ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

27 grudnia 2014

Człowiek z tamtej strony [3/4]

[3]
To był ostatni z jednorodzinnych domków przy ulicy dochodzącej wprost do parku. Zdążył się wyspać w dzień i udawał się  na codzienną wędrówkę po mieście i wokół niego. Dom był solidny, piętrowy, z obszernym ogrodem kwiatowym od frontu. W ogrodzie prócz róż, które zaczynały właśnie pierwsze białe i czerwone puszczać pąki, rosły tuje, cyprysiki groszkowe, bośniackie sosenki i serbskie świerki razem i obok płożących się jałowców i cisów pospolitych, które już żywopłot zaczynały tworzyć. Zobaczył nagle jak przez niedomkniętą bramę do wnętrza rajskiego ogrodu dostaje się wędrowny zając. Podążył więc za nim, aby prześwietlić zamiary zwierzęcia. Podszedł zapewne zbyt blisko okratowania i nieopatrznie sam stał się obiektem obserwacji. W dyskretnym świetle zachodzącego słońca, odbijającego się od szyb okien piętrowego domu ujrzał młodą kobietę, której twarz wydała mu się znajoma, aczkolwiek zaglądając do pamięci, nie rozpoznał jej imienia i sytuacji, w jakiej ujrzał ją kiedyś po raz pierwszy. Dopiero usłyszawszy jej głos, stwierdził, że pewnie jest to jedna z jego dawnych uczennic, lecz do dalszych szczegółów dotrzeć nie zdołał.
- To pan? - tak właśnie go przywitała, a jemu zdawało się, ze to powitanie kilka razy powtórzono głosem, który coraz bardziej rozpoznawał. Zdziwił się temu rozpoznaniu, gdyż w tym akurat mieście nie liczył się z możliwością spotkania się z kimś, kto go znał, ale widać świat okazał się mniejszy, aniżeli to mu się zdawało.
- Prawdopodobnie to ja - odparł i jedynym jego zamiarem było w tej chwili obrócić się na pięcie i odejść tak szybko, jak się tutaj stawił.
- Niech pan wejdzie, zapraszam - powiedziała kobieta uchylając szerzej bramę.
- I nie przeraża panią to... - spojrzał na siebie, na swoje włóczęgowskie ubranie, sfatygowane, zaplamione, przetarte. Jedynie te buty, stare, wojskowe, nieprzystające do ciepłego majowego wieczora, lśniły czystym blaskiem. Dbał o nie, bo wiedział, że lepszych nie znajdzie.
- Proszę wejść - ponowiła zaproszenie.
I wszedł, wprowadzony do salonu w tych butach lśniących, na których promień południowego słońca pozostawił ciepły błysk, w tym skarbie najcenniejszym, który był jego własnością.
Ona gadała, gadała cały czas, szykując posiłek i szykując dla niego miejsce przy stole. Gadała wlewając mu coś mocniejszego do picia, zanim postawi odgrzany bigos z golonką, co go dla męża zrobiła, lecz na cały dzień wyjechał i dopiero jutro wróci i zje z apetytem, bo lubi.
On też lubił i miał w żołądku sporo jeszcze miejsca, więc jadł, słuchał i cierpkim uśmiechem odpowiadał na wspominane przez nią odleglejsze czasy, na każdy przypomniany fakt, na każdą historię z pamięci wymazaną, jak się okazało, nie na zawsze. Uśmiechała się przy tym, także i do niego.
Potem mówiła o sobie, o małżeństwie całkiem udanym, nawet o tym, że w trzecim miesiącu jest, choć jeszcze tego nie widać po niej, że nosi w sobie ten skarb i myślał sobie, że bardzo przyjemnie mu słuchać, jak opowiada o swoim szczęściu, i mógłby tak słuchać godzinami, lecz pora na niego.
A ona zmieniła raptem temat. zapytała o niego, nie pytając; tylko tymi oczami, jeszcze przed chwilą roześmianymi, lecz teraz jedynie pogodnymi, i zrozumiała, że nie chce zadręczać go pytaniami; nie powinna tego robić.
I zamiast tego, skierowała go do łazienki, i powiedziała:
- Zmienimy wszystko.
Nie zrozumiał. Wszedł do łazienki i napełnił wannę, rozebrał się i wlał do wody jakiś płyn zapachowy, z lawendą. Po kąpieli przeszedł do prysznicowej kabiny, opłukał ciało.
Zapukała. Weszła do środka. Całkiem naturalnie przyjęła jego nagość, zawiesiła ręcznik i pokazała, której maszynki do golenia może użyć, położyła bieliznę na stołku i wyszła.
Był rześki, najedzony, nieprzyzwoicie czysty i pachnący. W salonie czekała na niego bielizna na wymianę, spodnie, koszula, sweter i kurtka.
- Proszę nic nie mówić i wziąć wszystko, co panu przygotowałam - powiedziała.
Ubierał się powoli, z jakimś wyszukanym szacunkiem dla miejsca, w którym się znajdował. Kobieta, cały czas obecna, otworzyła szufladę regału i rozpoczęła spokojne miejsca, w którym przechowywała obrusy.
- Co na to pani mąż? - zapytał po chwili, prezentując się więcej niż okazale w zupełnie nowej, bordowej, bawełnianej koszuli w kratę, spodniach, jakby na niego szytych i swetrze, który wciągnął na siebie pomimo tego, że w pomieszczeniu było majowo i ciepło. 
Kobieta podniosła kurtkę, wyrównała kieszenie i spróbowała przypasować ją z pewnej odległości do torsu mężczyzny, aby upewnić się, czy nie będzie zbyt obszerna. 
- Jeżeli pan chce, mąż nie musi się o tym dowiedzieć - powiedziała - to ja zajmuję się domem. Nie spodziewam się jednak, aby mógł potępić moje zachowanie.
- Jeśli mógłbym mieć prawo wyboru, to wolałbym, aby to, co pani uczyniła dla mnie, pozostało naszą tajemnicą - odparł - no, chyba, że nie może być inaczej.
Podał kobiecie rękę i spojrzał jej w oczy, przesadnie długo, tak sądził. Odprowadziła go do drzwi, a kiedy wróciła do salonu, zobaczyła pozostawioną na stole jedną kartę - treflowego waleta.
(...)  

2 komentarze: