I.
Fotel, w którym zanurzył swoje ciało, przykryty był
materiałem przypominającym atłas. Pierwsze z nim zetknięcie było doświadczeniem
chłodu dla nagich ramion i ud,
jednak po kilku minutach ciało oddawało materiałowi ciepło i mógł wtedy poczuć swobodę, wtulając się w głębię
siedliska ofiarującego mu wygodę. Tym razem pokój był niedogrzany i pozwolił
sobie narzucić na siebie ciepły szlafrok, a siedząc w fotelu dodatkowo przykrył
nogi kocem. W najbliższym sąsiedztwie Adama, w zasięgu jego rąk stał stolik z
nieodłącznymi atrybutami na jego lśniącym, ciemnoorzechowym blacie – książką
rozpołowioną i porzuconą wierzchem do góry oraz szklanką ciemnej gorącej
herbaty. Leżał też na nim pilot od telewizora. Telewizor ustawiony był na jakiś
kanał sportowy. Ściszony do niemal szeptu komentarz meczu siatkówki nie
przeszkadzał Adamowi w półśnie, w jakim lubił przebywać właśnie wtedy, gdy na
świecie toczyły się sportowe igrzyska. Przysypiając wydawało mu się, że jest
najszczęśliwszym człowiekiem, któremu podarowano samotność. Szczególnie
upodobał sobie ten stan łagodnego pogrążania się w nieświadomości, kiedy całe
ciało po chwili postępującego przeciążenia zaczyna nagle łagodnie niby unosić
się, kołysać i pozbywać napięcia mięśni. Będąc w takim stanie nie myślał o tym,
że ta wolność, której doświadczał, była przyzwoleniem na poddanie się losowi,
na brak alternatywy w odczuwaniu przyjemności trwania w letargu.
Szczęśliwe życie Adama K. nie składało się jedynie z
owych chwil uspokojenia jakich zażywał w samotnej egzystencji w swoim
mieszkaniu na drugim piętrze standardowego, osiedlowego bloku. Odczuwał też
spokój ilekroć przekraczał progi archiwum, a więc miejsca gdzie pracował w
odosobnieniu, w izolacji od bieżących spraw, od rozmów z koleżankami, od rzadko
organizowanych przez kierownictwo zebrań i narad. Jeżeli już wyznaczono mu
pracę poza budynkiem archiwum, zawsze przemieszczał się pomiędzy czterema
ścianami piwnicy lub strychu, gdzie czekały na niego sterty papierzysk, ksiąg i
wszelkiego rodzaju papierowego rupiecia, które musiał przejrzeć, uporządkować i
opisać. Jego świat otoczony był powłoką kurzu i stęchlizny. Z rzadka wydobywał
się na powierzchnię rzeczywistości, gdzie spożywał drugie śniadanie, zawsze
pomiędzy dziesiątą a dziesiątą piętnaście. Przechodził wtedy do pokoju
biurowego, w którym przebywały dwie archiwistki, przygotowujące mu
systematycznie herbatę. Siadał w zacisznym kątku pomiędzy szafą a oknem z
łokciami wspartymi na parapecie, sącząc gorącą herbatę i konsumując
przygotowane w domu kanapki. Zdawkowo odpowiadał na pytania zadawane przez kobiety,
właśnie wtedy, podczas posiłku. Możliwe, że Adam był zbyt nieśmiały na
prowadzenie swobodnych, by nie powiedzieć, czasem swawolnych pogaduszek, lecz w
rzeczy samej pozostając fizycznie w teatrze toczącej się rozmowy, jego myśli
drążyły już kolejną teczkę z aktami, które miał po śniadaniu przejrzeć i
uporządkować. Czasami jednak
współpracownicom udawało się namówić go do czegoś szalonego, jak na przykład na
wspólną wyprawę do teatru lub kolację w sympatycznym lokalu w centrum miasta.
Koleżanki Adama musiały wtedy przyznać, że w takich sytuacjach ich partner
chował do niepamięci wszystkie dokumenty świata i na ich oczach zmieniał swoją
osobowość tak znacząco, że gotowe były pomyśleć, że jest całkiem do rzeczy jako
mężczyzna, mężczyzna nie pozbawiony uroku, a w dodatku, tryskający humorem, o
co go nigdy nie podejrzewały.
Zawsze jednak powrót do domu po takich wieczorno-nocnych
eskapadach przywracał go do stanu, w jakim chciał się znajdować. Szybka kąpiel
zmywała z niego resztki niedawnej ekscytacji, mocna herbata poprawiała nastrój,
a książka którą brał do czytania pozwalała mu zakończyć dzień tak, jak to sobie
zamarzył. Nigdy nie związał się z żadną kobietą na stałe, choć miewał romanse,
wynikające bardziej z nagłego zauroczenia albo zbyt mocnego trunku użytego w
nieodpowiednim czasie (a może właśnie w odpowiednim, trudno to orzec), lecz
nigdy, co poczytywał sobie za osiągnięcie, następujące po tych romansach
rozstania nie niszczyły życia ani jego, ani też jego partnerki. Więcej, gdy
zachodziła taka możliwość, ów romans mógł być kontynuowany bez stawiania
względem siebie warunków, co do dalszego ciągu tej bliższej znajomości. Z
pewnością bardziej niż tę bliską znajomość z kobietami Adam cenił sobie
przyjaźń. Swoim zachowaniem zaprzeczał teorii głoszącej, że pomiędzy kobieta a
mężczyzną tak naprawdę istnieć mogą dwa silne uczucia: miłość i nienawiść. Być
może bezwiednie, ale doszedł do wniosku, że w przyjaźni liczy się dobry słuch,
a konkretniej – umiejętność wsłuchiwania się w to, o czym mówi kobieta.
Ponieważ był z reguły małomówny i mniej skory do osobistych wynurzeń,
prowadząca swój monolog kobieta mogła być pewna, że to, co ma do przekazania
Adamowi podczas rozmowy nie wyjdzie poza cztery ściany pomieszczenia, w jakim
ją prowadzono. Ktoś powiedział mu, że mając tak świetne przyjacielskie relacje
z kobietami, będzie miał kłopot w wybraniu tej jednej, z którą chciałby spędzić
resztę swego życia. Chyba miał rację.
Powracając ze stanu uśpienia, z którego wyrwał go dźwięk
reklamy sączący się z telewizyjnego głośnika, wyciągnął prawą rękę w stronę
szklanki z herbatą. Chwycił ją dłonią i uniósł do ust. Pijąc powoli ciemną
cierpką herbatę, do której nigdy nie używał cukru, pomyślał, że jednak musiał
spać długie minuty, gdyż herbata była już zimna. Był zdziwiony, bo wydawało mu
się, że kontrolował to, co się z nim działo od chwili, gdy ułożył swoje ciało
wygodnie w fotelu. Gotów był się założyć, że słyszał głos komentatora i odgłosy
z hali sportowej podczas toczącego się meczu. A może, pomyślał sobie, można
jednocześnie być w dwóch miejscach naraz, można współistnieć na dwóch
płaszczyznach rzeczywistości, lecz nie pamiętać obu stanów, w jakich się znajdujemy w identyczny sposób.
Przypomniał sobie, że do pewnego stopnia czuł się podobnie wertując stare
szpargały dokumentów, odczytując ich zakamuflowaną nierzadko treść, próbując
ogarnąć zmysłami czas, w którym powstały. W zależności od rodzaju dokumentu
widział wtedy oczami wyobraźni a to kreślącego zamaszyste kształty liter pisarza
miejskiego, notariusza, bądź podrzędnego urzędnika wypełniającego służbowe
obowiązki polegające na spisywaniu rzeczy z natury, to znów obserwował kobietę
pochyloną nad blatem kuchennego stołu piszącą niezgrabnie list do urzędu z
prośbą o anulowanie kary. Innym razem uczestniczył w sakramencie chrztu
świętego, patrząc jak wybrani zastępczy rodzice składają najpiękniej jak umieją
swoje podpisy. W takich przypadkach bywał nieobecny w rzeczywistości, która
sprowadziła go w miejsce odkrywanej po latach, zakurzonej historii.
Z odrętwienia i tych podprogowych myśli o czasie
przeszłym wyrwało go donośne stukanie do drzwi. Policzył, że były to cztery
stuknięcia, może pięć, równo odmierzone, niezbyt silne, lecz dostatecznie
głośne, aby mógł je usłyszeć z miejsca, w jakim się znajdował. Odruchowo
spojrzał na ścienny zegar i jednocześnie starał się odszukać w pamięci
przyczynę, dla której ktoś mógł zastukać w jego drzwi. Dochodziła dziewiąta
wieczór. Adam nie zwykł o tej porze przyjmować gości, nie potrafił też racjonalnie
wytłumaczyć sobie tego, kto o tej porze chciałby się z nim widzieć. Owszem,
mógł to być ktoś z jego sąsiadów znajdujący się w nagłej potrzebie
niezapowiedzianego z nim kontaktu. Mogła też to być zwyczajna pomyłka, ot
przypadkowy przechodzień wkracza do budynku w poszukiwaniu osoby, której szuka,
lecz zapomniał numeru mieszkania i chce się zapytać o kogoś, do kogo ma jakiś
interes. Adam przypuszczał, że te dwie możliwości są bardzo prawdopodobne.
Kiedy leniwie podnosił się z fotela usłyszał kolejne stuknięcia do wejściowych
drzwi, równie donośne jak uprzednio i tak samo brzmiące w regularnych odstępach
czasu. Nie miał jednak ochoty przyspieszać biegu wydarzeń, to jest opuszczenia
pokoju i przejścia do wąskiego przedpokoju, którym mógłby przejść aż do drzwi
wejściowych, aby je otworzyć, przekonując się, kto niepokoi go o tej porze.
Wdział więc domowe pantofle i ciasno związał na biodrach szlafrok. Postąpił
kilka kroków w stronę przedpokoju, lecz jednocześnie zawahał się na myśl, że
może w tym nie wyjściowym stroju ujrzeć za drzwiami, jeśli je otworzy, kobietę.
Jeżeli jeszcze byłaby nią sąsiadka z góry, zawsze roztargniona i ustawicznie
mająca problemy z wyposażeniem kuchennej szafy w cukier, pieprz czy też zapach
do pieczenia, z bogiem sprawa. Jeżeli jednak osobą stojącą za drzwiami będzie
nieznajoma, atrakcyjna kobieta, która nie dość, że zapukała, to jeszcze gotowa
jest wejść do środka, domowy strój Adama w jakim by go ujrzała, mógłby się stać
pretekstem do przyszłych drwin i anegdot. A jednak nie zdecydował się na zmianę
ubrania, myśląc że w sumie nie musi odczuwać we własnym mieszkaniu dyskomfortu
wobec kogoś, kto zjawia się z wizytą bez zapowiedzi o tak późnej porze.
Zastukano po raz trzeci.
Wszedł w końcu do przedpokoju i energiczniejszym już krokiem
przemierzył dystans dzielący go od drzwi wejściowych. Będąc już przy klamce,
nacisnął włącznik światła, gdyż wąski przedpokój ginął w półmroku, co sprawiało
przygnębiające wrażenie. Zamiast klamki ujął w palce krótki łańcuch, który
dodatkowo zabezpieczał drzwi przed otwarciem i jako tako chronił go przed wścibskimi
domokrążcami. Pochylił też głowę i przystawił oko do wmontowanego w drzwi „judasza”,
ów cudowny wynalazek dający możliwość obserwacji części klatki schodowej,
jeśli, rzecz jasna, była wystarczająco oświetlona.
Zobaczył za drzwiami stojącego naprzeciwko wziernika
jegomościa słusznego wzrostu, w czarnym płaszczu z rozchylonymi połami, z
kapeluszem wciśniętym na owalny i zdeformowany kontur głowy. Mężczyzna
spoglądał przed siebie, to jest kierował swój wzrok ku drzwiom na wysokości ich
szczytu. Nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów ciała, tkwiąc w oczekującej pozycji
niemal na baczność, jak gdyby będąc pewnym, że w mieszkaniu, do którego drzwi
stukał jest osoba, z jaką chce się spotkać. Pomimo tego, że Adam zachowywał się
niezwykle cicho podchodząc do drzwi, pomimo tego, że odgłosy dobywające się z
telewizora nie mogły być na zewnątrz słyszalne, ten gość od samego początku
wiedział, że Adam jest obecny w domu. Prawdopodobnie po zastukaniu po raz
trzeci zauważył też, że „judasz” nagle rozjaśnił się, gdy zostało zapalone
światło. Adam pomyślał więc, że nie na sensu udawać, że nie ma go w mieszkaniu
i cicho, nie czekając na kolejne stuknięcia zapytał przez drzwi:
- Słucham, kto tam?
- Myślę, że trafiłem pod właściwy adres – usłyszał po
chwili – czy pan Adam Karski?
- Nie myli się pan, ale obawiam się, że nie skorzystam z
pana usług – uprzedził szczerze jegomościa zza drzwi.
- Ależ panie Adamie. Zapewne myli się pan sądząc, że mam
coś panu do sprzedania. Nic podobnego. Niczym nie handluję.
- W takim razie byłby pan łaskaw powiedzieć mi, co pana
do mnie sprowadza o tak późnej porze?
- O, tak, jak najchętniej. Przynoszę panu dobre wieści.
- Lubię dobre wiadomości – Adam uśmiechnął się
- A kto ich nie lubi, prawda? Ale chyba nie będziemy o
tym rozmawiali z sobą przez drzwi?
- Cóż, to byłby dyskomfort dla nas obu.
Nie było innego wyjścia, jak otworzyć drzwi. Adam uwolnił
je najpierw od pęt łańcucha, później przekręcił zamek i otworzył drzwi na całą
szerokość.
- Proszę, niech pan wejdzie – poinformował gościa i
odruchowo sięgnął wzrokiem poza sylwetkę nieznajomego. W pewnym oddaleniu, na
drugim czy trzecim schodku prowadzącym w dół klatki schodowej stał drugi
jegomość z wieku, wyglądu i ubrania przypominający tego pierwszego. – Och, to
panowie są razem … razem panowie przyszli.
Pierwszy, nie przekraczając jeszcze progu, zareagował
uprzejmym wyjaśnieniem.
- Tak, jesteśmy razem, ale niech pan się nie kłopocze o
mojego przyjaciela. On zostanie na zewnątrz.
- Ależ gdzieżbym tam śmiał pozostawić go na korytarzu,
kiedy panowie są razem. Proszę niech i ten pan skorzysta z mojego zaproszenia.
- Widzi pan, on
nie może wejść do środka. Jego zadanie to towarzyszenie mi w sprawie,
którą mam do załatwienia. Jego obowiązki wykluczają rozmowę z panem wewnątrz
pomieszczenia.
- Rozumiem, ale gdyby nasza rozmowa przeciągnęła się
nieco, to przecież nie wypada, aby ten pan czekał tak długo przed drzwiami.
Adam spojrzał w stronę drugiego jegomościa, chcąc jakby
zyskać jego przychylność dla swoich sądów. Ten jednak trwał nieruchomo
opierając głowę na ręce, której łokieć wspierał się o metalową listwę
balustrady.
- Proszę pana, mój przyjaciel jest przygotowany i na to.
Gdybym nawet miał przepędzić z panem i całą noc, mój przyjaciel pozostanie na
korytarzu. To jego obowiązek.
- Cóż, trudno z tym dyskutować, skoro to obowiązek – Adam
zdał sobie sprawę z tego, że jego negocjacje w sprawie zaproszenia do
mieszkania drugiego gościa spełzły na niczym.
- O tak, drogi panie Karski. Tam gdzie obowiązek,
dyskusja nie ma sensu. Dobrze, że podziela pan moje zdanie.
I nastąpił moment wkroczenia gościa do mieszkania. Adam
pomógł mężczyźnie zdjąć płaszcz, i powiesił go na wieszaku w przedpokoju usytuowanym
po prawej stronie obok lustra. Mężczyzna trzymał już w ręce kapelusz, zerknął
jeszcze w lustro, sprawdzając czy nienagannie skrojony czarny garnitur ze stuprocentowej
wełny spoczywa należycie na jego figurze, i czy przypadkiem lśniący żywą bielą
kołnierzyk koszuli nie przesunął się w prawo bądź też w lewo, zakłócając
centralne położenie stonowanego w szarości krawata. Zawiesił więc swój kapelusz
nad płaszczem i, kierowany wyciągniętą przed siebie dłonią gospodarza,
przeszedł do pokoju, w którym cichutko pobrzękiwał włączony jeszcze telewizor.
Usiadł na wskazanym mu miejscu, w fotelu usytuowanym
naprzeciwko tego, w którym odpoczywał niedawno Adam.
- Może zanim zaczniemy rozmowę, napije się pan czegoś? –
zaproponował Karski.
- Proszę się tym nie kłopotać. Zwykle podczas wykonywania
swoich obowiązków nie korzystam z takich ofert. Zresztą jest już późno, więc
kawa raczej nie wchodzi w grę a, wybaczy pan – tu spojrzał na pozostawioną na
stoliku szklankę – nie jestem smakoszem herbaty.
Adam powoli przesunął wzrokiem po całej sylwetce
nieznajomego, zwracając uwagę nie tylko na nienagannie skrojoną marynarkę
garnituru, w który był ubrany ale też na smukłość i delikatność dłoni mężczyzny
ułożonych prosto na blacie stolika, dłoni, które, jak mu się wydawało,
poddawane były systematycznej pielęgnacji.
- Przepraszam, że pana niepokoję, ale gdyby pan zechciał
powiedzieć mi z kim mam przyjemność … - zaczął niepewnie Adam, starając się w
żadnej mierze nie uchybić roli gospodarza natrętnie domagającego się wyjaśnień.
- Słusznie, że pan chce się tego dowiedzieć – odparł
mężczyzna. – Przewidywałem, że będzie to pana ciekawiło. Byłem nawet zaskoczony
tym, że nie zadał mi pan tego pytania wcześniej. A należało przecież. Otwiera
pan drzwi przed nieznajomym, nie bacząc na to, że może nim być pospolity
złodziej, przestępca, ktoś, kto zamierza pana skrzywdzić.
- No tak, nie pomyślałem o tym – wtrącił przygnębiająco
Adam.
- A jednak ma pan szczęście. Nie przyszedłem tu w złych
zamiarach. Jestem funkcjonariuszem państwowym, z czego jasno wynika, że moje
intencje są czyste.
Źrenice Adama rozwarły się szerzej, jakby zwykły w taki
sposób reagować na zaskoczenie, jakiemu ulega czasami zmysł słuchu.
- Spodziewałem się raczej widzieć w pana osobie
przedstawiciela jakiejś firmy, poważnej firmy, która właśnie wchodzi na rynek i
prowadzi kampanię reklamową, taki marketing bezpośredni.
- Nic podobnego. Moja wizyta u pana ma charakter zupełnie
inny i jest związana z przekazaniem panu nie byle jakiej wiedzy na temat
towaru, bo w rzeczy samej wolność towarem nie jest.
- Wolność? – Adam spojrzał na gościa z jeszcze większym
zakłopotaniem, by nie powiedzieć całkowitym niezrozumieniem dla jego ostatniej
wypowiedzi.
- Tak, drogi panie, tu chodzi o wolność. Ażeby jednak nie
przedłużać w nieskończoność tej chwili niepewności jaka rysuje się na pana
twarzy – mówiąc to wstał nagle, wyprostował się i zatrzymując swój wzrok na
oczach mężczyzny, beznamiętnie zakomunikował: - Panie Karski, od dzisiaj jest
pan wolnym człowiekiem. W imieniu majestatu państwa przybyłem tutaj, aby
zwrócić panu wolność.
Adam odruchowo uniósł się z fotela, aby po chwili w ślad
za przysiadającym automatycznie funkcjonariuszem ponownie zagłębić się w
miękkości siedliska. O czym można myśleć w takiej sytuacji, która wydaje się być
pierwszą, gdyż nie doświadczaną uprzednio i zgoła trudną do wytłumaczenia. Adam
sądził początkowo, że całe te zdarzenie znajduje swój początek w śnie, w którym
się pogrążył i z którego nie zdołał się jeszcze wydobyć. Dodatkowo niezwykłość
tej sytuacji pozostawała w jaskrawej sprzeczności z monotonnym życiem jakie
dotąd prowadził. Potrzasnął głową i zacisnął mocno powieki, potem rozwarł je
szeroko, by stwierdzić, że jednak nie ulega halucynacjom. To nie był sen. Jeśli
to nie sen, to po raz pierwszy doświadcza zdarzenia polegającego na tym, że
samo Państwo w osobie siedzącego teraz naprzeciw niego funkcjonariusza w
nienagannie uszytym garniturze przychodzi do niego. Mniejsza już o to, w jakim
celu. Sam fakt pojawienia się państwowego urzędnika w jego domu jest
wystarczającym dowodem na niezwykłość sytuacji. Postanowił jednak stawić czoła
wypowiedzianym przed chwilą słowom gościa.
