Przyjechał
ten ważny pan, co to go w telewizji pokazują. A taki mądry i uczony, jakby
wszystkie rozumy zjadł na obiad i na kolacje już nie wystarczyło. To ten, co
powywracał wszystko do góry nogami. Antek, a jakże, przyszedł na spotkanie, bo
on w tym zakładzie pracował przy tokarce. Przyszłabym i ja, ale sił w nogach
nie mam, za stara jestem, zresztą mam emeryturę. Wystarcza mi na leki i
mieszkanie, na jedzenie już nie, ale u Antka kątem mieszkam, więc jakoś tam nam
się wiedzie. Z głodu umrzeć mi nie da. Dobry syn, choć i jemu brakuje.
Pojechałby na wczasy do jakiej Kudowy, ale nie ma pieniędzy przecież, choć w
Kudowie mieszka stryjenka, więc może by go wzięła do siebie i pooddychałby
wreszcie świeżym powietrzem.
Przyszedł
więc na spotkanie a z nim chyba z setka albo i więcej przyszła. Cały zakład.
Dyrektor kazał, to i przyszli dowiedzieć się, co z nimi będzie. Mówił, że jeśli
jemu nie wierzą, to może tamtemu, uczonemu dadzą wiarę, że idzie ku lepszemu,
ale żeby do tego doszło to musi być najpierw gorzej. Ja tam bym mu powiedziała,
że u nas to zawsze tak gadali, że trzeba, żeby było najpierw gorzej, a potem to
sam dostatek będzie. No i tamten usiadł z nimi, rzecz jasna naprzeciwko, za
stołem zaciągniętym bordową krepą. Dyrektor go przywitał, powiedział parę słów,
niby od ludzi, że się boją, to to z ludźmi tak jest, że zawsze się boją nowego,
a on od tego jest, aby przetłumaczyć i jak sam nie może, to dlatego zaprosił
znawcę, ekonoma, czy jak mu tam, ze stolicy.
Ten,
kiedy się do mikrofonu dorwał, to nasamprzód tłumaczył, że ma się ku lepszemu,
bo kiedyś to ekonomia w powijakach była i ludzi oszukiwano, i zarobki marne, i
etatów za dużo natworzyli, a robotnik pracował powoli, wolniej niż na zachodzie
i mało wydajny był. Prawił, że kradli albo buble robili, za co prawdziwych pieniędzy
nie dają. A teraz to ma to się wszystko zmienić i on wie jak to zrobić. Po
pierwsze to ma być jakaś strukturyzacja, która usprawni, co popsute. Po drugie,
kapitał jakiś ma przyjść i ten kapitał zdecyduje o tym, jak i kto ma pracować
wydajnie. To go zapytali, czy praca będzie dla wszystkich, bo do tej pory była,
a tu gadają,, że nie starczy. I wtedy on kazał się rozejrzeć po mieście i
zapytał, czy chodniki w mieście równe, czy restauracje są, czy gazetę lokalną
mają, czy jest gdzie naprawić ciągnik albo buty. Jeszcze wieloma przykładami
sypał jak z rękawa, a zakończył na tym, że pracy będzie pod dostatkiem. Trzeba się
tylko wziąć do kupy, pomyśleć i zrobić. Odparł jeden, że oni nie kształcili się
na szewców, czy innych specjalistów, więc gdzie robotę znajdą. Drugi zaraz
dodał, że aby zacząć cos samemu, to trzeba pieniędzy, a on przecież nie ma.
Tamten z kolei powiedział, że pomysł się liczy bardziej niż pieniądze, a na
wspomogę coś tak od państwa kapnie, jak nie od państwa to od samorządu, bo
teraz to obywatelskie państwo ma być.
Jeszcze
długo tak gadali. Ten i ów wyszedł jakby mu po uszach dali, inni zamilkli, nie
wiedząc jakimi słowami z uczonym rozmawiać, bo ten ich gasił i książkę
pokazywał, jak jaką biblię. Co rusz i czytał im fragmencik, to znów unosił i
pokazywał, a wreszcie, na sam koniec, podpisał wiecznym piórem na pierwszej
stronie i dyrektorowi dał na pamiątkę.
Antek jak
był głupi, tak głupim powrócił, a nie minął tydzień, jak mu dyrektor wypłacił
ze trzy miesiące z góry i kazał iść precz przez tę strukturyzacje, czy jak jej
tam. Zaraz też Antek pospłacał długi,
najmłodszej Zuzi książki do szkoły kupił, pół litra sobie sprawił, ćwiartkę
świniaka zamówił i wypłata poszła precz. Potem zapisał się do pośredniaka i
teraz jak pan przychodzi każdego miesiąca i za nic dostaje pieniądze. Niewiele
ich, więc chodzi sobie Antek do lasu, do tartaku, na czarno u kuzyna zarabia.
Tylko jego stara, Kryśka – jej tam nie dogodzi – coraz to gorzej ryczy do
poduchy i warczy na niego, a właściwie to na cały świat ujada, że pieniędzy
mało dla ich czwórki dla mnie, która się przecież do życia nie dokładam, bo z
czego. Nie wiem, co jej do łba strzeliło, bo kiedyś tam do Antka rzekła, żeby
sobie inna robotę znalazł, bo miała zły sen, ale jaki, nie powiedziała. „Zmień i
zmień tę robotę” – krzyczała na niego i wykrakała.
Cała
sobie Antoś rękę uciął. Krew się polała a Antek, choć zdrowy to chłop i roboty się
nie bojący, padł jak długi, omdlał i dopiero jak karetka przyjechała, wzięli go
w obroty, na sygnale do szpitala pomknęli. Ale ręka przepadła. W sądzie potem
był, a tam najwięcej ucierpiał kuzyn, co mu pozwolił pracować bez polisy. Antek
nie miał do kuzyna żalu, bo i o co. Pieniądze sumiennie dawał, na jedzenie
było, więc czemu miał mieć żal. Żal mu kuzyna, którem sąd kazał za tę rękę
płacić i wskutek tego wielki będzie miał uszczerbek na dochodach. jakoś tam się
dogadają, bo to przecie rodzina, nie z mojej strony, a jednak rodzina.
Dwa lata
już minęło. Antek stróżuje, do czego dwie ręce nie potrzebne tak bardzo. Ten
kapitał przyjechał i wykupił, a jakże. Ludziska pocieszyli się przez rok z
odkładem, a potem wszystko poszło pod młotek i tyle dobrego zostało z planu
tego uczonego ze stolicy, że Antoś ma czego pilnować, a ma, mój Boże, wszystko
by wykradli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz