w Europie obszarem zdominowanym przez sady jabłoni. Mam właśnie wyładunek w takiej sporej przechowalni - magazynie jabłek. Rankiem co i rusz przyjeżdżają i wyjeżdżają stąd małe ciągniki, do których przypięto wąskie przyczepy a na nich ogromne skrzynie wypełnione jabłkami, a biorąc pod uwagę specyficzny, umiarkowanie ciepły klimat rozległych dolomickich kotlin, jabłka te muszą smakować wybornie.  

przestrzenna równina z widokiem na Dolomity

[Forli we Włoszech, 16.09.2015]


2 komentarze:

  1. Ależ ja lubię jabłuszka. A smak zrywanych z drzewa babci papierówek pamiętam do dziś. Szkoda, że już ich dzisiaj nie ma.
    A Ty to chyba takim "krążownikiem szos" jesteś...

    OdpowiedzUsuń
  2. Małym "krążownikiem" :-) a ja wspominam słodkość kosztelek :-)

    OdpowiedzUsuń