To
prawda, byłem szczęśliwy, kipiało ze mnie szczęściem w jakiś trudny do
wytłumaczenia sposób, kiedy Piotr przywiózł ze stacji kolejowej Teresę w pewne
rześkie sobotnie przedpołudnie, rześkie i oddychające świeżą parą wodną po
piątkowej ulewie i burzy. Taszczyła z sobą walizę i torbę – niepotrzebnie, tak
myślałem, ale nie dała się przekonać, wszystko chciała mieć pod ręką, a w
dodatku na samym wierzchu torby był ten dobrze strzeżony, pachnący nie tylko
serem ale i wanilią i cynamonem sernik „made in Teresa”, którym zadziwiała cały
blok pełen ludzi, ba, zadziwiłaby nim cały świat i dlatego „panie Piotrze,
ostrożnie, niech pan jedzie ostrożnie”, instruowała młodego Stachurskiego, ale
wcale niepotrzebnie, bo para koni prowadzona przez Piotra, była nadzwyczaj
zdyscyplinowana i nie było o tym mowy, aby wdawała się w kłus, albo, nie daj
Boże, galop; szła spokojnym, regularnym stępem, nie za szybko, a kiedy droga
prowadziła przez las, omijała kałuże i wystające spod piaszczystego podłoża,
wymyte przez ulewę korzenie.
Z
Teresą przywitaliśmy się w trójkę (leśniczy wyjechał do miasta, Nina
zapowiadała swój przyjazd w niedzielę) i chociaż to ja miałem być głównym
beneficjentem spotkania z moją sąsiadką, to Bogusia z Heleną wyrwały mi ją z objęć
powitania; zaprowadziły na górę, wcześniej zostawiając w kuchni blachę z
sernikiem. To może lepiej, pomyślałem sobie, że Teresa ucieszyła oczy i uszy
domowniczek, bo w ten sposób poczuje się mniej skrępowana podczas tygodniowego
pobytu w leśniczówce, a i dla Heleny i Bogusi moja przyjaciółka, która jest
osobą nadzwyczaj kontaktową i mającą bardzo wiele do powiedzenia na rozliczne
tematy, przybycie Teresy u progu lata to jedna z trudnych do przecenienia
okazji do porozmawiania o czymkolwiek, co działo się i dzieje poza lasem, poza
krainą, której granicę często nie przekraczały.
Dopiero
po dwóch kwadransach kobiety zeszły na dół; akurat w tym czasie przyjechał z
miasta Stanisław – znów wątek powitania, serdeczny, ale leśniczy zdawał się być
zmęczony, ostatnio zwykle czuje się zmęczony po każdej burzowej nocy, a to z
powodu tego pożaru, który zeszłego lata powstał od uderzenia pioruna i szybko
się rozprzestrzeniał, ale na szczęście kiedy burza ustała, ogromna ulewa
przygasiła zarzewie ognia do tego stopnia, że przywołana straż nie miała już
wiele do roboty, tym nie mniej leśniczy wspominając tamto wydarzenie, zawsze
był niespokojny i dzisiaj nieprzespana noc zrobiła swoje; - pójdę się chyba
położyć – poinformował kobiety – przepraszam.
Wtedy
zaprosiłem Teresę na swoje warzywno-owocowe poletko, pokazując jej tę buchającą
wprost życiem zieloność. Prowadziłem ją wzdłuż wszystkich grządek, chodziliśmy
pośród strzelających ku górze kłączy malin, zeszłorocznych wielkolistnych
truskawek, pomidorów, ogórków, włoszczyzn wszelakich i ziół. Na każdym kroku
przemierzanych dróżek spotykałem się z sympatią z jaką moja przyjaciółka
odnosiła się do moich ogrodniczych umiejętności, nie mogła wprost uwierzyć, że
ja przywiązany do czterech ścian swego miejskiego domostwa, z rzadka
otwierający okno, równie nieczęsto ostatnimi czasy wychodzący na ulicę,
potrafiłem zagospodarować teren, z którym zapoznała się będąc ostatnim razem, a
był to podówczas obszar dziewiczy. Jednym słowem zadziwiłem ją, ale i sam byłem
w wielkim zakłopotaniu względem siebie, nie podejrzewając, że będąc w wieku
mocno splądrowanym przez upływ czasu, potrafiłem z zakamarków pamięci wydobyć
na wierzch swoje dziecięce i nastoletnie zamiłowania, kiedy jeszcze nie
myślałem o pisarstwie, o maturze i uniwersytecie.
Kiedy
usiedliśmy w końcu na tej ławeczce ustawionej pomiędzy kukurydzą a
słonecznikiem wpadliśmy w wir rozmowy, jaką wcześniej raczyliśmy się
uprzyjemniając sobie te okruchy darowanego nam wspólnie czasu. Niech dla nikogo
nie będzie tajemnicą, że od pewnego czasu, od tej historii z moim omdleniem lub
jeszcze wcześniej darzyłem Teresę uczuciem szczerej sympatii, by pozostać tylko
na tym określeniu. Nie będę się oszukiwał mówiąc, że jeślibym miał kiedykolwiek
połączyć swój los z losem kobiety, to Teresa byłaby znakomitą i jedyną partią
wartą rozważenia. Oczywiście nie wiedziałem, czy ona ze swej strony rozważa
taką możliwość, nie próbowałem się tego dowiedzieć, ale podskórne źródła
świadomości podpowiadały mi, że w przypadku gdybym zdecydował się na złożenie jej
sensownej propozycji, Teresa nie wystawiłaby przeciwko moim argumentom armat.
Na
tę chwilę radosnego spotkania, odpoczynku na ławce skąd wzrok kierował się
wprost na malowaną już chyba po raz drugi bezbarwnym lakierem altanę, nie
rozmawialiśmy z sobą o t e j sprawie.
-
Przywiozłam ten twój „Wielki sen” - powiedziała w pewnej chwili Teresa –
zgodnie z obietnicą – dodała natychmiast.
(...)
[06.07.2020. Toruń]
Wspaniale jest mieć taką Tereskę, która i sernik upiecze i rozmową zabawi, czyli taką "do tańca i do różańca". Mam nadzieję, że masz w realu kogoś takiego, a nie jest to, tylko i wyłącznie postać literacka. Uściski.
OdpowiedzUsuńDochodzącej Tereski nie posiadam, niestety... może dlatego przywiązałem się do tej fikcyjnej... pozdrawiam
Usuń