CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

16 lipca 2020

REZYDENT 2 (4 fragment)

Do rękopisu dopadłem wtedy, gdy ucichły rozmowy w pokoju obok, po czym dwie pary nóg przedeptały podłogę na piętrze i zeszły po schodach na dół rytmicznym acz wolnym tempem.

To może trudne do uwierzenia, ale od najmłodszych lat interesowały mnie tak ostateczne zagadnienia jak śmierć czy   życie na poziomie ontogenezy, także filogenezy, choć oczywiście nie formułowałem wtedy naukowych sądów, nie posługiwałem się językiem, którego nie znałem, a miałem go poznać dopiero w przyszłości. Pierwszą chyba wątpliwością jaka nasunęła się mnie, dziesięcioletniemu co najwyżej chłopcu było pytanie, jak będzie wyglądał świat po mojej śmierci i czy w ogóle zauważona będzie moja nieobecność? Wkraczałem wtedy w krainę karkołomnych przemyśleń i w końcu doszedłem do wniosku, że jeśli ja umrę, umrze cały świat, bo niby dlaczego miałby istnieć, kiedy mnie nie stanie? Nie, nie miałem samobójczych myśli, szanowałem każdy z danych mi do przeżycia dni, ale „memento mori” działało na moją wyobraźnię, aż wyobraziłem sobie, że po śmierci moja dusza pozostając nieśmiertelną odbywa rozliczne peregrynacje po moich kolegach i koleżankach ze szkoły, rzadziej – odwiedza członków mojej rodziny. I po cóż te ciągoty mej duszy do podróży po zostawionych miejscach? Aby mogła ona sprawdzić czy i w jakim stopniu moja śmierć wpłynęła na życie tym, których opuściłem. Niestety rychło okazało się, że moje życie i niedawna „śmierć” nie znalazły się w kręgu zainteresowań ludzi, z którymi złączony był mój los i tym sposobem wróciłem do pierwotnej tezy mówiącej o tym, że po mojej śmierci przepada cały świat… brak w tym optymizmu.

Widzę siebie dochodzącego do skrzyżowania dwóch najważniejszych ulic w naszej osadzie. Skręcam w lewo i po swojej lewej ręce mam kapliczkę z niebieską rzeźbą Panienki, wokół której w donicach i szklanych pucharach napełnionych wodą kołyszą się cięte kwiaty, zapewne peonie o niemożliwie ostrym zapachu, takie same jakie rosły u sąsiadki w ogrodzie, krwisto czerwone i pąsowe, przewyższające wielkością kwiatostanu róże. Teren kapliczki jest odgrodzony od ulicy niewysokim drewnianym płotem pomalowanym na kolor zielony, w jego wnętrzu znajduje się maluteńki kwiatowy ogródeczek i dwie ławeczki z oparciami. Wewnątrz i na zewnątrz w majowe późne popołudnia gromadziły się kobiety urządzając śpiewne majowe nabożeństwa. Kiedy przechodzę obok niebieskiej Panienki jest czerwiec i nikt nie gromadzi się przy kapliczce, ale przejeżdżający mimo na rowerach i w chłopskich zaprzęgach starsi ludzie żegnają się, zdejmują berety i czapki, a kobiety nawet przystają na jedną zdrowaśkę. Ja jednak kieruję się dalej ku osiedlu; trylinkowa droga biegnie tutaj do góry, po lewej stronie mijam zabytkowy gmach przedszkola i park, przed którym usytuowano przystanek autobusowy. Nie zatrzymuję się jednak w tym miejscu, dochodzę do najwyższego punktu drogi biegnącej na wprost, gdzie po obu stronach tej wypłaszczonej komunikacyjnej arterii znajdują się kamienice, w których mieszkają pracownicy fabryki. Nie dochodzę jednak do pierwszej z kamienic i skręcam w prawo; tam pobudowano świeży budynek, w którym mieszczą się biura przedsiębiorstwa, a na górze pokoje hotelowe dla pracowników fabryki i odwiedzających ją gości. W tym budynku, do którego zmierzam pracuje też moja matka.
- Tak myślałam, że będzie ci zależało na skończeniu tej powieści – powiedziała Teresa, kiedyśmy po śniadaniu wyrwali się nad staw, ja ze starą bambusową wędką leśniczego, podbierakiem, wiaderkiem na ryby i metalowym pudełeczkiem z dżdżownicami; Teresa z koszyczkiem, w którym znajdował się termos z herbatą i kanapki.
- Dlaczego tak sądzisz? – zapytałem, ale za chwilę zreflektowałem się. – No tak, w końcu poprosiłem cię, abyś przywiozła ten niedokończony rękopis.
- Nie tylko dlatego. Myślę, że nadszedł czas na to, abyś skończył swoją biografię.
- To nie do końca jest biografia – upierałem się, ale musiałem przyznać, że nie mam zbyt wielu argumentów, które zaprzeczyłyby postawionej przez Teresę tezie. Zresztą miałem świadomość tego, że chociaż w każdej z moich książek znajdowała się jakiś biograficzny wątek, to „Wielki sen” zawierał ich setki. Ponadto Teresa przez ostatnie pół roku przeczytała w zasadzie wszystko to, co napisałem i co było wydane, jak i też moje niedokończone najczęściej rękopisy i miała prawo wyrobić sobie zdanie na temat, co w mojej pisaninie jest fikcją, a co rzeczywistością, do której wracałem.
- Może masz rację. Może nadszedł ten czas. W każdym bądź razie pisząc książkę o sobie, choć nie nazywam jej pamiętnikiem, umykam poniekąd odpowiedzialności za styl, za to, że prawdę powiedziawszy, skończyłem się jako pisarz.
- To nieprawda. Miałeś kiepski ostatnio okres, o czym świadczy chociażby to, że w twoich ostatnich rękopisach panuje nieznany dotąd nieporządek, ale, jak mi się wydaje, w leśniczówce odzyskujesz siły i zapał do pracy.
- Jakbym słyszał Ninę.
(cdn.)

[16.05.2020, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz