Po dniach oczekiwania trafił mi się wyjazd z samego Kutna do Wigan w Anglii, pod Liverpoolem. 1900 kilometrów jazdy, ale z piątku na poniedziałek, a zatem jest tak, jak lubię, bo trzeba wiedzieć, że zawsze pierwszy kurs, zwłaszcza po tak długiej przerwie, jest najgorszy.
Noc z piątku na sobotę spędzam jeszcze w kraju, na 92-ce przed Torzymem. Na zaśnieżonym parkingu odpoczywam pod latarnią - towar drogi - 38 rowerów z elektrycznym lub spalinowym napędem, więc doradzono mi, abym unikał stania w miejscach narażonych na kradzież. Już raz okradziono tira z tymi kutnowskimi rowerami, a sięgnąć po nie łatwo - złożone i zapakowane w kartony.
Im bliżej granicy polski-niemieckiej, tym cieplej. Odwilż odsłania oziminy i czuć ciepły jak na styczeń wiatr od zachodu.
Drugi postój w Belgii przed Antwerpią. Jak dotąd podróż niespecjalnie wyczerpująca, w zachodnich Niemczech, w Holandii i Belgii zimy nie widać, dopiero bliżej Francji i przed Calais pogoda psuje się strasznie, pada deszcz.
Na promie kąpiel, golę parodniowy zarost.
W Anglii słaby deszcz, ale ciepło. Temperatura dochodzi do dziewięciu stopni powyżej zera, a przecież jest noc. Odpoczywam dwie godziny na znajomym parkingu w Cobham, a potem jadę już bezpośrednio do Wigan, jadę powoli i przy dojeździe mam spalanie 8,4 litra na setkę.
O ósmej rano po trzygodzinnym odpoczynku rozładowuje się i po dwóch godzinach jadę jakieś 80 kilometrów do Dewsbury w stronę Leeds. Stamtąd z ładunkiem trasa pod Wersal we Francji.
[22.01.2018, Dewsbury, Yorkshire w Anglii]
Zawsze uważałam, że Twoje podróże są niebezpieczne...
OdpowiedzUsuńhm... pewien wątek niebawem potwierdzi Twoje przypuszczenia, Jotko...
Usuń