ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

01 lipca 2020

REZYDENT II (fragment 1)

Ukrywam się pomiędzy wybujałym grubolistowiem słonecznika, a zewnętrznym murem obronnym kukurydzy, posianej tego roku wcześniej, co przy deszczowej pogodzie czerwca sprawiło, że ruszyła mocno ku górze, tak jakby wspinała się na palcach, aby dostrzec to, co znajduje się ponad żywopłotem okalającym posiadłość Stachurskich. Właśnie pomiędzy kukurydzą a słonecznikiem rozglądającym się za słońcem, to znów opuszczającym niewyrośnięte kielichy głów na poletko ogórków umieszczono dla mnie ławeczkę bez oparcia, abym mógł sobie przysiąść i nacieszyć oczy ogrodem do czasu, kiedy pracownicy leśni nie skończą z werandą.

Czy nie protestowałem przeciwko tworzeniu tego miejsca dla mnie? Sprzeciwiałem się, ale moje wątpliwości nie zrobiły większego wrażenia na stryju Niny. Tak postanowił, a przy okazji dodał, że nie po to nawiózł ogrodowej ziemi z torfowiska, nie po to użyźniał ją jeszcze naturalnym nawozem, nie po to wytyczył w zeszłym roku grządki i posadził owocowe drzewa, dorodne porzeczki i maliny, aby zaprojektowanie ogrodu umotywować jedynie moją obecnością w leśniczówce. Nie dowierzałem leśniczemu, zwłaszcza po tym, jak niechcąco podsłuchałem jego rozmowę z żoną. Wyraził się wtedy, że skoro już jestem u nich, broń Boże, nie naprzykrzam się, jestem lubiany, a w przypadku nieobecności gospodarza potrafię zabawić rozmową każdego zapowiedzianego i niezapowiedzianego gościa, to należy mi się coś własnego, co lubię i czym mógłbym zarządzać. Wcześniej wspomniałem przy jednej z kolacji o ogrodzie warzywnym, o ziołach i owocach, którymi niegdyś opiekowałem się podczas mojego słodkiego dzieciństwa. Przypominam sobie to znaczące spojrzenie, jakie w stronę żony rzucił Stachurski. Miałoż ono oznaczać  ostateczne potwierdzenie wcześniej powziętych planów odnośnie ogrodu przy leśniczówce? Jeszcze inne zdanie na ten temat miała Nina. Obeznana z moimi tekstami podsunęła stryjence moją wczesną powieść, zaznaczam – powieść dla młodzieży, w której wymyśliłem wyidealizowany świat pełen młodzieńczej harmonii, a w nim oczywiście ludzi wyjętych jakby z dzieł socjalistów utopijnych wierzących w to, że jedynie równość społeczna, kooperatywa i humanizm doprowadzić mogą ludzkość na szczyty sukcesu. Pamiętam, że przy całej stylistycznej i formalnej niedoskonałości tej książki cieszyła się ona więcej niż umiarkowanym powodzeniem wśród kreatorów socjalistycznej rzeczywistości, aż byłem tym zaskoczony, bo traktowałem tę powieść jako li tylko przygodową, czytadłem do poduchy po ciężkim dniu pracy. Dlaczego Nina przywiozła z biblioteki akurat tę moją pozycję, której atrakcyjność stała się zagojonym wspomnieniem? Trudno powiedzieć. Może podsunęła ją stryjence, aby optymistycznym akcentem uczcić moją obecność w leśniczówce, optymistycznym, bo wymowa mojej powieści pokładała nadzieję w tym, że szczęście człowieka waży więcej w grupie, w której każdy z jej uczestników dokłada swój drobny pomysł na to, jak być szczęśliwym. W każdym bądź razie leśniczyna przeczytała moją książkę (później dowiedziałem się, że jej mąż również) i zaraz po tym, a była to połowa marca, Stachurski zamówił ciągnik, który, omijając oczywiście stare jabłonie i jesienne nasadzenia, zorał i  zagrabił teren pod ogród, po czym odbył ze mną rozmowę, podczas której postawił sprawę jasno: mam ten ogród zagospodarować po swojemu.

Tak więc siedząc na ławeczce pośród słoneczników, oczekując na pomalowanie przezroczystym, chroniącym przed robactwem lakierem ogrodowej werandy (właśnie pojawiło się dwóch panów w jasnozielonym stroju moro) stawałem się rezydentem, któremu poruczono ważne zadanie doposażenia piwnic i komórek leśniczówki w zdrową żywność. Jednocześnie przestawałem być pisarzem, w co nie wierzyła Nina; nie dawała wiary, że można tak po prostu pozbawić się możliwości robienia czegoś, do czego zdawałem się być stworzony i uzbrojony w talent.

- Kiedy przyjadę na wakacje na cały sierpień, chciałabym cię widzieć na werandzie kończącym tekst, nad którego przepisywaniem spędziłam dwa tygodnie – oświadczyła Nina, bezustannie wierząc we mnie jak w Boga.

A ja przez te wyjątkowo korzystne dla natury wiosenne dnie czerpałem w pełni ze swojej uśpionej na całe lata wiedzy skupiającej się na hodowli koniecznych człowiekowi roślin: osobiście dokonywałem zakupu nasion w mieście, zasiałem je w starannie zaplanowanych miejscach i poddawałem je niezbędnym zabiegom agrotechnicznym na poziomie ogrodu. Rzecz jasna czynności jakich się podejmowałem nie sprzyjały szczególnie moim plecom; budziły też nieukrywane zdziwienie ze strony leśniczyny i matki Niny, których nie dopuszczałem do żadnej z prac, chociaż ta druga utrzymywała, że praca w ogrodzie nie jest czynnością męską, co oczywiście niejednokrotnie oprotestowywałem powołując się na wymyślone przez siebie przypadki angielskich ogrodów warzywnych i sadów nadzorowanych przez ogrodników płci męskiej. Zdawałem sobie sprawę z tego, że moja działalność skupiająca się na terenie posiadłości Stachurskich znacząco odbiegała od tego, co dotąd robiłem, czym się zajmowałem. Po pierwsze pisałem w domu, a prowadząc wykłady czy uczestnicząc w spotkaniach autorskich również unikałem otwartych przestrzeni; zresztą który z pisarzy postępuje inaczej. Kontakt z naturą, i owszem, typowy jest dla malarzy – pejzażystów, którym bliżej byłoby w tym miejscu do mojego ogrodu.


2 komentarze:

  1. Oglądałam kiedyś film o pisarzu, który wyjechał na wieś, by napisać powieść. Robił tam wiele rzeczy, ale na pewno nie pisał...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój bohater, choć lata pisarskiej świetności ma już za sobą, spróbuje jednak coś napisać, choć pewnie będzie to jego ostatnia powieść...

      Usuń