Jeśli
kiedykolwiek natkniesz się, wróć, dasz się nanizać, czytelniku na igłę, którą
zwykle przepoławiam drewniane koraliki, innymi słowy, kiedy przypadkowo uda ci
się dotrzeć do tych krótkich opowiastek, ba, jeśli spróbujesz je odczytać,
wiedz, że w dobie prędkiego czytania, spowodowanego notorycznym brakiem czasu,
te spięte nicią paciorki nie mają wielkich aspiracji do stania się artystyczną
prozą. Ot, niechże te opowiastki istnieją sobie; pozwalam im żyć, jak pozwalam
żyć krnąbrnemu komarowi, czy nocnej ćmie, z których pożytek wiadomy, a więc
żaden.
Nie dalej
jak dzisiaj śledziłem wędrówkę robaczka po wyboistej (dla niego) ścieżynce nieopodal
kamienicy. Jakkolwiek robaczek wyglądem swym nie dawał powodu do pokochania go
czystą, altruistyczną miłością bliźniego i mogłem w swej przekorze
ucywilizowanego człowieka zagrodzić mu drogę, albo, co gorsza, rozdeptać na
miazgę, darowałem mu życie mówiąc sobie: „egzystuj drobnoustroju, śmierci ci
zadać nie zamierzam”.
Podobnież
jest z moimi opowiastkami, które wędrują sobie z lewej ku prawej stronie i na
odwrót, a ledwo zawiesisz na nim oko, przelezą na przeciwległą stronę, pozostawiając
po sobie niedosyt treści, zbyt wielki, aby taki grasujący sobie paciorek nazwać
opowiadaniem. Takież było ich powołanie do życia, takaż podła misja została im
zaszczepiona.
Niechże
więc sobie grasują do woli, póki sił starczy, a wiadomo przecie, że sił z
wiekiem ubywa, a może i tak się zdarzyć, że się skończą, nagle, po diable.
Aby
rozwlekłością słów i myśli nie przesadzić, proszę pokornie o nierozdeptywanie
robaczków-paciorków, przynajmniej w pierwszym odruchu naglącej konieczności walenia
po łbie – tego naszego cywilizacyjnego przymusu ważenia sobie lekce maluczkich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz