1.
Maurycy zapadał szybko w sen, chyba że padał śnieg i cieszyły go te śnieżne płatki przelatujące wokół latarni ustawionej na środku podwórka. Wtedy nie mógł i nie chciał zasnąć.
Jeszcze kieliszek koniaku, zaproponował Maurycy Leopoldowi, który miał słabą głowę, ale jeszcze tym razem zgodził się wypić nie więcej niż pięćdziesiątkę. Siedzieli tak przy stole jak aktorzy podczas próby, umęczeni powtarzaniem swoich kwestii. Nagle przypomniał sobie Maurycy księdza, który przyszedł do dziadka, aby ten pożyczył mu sto złotych, chyba sto złotych. Proboszcz grał w pokera i zadłużył się, ale był przekonany, że w najbliższą sobotę wygra i wtedy zwróci pożyczkę. Ciekawe, wspomina Maurycy, że proboszcz zwrócił się o finansowa pomoc do dziadka, który był zaciekłym antyklerykałem, lecz aby udobruchać Józefa, przyniósł litrową butelkę mszalnego; było to słodkie, ciężkie i mocne gruzińskie wino, po którym sen przychodził nagle i gwałtownie.
Poldek, ty śpisz, na boga, ten ostatni kieliszek zniósł cię z tego świata. Maurycy zawołał żonę, aby pościeliła mu na kanapie. Ech, wy pijaki, rzekła, ale w try miga posłała mu, rozebraliśmy Leopolda z wierzchniego ubrania i raz, dwa, trzy podnieśliśmy go i rzucili na kanapę. Śnij, niech ci się śpi wesoło, rzekł Maurycy i wrócił do swego dziadka, który nalał mu naparsteczek na zdrowie, wszak to wino mszalne, więc niejako błogosławione. Obaj sprzeczali się o ten kościół, rzucali słowami jak rzeźnik mięsem w jatce, a babcia była przerażona, bo była wierną kościołowi katoliczką, a tu masz, ten antychryst upija księdza proboszcza. Ale jak wspomina Maurycy, lubili się ci dwaj – ksiądz hazardzista i antychryst dziadek.
[03.02.2025, Toruń]