- Nie bardzo rozumiem, o co panu chodzi – powiedział do
urzędnika. – Czy aby trafił pan pod wskazany mu adres? Nie przypominam sobie,
aby mnie kiedykolwiek skazano na utratę wolności. Żyję sobie …. – przerwał
widząc, jak mężczyzna rozszerza powoli kąciki ust, wydobywając z nich ledwie
dostrzegalny uśmiech. Jego oczy zdradzały z kolei pozwolenie na to, aby Adam
kontynuował zaczęte zdanie. On jednak zaniechał dalszego ciągu, wydobywając z
siebie proste stwierdzenie.
- Proszę pana, to pomyłka. Bierze mnie pan za kogoś
innego.
- W żadnym wypadku pomyłka nie wchodzi w grę –
wytłumaczył mężczyzna, przytaczając zwięźle dane personalne Adama poszerzone o
informację na temat jego miejsca pracy – Jest pan przecież świadomy tego, że
wiele rzeczy zmieniło się w naszej ojczyźnie i ulega stałym, systematycznym
zmianom.
- O tak, wiem o tym.
- Dlatego powinno być
miłym przeżyciem to, czego jest pan świadkiem, ba, podmiotem w
dzisiejszej sprawie, że oto samo państwo się
nim zainteresowało, i do tego z jakich szlachetnych pobudek. Ale, prawdę
powiedziawszy, pańska reakcja nie odbiega o wielu podobnych reakcji innych
obywateli, którym składałem już wizytę, więc nie dziwię się jej.
- Czy ma to oznaczać, że nie jestem jedynym, z którym
rozmawia pan w taki sposób o sprawach niezrozumiałych dla mnie?
- Tak, drogi panie. Nie jest pan pierwszym i nie będzie
ostatnim. Nasze państwo znajduje wiele współczucia i troski wobec tych, którzy
w przeszłości poddani byli umysłowym torturom.
- Wdzięczny jestem za troskę jaką państwo mnie otacza,
lecz w dalszym ciągu nie rozumiem, co jest tego przyczyną – w głosie Adama
wyczuwało się wciąż zakłopotanie graniczące z narastającą pustką jaka
wypełniała jego umysł. Zaraz potem zupełnie nieoczekiwanie jego oczy, grymas
twarzy i drżenie rąk zasygnalizowały pierwsze objawy buntu.
- A skądże pan może wiedzieć o poddawaniu mnie
jakimkolwiek torturom umysłowym. Zawsze byłem wolnym człowiekiem.
- Oczywiście, że był pan zniewolony. To nie ulega żadnej
wątpliwości, natomiast pana reakcja jest jak najbardziej zrozumiała. Nikomu nie
jest łatwo żyć z tak wielkim brzemieniem niewoli i stąd nie dziwi mnie pana
reakcja polegająca na wyparciu ze
świadomości faktu, iż stał się pan zakładnikiem swoich czasów. Przy mojej
pomocy będzie pan mógł już wkrótce nie tylko spojrzeć prawdzie w oczy, ale i
samemu sobie.
- Pan się myli. Byłem i jestem wolnym człowiekiem. Nie
wstydzę się swojego życia, które, zaręczam panu, było i jest szczęśliwe.
- Czy szczęśliwą być może przechadzka po spacerniaku,
nawet jeśli dzień jest czysty, niebo kryształowe?
- To co dla pana jest spacerniakiem, dla mnie było alejką
w parku. Pan jest zbyt młody, aby to zrozumieć.
- Obserwuję pana bunt, niewymuszony bunt. Dlaczego nie
buntował się pan wtedy, gdy miał pan do tego prawo, wręcz obowiązek.
- Moje życie i to, w jaki sposób je odbierałem, nie
powinno być przedmiotem pana zainteresowania …
- Bynajmniej …
- Bynajmniej? Nie wiem kim pan jest ale, choć przykro mi
to mówić jaka gospodarz tego miejsca, wzbudza pan we mnie niepokój. Mógłbym
pokazać panu drzwi.
