Rejent mówił, że odwiedza często ogród zoologiczny. Pomimo napisów: «Drażnienie zwierząt — to brak kultury», rejent zauważył, iż ludzie drażnią zwierzęta. Zwłaszcza lubi to robić młodzież. Czemu to przypisać? Rejent wywnioskował, że w człowieku drzemią jakieś instynkty sadysty: człowiek starszy poskramia je w sobie i maskuje — młodzież nie stara się tego nawet zamaskować.
Profesor Tutka:
— Mieszkałem niegdyś w wielkim mieście, środowisku najrozmaitszych stowarzyszeń artystycznych, szkół i kierunków. Znalazłem się jednego wieczoru w klubie pod nazwą: «Utwór niedługi». Poetom tego stowarzyszenia nie wolno było napisać, czy to mową wiązaną, czy prozą, więcej niż dwadzieścia i jedną linijkę druku. Jeżeli dodamy, że i tytuł utworu i podpis autora liczono za wiersz drukarski, należy przyznać, że istotnie były to utwory niedługie.
Na estradę wyszedł poeta i zaczął czytać. Tytuł — Duchy. Tekst:
«Na niebie gwiazdy. W dole oziminy, przecięte jasną drogą. Cicho, bezszelestnie sunie drogą duch. Z ozimin wynurza się cień zająca zabitego przeszłego roku. W cichych susach cień przebiegł drogą. Duch zawraca. Bowiem byt duchem człowieka przesądnego. Cisza, noc, gwiazdy».
Drugi poemat...
— Przepraszam — wtrącił doktor — czy ten pierwszy skończony?
— Tak. Teraz drugi:
«Korytarz, szereg drzwi. Jedne z nich prowadzą do mego pokoju, drzwi naprzeciwko do pokoju kobiety, zawsze czarno ubranej a grającej na harfie. Dzwonek. Otwieram. Przede mną posłaniec z koszem czerwonych róż. Wskazuję: „naprzeciwko!”, i zamykam drzwi. Widzę w myśli pokój podobny do mojego, czarną plamę sukni, czerwone róże i harfę. Dzwonek: człowiek z koszem czerwonych róż wraca.
Mówi: „omyłka, mam adres księdza; szukam wszędzie księdza”. „A w takim razie — powiedziałem — drzwi obok”. I widzę znów to samo: dużo czerni i czerwieni. Tylko harfy.
Utwór trzeci:
«Księżyc, pełnia, łoże. Mąż się budzi: nie ma żony. „Gdzie moja żona? Gdzie moja żona?” Szuka. Podchodzi do okna. „Gdzie moja żona?!” — krzyczy z rozpaczą. Sąsiedzi w oknach kładą palec na ustach. „Tss... ciszej...” — i pokazują na dach. Po dachu idzie żona. A dlaczego, dlaczego po dachu? Bowiem była... bowiem była...»
«Lunatyczką!» — dokończył chór słuchaczów, ludzi widocznie niegłupich, pojętnych. I stała się — mówił dalej Profesor Tutka — rzecz niesłychana: jakiś starszy pan zerwał się z miejsca i krzyknął: «Wstyd! Hańba! W kraju, mającym tak wspaniałe tradycje literackie, młodzi poeci karmią naszego ducha taką bzdurą. Protestuję!» Po czym na znak protestu wyszedł z sali silnie wzburzony.
Proszę panów — mówił Profesor Tutka — dowiedziałem się wkrótce o pewnej tajemnicy: nie znany słuchaczom statut tego klubu przewidywał nagrodę, litr wina, dla tego poety, który najwięcej rozdrażni gościa na sali. Członkowie tego stowarzyszenia, ludzie o wyglądzie miłym, łagodnym, to sadyści: sprawiało im rozkosz drażnienie «poczciwego mieszczanina».
Odezwał się teraz zamyślony rejent:
— Mówi pan, że to byli nawet ludzie, co mieli wygląd łagodnych i miłych… A przy tym poeci...
— Jeżeli pana rzeczywiście tak bardzo interesują sadyści, to dodam jeszcze, że mogą być oni nie tylko poetami, ale ten i ów z nich może być jeszcze i dobrym kupcem, kalkulatorem, a nawet czasem szachrajem: otóż dowiedziałem się, że ów poeta, którego cytowałem, wynajął sobie za pół litra wina rodzonego wuja, który mu publicznie nawymyślał! Poeta miał przyjemność, a przy tym dostał nagrodę. Zarobił na tym pół litra.
[14.05.2025, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz