Zawsze
myliła mi się wojna z okupacją. Teraz wiem, że wojna to była we wrześniu, a
okupacja potem. We wrześniu na miasteczko spadło kilka bomb. Dwa domy zostały
zniszczone, na jednej ulicy powstał lej, a że nawierzchnię stanowiła kostka, to
kamienie rozpierzchnęły się na wszystkie strony i zraniły wszystkie okoliczne
szyby w oknach. Mówiono, że po tym nalocie trzy osoby zginęły i było kilkunastu
rannych. Potem nastała okupacja i zawieszono na urzędzie niemieckie swastyki.
Przyjechali Niemcy i zajęli najlepsze kamieniczki przy głównej ulicy.
Naczelnikiem
poczty został Otto Bruckner. Nie uwierzysz, ale był to dobry Niemiec. I jego
żona też była dobra, a pochodzili z Bawarii, z jakiejś mieściny nie większej od
naszego miasteczka.
Matka sprzątała
na poczcie i nie narzekała sobie. Brucknerowie prowadzili dom oszczędnie i
specjalnie nie wyróżniali się jako Niemcy. Na święta matka dostawała trochę
kiełbasy i cukru, a dla mnie i siostry cukierki i prawdziwą czekoladę. Ale i
bez specjalnej okazji matka przynosiła z poczty co rusz jakieś zawiniątko, a w
nim, ser, pasztetową, a zdarzało się, że i mięso, taki na przykład żeberka lub
karczek.
-
Kikowska gut pracownik, niech da dzieckom. Mojej Annie – wspomniał imię swojej
córki - nur müssen.
Jak ci
już opowiadałam, był to czas okupacji. Z biegiem czasu coraz więcej mieszkańców
miasteczka brano na roboty w głąb Rzeszy. I ojca mi wzięli. Pewnie dlatego Bruckner
był taki hojny dla matki.
Pewnego
razu stała się rzecz straszna. Straszna o tyle, że miałam sposobność poznać
inne oblicze naczelnika poczty. Przypadkowo nakrył on dwóch listonoszy na
przeglądaniu korespondencji. A cóż to były za listy! Listy od tych mieszkańców
miasta, których zabrano na roboty. W wielu listach pomiędzy zapisane karty
listowne, wsuwano zarobione w Bawarii, Hesji czy Meklemburgii banknoty, co
stanowiło łakomy kąsek dla roznosicieli poczty. Bruckner wściekł się na widok
urzędników pocztowych, pozbawiających adresatów pieniędzy w przesyłkach.
- Co wy
za ludzie, Poloki. Rabować swoich? Odkrywać cudzą korespondencję? Jak wam nie
wstyd! I poszła w ruch skórzana „dyscyplina”. – Schwein!!!
Polscy
urzędnicy pocztowi stracili pracę i zyskali bolesne cięgi na grzbiecie na
pamiątkę.
Kiedy
Ruscy zbliżyli się do miasteczka na odległość armatniego wystrzału Anna
Bruckner i jej matka podążały w karawanie na zachód. Naczelnik poczty zadbał o
bezpieczeństwo najbliższych. Sam zaś do końca trwał na posterunku.
Słyszano
już wyzwoleńcze czołgi u wrót miasteczka, kiedy w pokoju naczelnika poczty padł
jeden celny strzał, strzał samobójczy.
Na nic
się zdały starania wielu mieszkańców miasteczka, aby ruskie wojsko, szukając
szkopów po domach, piwnicach i strychach, dały sobie spokój z naczelnikiem
poczty, który był dobrym Niemcem.
Babcia też nie raz opowiadała o ,,dobrych Niemcach''. Natomiast nie potrafiła podać przykładu ,,dobrego Ruska''...
OdpowiedzUsuń