Chłopiec
z utęsknieniem oczekiwał na powrót dziadka z miasta. Siadał przy stole w dużym
pokoju i rozkładał na nim fizyczną mapę Europy. Odnajdywał miasta i linie
kolejowe. Przygotował sobie linijkę i nitkę z kłębka babcinych rozmaitości do szycia
oraz zeszyt – notesik formatu A5. W zeszycie wpisywał nazwy miast, które czynił
etapami podróży. Dajmy na to wpisywał: Warszawa – Bratysława – Wiedeń –
Belgrad. To jedna z tras. Korzystając z podziałki znajdującej się w lewym
dolnym rogu mapy, zaznaczał długopisem punkty na nitce przedstawiające
dwadzieścia, pięćdziesiąt i sto kilometrów. Następnie przykładając nitkę do
czarnych linii kolejowych połączeń wyznaczał odległość pomiędzy poszczególnymi
głównymi etapami podróży, jak i też mniejszymi miejscowościami znajdującymi się
na trasie podróży. W pionowych kolumnach zapisywał szczegółowy rozkład trasy.
Pozostawało jeszcze umieścić przy każdej miejscowości czas przyjazdu pociągu
oraz minuty przeznaczone na postój pociągu. Czas postoju uzależniony był od
wielkości miasta. Czas przejazdu pociągu ustalił na 60 kilometrów na godzinę. W
ten sposób uzyskiwał dokładny czas wyjazdu i przyjazdu pociągu do stacji
docelowej. Na koniec wybierał kilka miejscowości i odszukiwał w encyklopedii
podstawowych informacji, które potem zapisywał w zeszyciku.
Czekanie
na dziadka wypełniał między innymi takimi zabawami. Czasami grał w chińczyka z
babcią, choć ona była zwykle zajęta przed południem szykując obiad. Biegał też
do ogródka, zwłaszcza latem. Zbierał truskawki, maliny i włoszczyznę do obiadu.
Kiedy się pobawił, pograł sobie lub wracał z ogródka, czekało na niego gorące
kakao, jajecznica z dwóch jajek na maśle i kromka chleba. Babcia prowadziła
świetną kuchnię i nawet taki niejadek jak on konsumował z ochotą całe drugie
śniadanie.
A jednak
bywały takie dni, kiedy czekał na dziadka, powracającego z krótkiej delegacji w
mieście. Pojawiał się zgodnie z rozkładem autobusu, pomiędzy czternastą a
czternastą trzydzieści. W starej, pamiętającej przedwojenne czasy, nosił
dokumenty i stawiał ją na stole; w lewej ręce, trzymanej z tyłu, za plecami
miał siatkę, a w niej zawinięte w biały, pergaminowy papier bezy i ptysie.
Babcia
kiwała dobrotliwie głową, patrząc na te przysmaki i myślała sobie, że i tak nie
dorównują jej domowym wypiekom, ale szykowała herbatę dla ich trojga,
rozdzieliła ciasteczka i w milczeniu zjadali swoje porcje, po kawałeczku dla
ojca i matki, którzy za pół godziny wracali z pracy.
Chłopiec
bardzo chciał poznać miejsce, w którym dziadek kupował te słodkości i któregoś
dnia rzeczywiście pojechali razem w delegację.
Na starym
rynku, na rogu, nie opodal urzędu miasta mieściła się mała skromna restauracja.
W niej to, oprócz codziennych dań obiadowych, przekąsek i trunków, serwowano
ciasteczka; zawsze świeże, przechowywane w niewielkiej ladzie chłodniczej.
Dziadek wypijał setkę pod śledzika i ogórka; jemu kelnerka przyniosła bezę i
ptysia, a do picia lemoniadę o smaku cytrynowym.
Chłopiec
poczuł się kimś bardzo ważnym, kiedy po powrocie do domu mógł położyć na stole siatkę
z kupionymi w restauracji ciasteczkami, kiedy mógł opowiedzieć o swoich
wrażeniach z wizyty w mieście.
Nie
powiedział jedynie o setce czystej wódki jaką wypił dziadek, odczuwał wielką
solidarność w stosunku do niego, a może to ten słodki krem spowodował, że
zapomniał o tym kieliszku wódki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz