1. PRZEZ KANAŁ I Z POWROTEM
To już chyba ostatni kurs za Kanał.
W Moissy, na północny wschód od Paryża mam załadunek do Cardiff w Walii. Już na samym początku są pewne trudności - załadunek opóźniony, a u celu mam się stawić punkt szósta rano dnia następnego. Tymczasem na autostradach i „nationalkach” wokół Paryża korki i całe szczęście, że na prom w Calais wjechałem „z marszu”. Na tym jednak nie koniec niespodzianek. Jakby ktoś nie wiedział, to teraz mówię, że Anglicy maja zwyczaj naprawiać czy „ulepszać” autostrady w nocy, przez co napotyka się nader często „zwężki” albo, jak to miało miejsce podczas bieżącego kursu - zamykane są pewne odcinki autostrad. I tak, z trzydziestu minut, jakie miałem w zapasie, zjeżdżając z promu w Dover, pozostała jedna minuta, a zatem trzeba było mi jechać non stop i na dużej szybkości. Tuż przed Walią zmęczenie i senność dają o sobie znać, ale jakoś trzymam tę minutę zapasu i to nawet pomimo ulewy, jaka dopadła mnie już w samej Walii. Ale dzięki Opatrzności, „na ostatnich oczach” docieram do Nantgarf pod Cardiff idealnie o godzinie szóstej zero zero. Tu rozładunek, sprawnie i szybko. W strugach deszczu przejeżdżam półtora kilometra na parking przy stacji paliw, robię sobie poranną drzemkę (o siódmej rano na tej długości geograficznej panuje mrok), z której wyrywa mnie telefon: kurs na Francję, do tej samej firmy w Moissy. Szczęśliwie załadunek o czternastej, więc mogę się porządnie wyspać.
Wyspałem się, może nieporządnie, bo jeszcze śniadanie, „ogarnięcie” auta i takie tam. Podjechałem pod firmę godzinkę wcześniej, lecz poszukiwania towaru dla mnie zajęły magazynierom ponad dwie godziny. I w końcu jazda, tym razem wolniejsza, bo rozładunek mam w poniedziałek o szóstej rano, a potem… potem „coś” na kraj, może z „przesiadką” w Niemczech.
Tuż po północy melduje się w Calais. Tankowanie. Podjazd pod „Totala” przed Boulogne. Dziwne połączenie internetowe i nieprędki sen.
2.WSPOMNIENIA
Będę przejeżdżał przez Campigneulles Les Grandes (już raz podczas obecnej trasy przejeżdżałem), czyli znów odżyją wspomnienia o „domu”.
A przecież w tej malutkiej choć wielkiej („grand” w nazwie) są przecież moje bardzo dobre znajome, jakże przystojne i urocze Veronic i Dominique. Ach te ich oczy… zdumione, zaskoczone, z ciekawości aż nieprzytomne, piękne, głębokie i wręcz maślane. Obie aż do nieprzyzwoitości skromne, niewinne, rozmarzone... a jednak, kiedy zbliżyłem się do nich na kroki trzy, nie więcej, w nieśmiałości swojej trwały w bezruchu wciąż patrząc na mnie, czym moje serce zdobyły i pozostawiły po sobie sentymentalne wspomnienie.
O, tak, Michel, ta bliżej posiadłości zwanej domem, była śmielsza i już podczas pierwszego spotkania mogłem ją dotknąć… pogłaskać; podczas drugiego sama podbiegła, tak jakby sam dotyk mojej ciepłej, lekko drżącej dłoni, sprawiał jej przyjemność.
Veronic i Dominique długo jeszcze wpatrywały się we mnie, ale w końcu natura dała znać o sobie: pochyliły swoje łby i poczęły pałaszować wilgotną, soczystą trawę… śliczne krowy.
Michel to spryciula. Pozwalała sobie na poufałości odkąd podarowałem jej na otwartej dłoni kromkę całkiem świeżego chleba, a może po prostu klacze są odważniejsze od krów.
3. NI STĄD, NI ZOWĄD…
Ciekawe, czy komu się spodoba takie granie… i ta grająca...
Tatiana Ryżkowa
[30.09.2017, Saint-Inglevert,
Pas-de-Calais we Francji]
To musi być irytujące, gdy Ty się śpieszysz, kradniesz sen, a oni tam towaru znaleźć nie mogą...
OdpowiedzUsuńTatiana boska, niczym SPA dla duszy:-)
... zajęcie, jakim się param, Jotko, uczy pokory... w końcu się znalazło :-)... a cieszę się, że się spodobała ta kobieta :-) :-) :-)
UsuńTych znajomości z pięknookimi krowami to Ci szczerze zazdroszczę...
OdpowiedzUsuń... albowiem jest powiedziane, że po kobiecych oczach, "głaza" tych stworzeń... i jeszcze sarenek sa najpiękniejsze... :-)
UsuńTak ciekawie o zwierzętach napisane, nawet imiona mają, gratuluję empatii.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
... imiona oczywiście wymyślone, ale najlepiej porozumiewa mi się będąc na "ty" ze zwierzętami :-)
Usuń