Podjechali
pod sam dom. Niczym się nie wyróżniał od innych. Dwuspadzisty dach, czerwona
dachówka, tego samego koloru ceglane ściany, nieco przysypane kurzem czasu.
- Są w
środku – powiedział, wyjmując kluczyki ze stacyjki.
- Tak?
Jesteś pewien? – zapytała.
Wydostawali
się na zewnątrz furgonu. Delikatnie sprawdzali stopami śliskość podłoża.
- Popatrz
na dym.
Rzeczywiście.
Smużka szarego dymu unosiła się prostopadle nad kominem i rozpierzchała na
znacznej wysokości w nieregularną chmurę, wtapiając się w mało przezroczystą
mgiełkę, która z kolei dotykała niskich chmur.
- To
dobry znak – potwierdziła – może ktoś jest u nich?
- Nie
sądzę. Samotni ale, na szczęście, jeszcze dają sobie radę.
Powoli
kierowali się w stronę wejściowych drzwi. Odemknęli furtkę i ośnieżoną ścieżką
przeszli wzdłuż krótszej, szczytowej ściany domu. Drzwi wejściowe znajdowały
się od podwórka. Kiedy mężczyzna zapukał do drzwi, zaszczekał pies. Nie było to
agresywne powitanie, lecz na tyle głośne, aby mieć się na baczności.
Teraz
posuwiste kroki i głos ze środka, sprawiający, że pies milknie. Dźwięk klucza
odryglowującego zamek.
- A… to
pan – stary człowiek miękkim głosem wita mężczyznę, uchylając drzwi a potem
spogląda na kobietę, która jeszcze nie weszła na pierwszy stopień schodków –
Dzisiaj nie jest pan sam.
Wymieniają
powitania. Kobieta, jako że pierwszy raz odwiedza to miejsce, nie ukrywa
zakłopotania. A może jest to po prostu ciekawość. Uśmiecha się i tym uśmiechem
stara się złagodzić w sobie brak pewności. Staruszek ubrany w ciężki wełniany
sweter i drelichowe spodnie, prowadzi ich za sobą, najpierw przez korytarzyk,
potem w lewo, do kuchni, gdzie czuć wilgotne ciepło.
- Państwo
z opieki, Weroniko – tłumaczy kobiecie siedzącej w kąciku kuchennego
pomieszczenia, na niedużej kanapie. Staruszka dziergająca na drutach, odkłada
je, wstaje prężnie i wykonuje parę kroków w stronę wchodzących. Rytuał
powitania powtarza się, po czym kobieta z mężczyzna zajmują miejsce przy stole,
na którym wala się rozrzucona bezładnie talia kart i starannie złożone gazety.
- Pani
Joanna jest stażystką – mówi mężczyzna.
Przy
stole są trzy krzesła i na jednym z nich siada staruszek. Składa karty i niby
od niechcenia wyciera rękawem swetra obrus, jakim zaścielono stół.
- Tyle ci
razy mówiłam, że nie rękawem – Weronika karci męża – uszanuj, mówię mu, moja
pracę.
Joanna ze
zrozumieniem patrzy w oczy staruszki.
- To ja
mu zrobiłam ten sweter. Nie powinien… to może ja zrobię herbaty, co?
Wzrok Joanny
zdaje się mówić „proszę się nie fatygować”, lecz mężczyzna, bez zwłoki,
automatycznie odpowiada:
- Z
przyjemnością się napijemy. Chłód taki dzisiaj.
- A tak –
wtrąca staruszek – zawsze jest taki chłód, kiedy wilgoć w powietrzu.
Na progu
pojawia się pies, mały, czarny, stary kundel. Kładzie się przy progu i wlepia
zamglone ślepia w Joannę.
Staruszka
zsuwa zewnętrzną fajerkę i umieszcza na palenisku czajnik z wodą. Przechodzi na
drugą stronę kuchni, wydobywa z szafki szklanki, cukier, łyżeczki i metalowy
pojemnik z herbatą.
- Po
półtorej łyżeczki wsypę – komunikuje.
- Ja
dziękuję za cukier – mówi Joanna.
Staruszka
trzyma czajnik za uchwyt, dociska go.
- Cukier
nie każdemu służy – stwierdza – a pani to koniecznie musi spróbować mojej
wiśniowej nalewki – zwraca się do Joanny.
- Nie
wiem, czy… - kobieta wciąż jest zakłopotana. Zerka na mężczyznę, który kiwa
głową na znak, że ten raz może sobie pozwolić na jeden mały kieliszeczek.
- Pani
Karwowska robi świetną nalewkę. Musisz spróbować.
- W tym
roku zrobiłam więcej, bo myślałam, że syn przyjedzie – mówi staruszka, wciąż
dociskając czajnik do blatu kuchni, jakby chciała przyspieszyć wrzenie wody.
- A
przyjedzie jeszcze, przyjedzie – wtrąca staruszek – ty zawsze taka
niecierpliwa, a on przecie zawalony robotą.
- Ale w
zeszłym roku był na święta, a tak samo pracował – ripostuje żona.
- Z każdym
rokiem trudniej jest, prawda? – oczy staruszka szukają potwierdzenia w
spojrzeniu mężczyzny.
- To może
ja przyniosę teraz to, z czym przyjechaliśmy – powiada mężczyzna, nie
wytrzymując wzroku staruszka.
- Panie,
a dyć nam niczego nie trzeba – staruszka odwraca na chwilę wzrok ku niemu.
Mężczyzna
wychodzi z kuchni.
- To
wlij, Kaźmirz, też się napiję. (…)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz