CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

29 lipca 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (24)

1.
"Jak spędziłem wieczór i noc w mieście, na którego długie perony wczesnym zmierzchem tego styczniowego dnia wysiadłem — o tym nie mówmy. Choć byłoby o czym. Ale po co dolewać oliwy do ognia, który i bez tego buzuje wielkim, zachłannym, wszystko pożerającym płomieniem. Więc nie mówmy. Zarzućmy lepiej na to długi szeroki płaszcz, opończę, pelerynę czarną wielką i przejdźmy nad tym do porządku dziennego, do porządku porannego jasnego mądrego cudotwórczego jak każdy nowy poranek. Tak, jak kiedy w kinie się siedzi i jest wieczór przeważnie, a na filmie też powiedzmy jest wieczór, a potem ekran wygasa, ciemnieje i nagle rozjaśnia się ekran, bo jest ranek następnego dnia, film leci dalej, i to światło poranka na filmie rozlewa się po nas, ulga jakaś, radość rozlewa się po nas, choć wiemy, że to na filmie jest poranek, a na sali kinowej jest wieczór ciągle, ale ta radość jest niezależna od naszej wiedzy, od naszej zwanej świadomości o rzeczywistym stanie rzeczy ciemnym wieczornym. I kiedy na filmie zapada znowu zmierzch i potem wieczór, i noc, i ekran znowu ciemnieje, czarno jest, i za chwilę znowu się rozjaśnia, bo jest na filmie kolejny nowy dzień, to znowu odczuwam to, co odczuwam w życiu, kiedy wstaje nowy dzień: radość, ulga, świeżość nowa, rześkość, blask głaszcze mnie po rysach i szramach, w kościach mi się fosfor zapala, jeść mi się chce i pić to wszystko, co dookoła, stopy swędzą mnie do ruchu, żeby naprzód iść i tak dalej, i tak dalej. A myśl o śmierci, o śmierci myśl, w tej pierwszej chwili, zanim o niej pomyślę — jest nie do pomyślenia."
Nie dlatego, że 24 lipca minęła 41-sza rocznica śmierci Edwarda Stachury, nie dlatego upuściłem cytatę z "Siekierezady albo zimy leśnych ludzi", lubię prozę Steda, po prostu lubię, lubię bardziej niż jego poezję, którą cenię, ale w prozie nie od dziś odnajduję ułamek siebie i mógłbym cytować fragment po fragmencie, akapit po akapicie, a w tym przytoczonym powyżej odczuwam zgoła identyczną ulgę, gdy rodzi się każdy nowy dzień, a ta myśl o śmierci jest nie do pomyślenia u mnie, no chyba że o niej pomyślę.
Zaprawdę należy, jeśli się chce, zaznaczam, należy się wczytywać w specyfikę słów Stachury, w tego jego zwaną zachłanność życia, jaskrawość, tej jego chłonności świata i obserwacji, i umiejętności przekazania dalej, jak w tym przypadku:
"Raz na tydzień człowiek kiedyś się golił, po łaźni albo przed łaźnią, ale wolałem po łaźni, by mniej bolała skóra, i spokój był przez cały tydzień ze skrobaniem lic. Potem, z płynięciem czasu, z płynięciem lat, dwa razy na tydzień już trzeba było się golić, a teraz znowu z płynięciem czasu trzy razy w tygodniu trzeba. Co drugi dzień. A nie szkodziłoby codziennie. Więc pod tym względem jak to się mówi, lepsze były kiedyś czasy. Ale za to z drugiej strony, nie ma tego złego, co by nie wyszło na dobre, oby! oby! przez to częste golenie się poznałem dosyć nieźle fryzjerskie salony kraju i to dziwne plemię, jakim są fryzjerzy. Nasłuchałem się też prawdziwych, półprawdziwych i zupełnie fantastycznych, od początku do końca zbajerowanych historii, opowieści, scen rodzajowych, obyczajowych i tak dalej, że mógłbym do końca życia siedzieć, jak powiedział o sobie jeden, naprzeciw gołej białej ściany i opowiadać. Ale co do mnie i póki co, to wolę
jeszcze chodzić, niż siedzieć. Wolę jeszcze iść, niż tkwić. Tu, tam, na lewo, wprost, a kiedy urośnie mi broda, do fryzjera idę w danej miejscowości. Jeden apropo fryzjer nie tak dawno mnie golił w sławetnym mieście Olkusz, a potem namówił mnie na masaż twarzy przedwojennym elektrycznym aparatem Darsanwala ciskającym iskry przy dotknięciu ze skórą. Piorunował, pikował mi szyję i policzki tymi iskrami i opowiadał przy tym o swoich przygodach na frontach całej Europy podczas drugiej wojny światowej. Gdyby mu wierzyć, to cud boski i bąbelki, że z tego wszystkiego wylazł i stał przy mnie cały i zdrów. Mylił się poza tym, mieszały mu się w tej jego Iliadzie różne miasta, miasta—państwa, same państwa, przestawiał daty bitew, przekręcał nazwiska generałów, wymyślał nowych, nie istniejących, miał mnie za kompletnego frajera, za ostatniego jełopa w domenie geografii i w domenie historii. Co prawda to prawda, że byłem wtedy, jak sobie przypominani, mocno zmizerowany i wyglądałem jak jakiś taki wypłosz. Dlatego chyba, chyba na pewno dlatego, tak sobie używał na mnie. O, bezczelny! Ale bajer miał wielki, to trzeba przyznać. Bajerowszczyk to był chyba największy w Jurze Krakowsko—Czestochowskiej. Więc nasłuchałem, oj, nasłuchałem ja się samowitych i niesamowitych."
Że po raz kolejny taka obszerna cytata? Kawiarenka wytrzyma, wytrzyma choćby przez wzgląd i nie tylko, a swoją drogą, czy ta przypowieść o fryzjerach nie jest przypadkiem skąpana w realiach świata cyrulików... nie wiem, jak spostrzeżenia Steda mają się w stosunku rodzaju żeńskiego i damskiej klienteli, natomiast jeśli chodzi o męskie doświadczenia, to bywały u mnie podobne.
Ja nie wiem, czy w telewizorze, w jakiejś stacji, wspomniano o Stachurze z racji rocznicy jego śmierci, bo dzienniki tefał oglądam rzadko - ledwie do drugiej informacji wytrzymuję, do pierwszego paska. Sieć jest bardziej demokratyczna i więcej wiedząca - jeśli się chce, człowiek dowie się czegoś a'propos Stachury, ale i niestety uzyska informacje na wielce przykre tematy, obciążające system nerwowy, zabierające tlen.
2.
Na razie nie będę pisał o tych nierobach, beztalenciach i spekulantach zjednoczonej prawicy (konia z rzędem temu, kto odnajdzie w tej mafii choćby jednego uczciwego człowieka), bo flaki jelitowe mi się zapychają na samo wspomnienie o pisie i przybudówkach; napiszę o kimś, kto wielce mnie, kolokwialnie mówiąc, wkurzył.
Ten utalentowany człowiek wystartował w wyborach, już, już witał się z gąską, miał wejść do drugiej tury zamiast cioci, gdy nagle z busika wysiadł pan Rafał i sprawa się rypła; przegrał w wyścigu o prezydencki fotel nie tylko z dzisiejszym tak zwanym prezydentem, ale o ponad dwie długości z Rafałem, czego przeboleć do dzisiaj nie potrafi, bo gdyby Rafał go nie pokonał, to oczywista, że on pobiłby Dudę. No i mamy teatr jednego aktora skonfliktowanego z Rafałem, z partiami, z tymi, którzy na niego nie zagłosowali, słowem z Polakami od Bugu po Irlandię. Nadto, aby przypieczętować swój stosunek wobec tych, którzy mu nie zawierzyli, nazwał był pan Szymon wyborców Trzaskowskiego hunwejbinami, którzy, cytuję za wikipedią, popełniali "liczne okrucieństwa, torturując, przetrzymując, poniżając, a niekiedy zabijając ludzi uznanych za wrogów ludu, do których zaliczano przede wszystkim nieliczną chińską inteligencję." Hunwejbini, choć byli młodzieżową ariergardą komunistycznych Chin Mao Zedonga tak bardzo zasłużyli się swym terrorem, że i sam twórca komunizmu w Chinach, co niektórych najbardziej dziarskich nakazał stracić. 
I to właśnie do tych rewolucjonistów porównuje pan Hołownia ludzi głosujących na Trzaskowskiego, i tych z PO, i pozostałych, niemających wiele wspólnego z partiami, a uważających, że należałoby złożonym w urnie głosem zahamować hegemonię pisu.
No cóż, już po dwóch tygodniach prowadzenia kampanii wyborczej pan Hołownia zaczął mnie, jako się rzekło, wkurzać. Mniej zwracałem uwagę na jego obiecanki-cacanki, na programy i plany, na to, że zna się dosłownie na wszystkim i z tego powodu wystartował w wyborach; więcej interesowała mnie jego osobowość i charakter, sposób prowadzenia kampanii, to jak zręcznie potrafi manipulować uczuciami ludzi, którzy nie rozpoznali lub w porę nie rozpoznali socjotechniki jaką stosuje. Jego zajadli zwolennicy, którzy nota bene, złego słowa na swego guru nie powiedzieli i nigdy nie powiedzą, choćby nie wiem co, nie dostrzegli, że cała siła Hołowni-polityka polega na deprecjonowaniu kandydatów obozu demokratycznego, tylko po to, aby stać się bezpośrednim rywalem Dudy w drugiej turze wyborów.
Przyznam się, że nawet jak na warunki, na sytuację panującą świecie obłędu politycznego w naszym kraju, pan Hołownia wyróżnia się jakością i bezwzględnością jadu sączącego się z jego ust, co jest szczególnie niebezpieczne zważywszy na wysoce narcystyczną osobowość niedawnego kandydata na urząd prezydencki, człowieka, który dla mnie jawi się jako jednostka tyleż wiele myśląca o sobie, jak i na wskroś dziecinna, nie potrafiąca znieść porażki, nie potrafiąca powstrzymać języka nienawiści, dwulicowca i hochsztaplera.
A tym hunwejbinem pogrążył mnie do reszty i nie mam usprawiedliwienia dla tego określenia jakie pan Hołownia użył; żadne przeprosiny, których zresztą nie spodziewam się usłyszeć z ust tego pana, nie pomogą.
Dla mnie Szymon Hołownia to patologia.
...no... wkurzyłem się przecież.

[29.07.2020, Toruń]


2 komentarze:

  1. Wzięłam Twoje wcześniejsze ostrzeżenia pod uwagę, zaczęłam wsłuchiwać się w to wszystko miedzy wierszami...

    OdpowiedzUsuń
  2. I mnie pan Hołownia negatywnie zaskoczył...

    OdpowiedzUsuń