- Jeśli dzisiaj nie zrozumie pan, panie Adamie, swojego
położenia, przyjdę po raz kolejny. Moim zadaniem jest przywrócić panu życie i
nic mnie przed tym nie powstrzyma. Wierzę w pana rozsądek i będę cierpliwie
czekał na to, aby się pan raz na zawsze wyrzekł przeszłości i przyłączył się do
świata ludzi o wolnych umysłach.
- Czego mam się wyrzec? Wolne żarty.
- Tego, że tkwił pan w błędzie i żyjąc w podłych czasach,
postanowił w nich trwać, nie walcząc o swoją przyszłość, niepodległość myśli i
czynów. Niechże pan zrozumie, że nie ma sensu egzystować niepotrzebnie, być
zbędnym balastem nowych czasów. Upierając się w ten sposób, nie odcinając
pępowiny od prostytuowanego łona, będzie pan nikim dla nas. Jeśli jednak
zdecydowałby się pan na wyparcie się swojej niecnej przeszłości, pomożemy
wymazać z pańskiej świadomości te złoża fałszu, jakie zalegają pana półkule
mózgowe.
Czy mógł przypuszczać, że w taki sposób zakończy się dla
niego ten dzień, na początku podobny do innych, grzeszący bezbarwnością ale i
mijający w spokoju, jakiego można tylko pozazdrościć w czasach bezwzględnej
walki o wyrwanie upływającemu czasowi choćby odrobiny ważności przynależnej do
jednostki. Na jego oczach rozgrywała się w zdumiewającym tempie historia
niepodobna do innych. Został poinformowany o fałszywości jego życia, które
dotąd uznawał za własny i niepodważalny skarb, które sobie ułożył w sposób adekwatny
do tego, czego od niego oczekiwał, a oczekiwał niewiele. Przez chwilę przeszła
mu przez głowę myśl, że to, co odczuwał podczas rozmowy z funkcjonariuszem
przypomina sytuację, jaka powstałaby wskutek zaistnienia nagłego wypadku. Znał
z opowieści tych, którzy wymknęli się śmierci, że w takich razach wspomnienia
przeszłych dni bombardują świadomość z niezwykłą szybkością i siłą, chcąc jakby
po raz ostatni i ostateczny utrwalić
się pod opadającymi na zawsze powiekami, kiedy przed oddaniem ostatniego
tchnienia słyszy się słowa „nie odchodź, nie zasypiaj, patrz na mnie”. Czasami
towarzyszy temu uderzenie w policzki, przyłożenie mokrego ręcznika do czoła,
szarpnięcie ramion.
Wymiana zdań pomiędzy Adamem a funkcjonariuszem
publicznego bezpieczeństwa trwała jeszcze długo, przerwana kilkuminutową chwilą
czasu, jaką poświęcili na wypicie kawy, na którą ważny gość w końcu się
zdecydował. W antrakcie tym
nie uczestniczył jednak ten drugi, którego zadanie wymagało jego obecności na
korytarzu. Adam mając w pamięci wyłuszczone mu oryginalne przyczyny, dla których
funkcjonariusze złożyli mu wizytę, nie starał nawet namówić pierwszego, aby ten
zrezygnował odrobinę z przestrzegania przepisów i poprosił drugiego na kawę.
Końcowa część rozmowy trwająca niemal do północy
przebiegała w atmosferze zrozumienia ze strony funkcjonariusza i pogodzenia się
po drugiej stronie. Sympatycznie w wypowiedziach ważnego gościa wyglądała
przyszłość Adama. Nieskrępowana wolność przy podejmowaniu życiowych decyzji,
możliwość ułożenia sobie zawodowego życia w sposób najbardziej odpowiadający
jego wyobrażeniom, jak również sugerowana pozytywna przemiana jakiej ulegnie
jego życie osobiste, to wszystko sprawiało, że Adam pogrążył się w ckliwym,
melancholicznym stanie uśpienia i obojętności, zapominając o tym stonowanym
wprawdzie, ale jednak ataku wściekłości i niezrozumienia, jakiemu uległ na
początku rozmowy z nieznajomym.
Nie wierzę, aby Adam chciał odzyskać wolność, jaką mu proponowano. Jemu było dobrze, tak jak żył do tej pory. Bycie wolnym polega na podejmowaniu częstokroć trudnych decyzji, a tego Adama w przeszłości nie nauczono.
OdpowiedzUsuńNiektórzy chcą mieć zniewolony umysł.
Serdecznie pozdrawiam.