ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 grudnia 2014

Monolog z kotem

Będzie o tym i będzie o owym, a najbardziej  o pisaniu językiem; rzecz jasna, że nie o ten miedzy zębami mi chodzi, tylko inny.
Należy jeszcze szufelkę gryzu załadować i pół szufelki miału. Niech się piecyk nagrzeje, a kot niech się rozłoży wedle paleniska, na takim umyślnym dywaniku kocim, niech ma wygodnie. Cały dzień nie robi nic szczególnego, ale niech ma.
W tym miejscu zastanowiłem się z proroczą obawą, gdyż wyobraziłem sobie, że ten miał, na przykład, gazy w nim zawarte, podgrzane do niemożliwości wybuchną i... no właśnie, co kot powie na to? Czy tak uciesznie podskoczy z przerażenia?
Póki co nie wybucha, więc kot śpi, mrucząc i mrucząc słucha, co poznaję po uszach, które to stawia, to kładzie po sobie na przemian.
Publiczność moja składa się zatem z kota - sztuk jeden, najedzonego, leniwego jak jego pan, drzemiącego snem niezasłużonym i słuchającego.
Pewnego przepięknego dnia albo nie mniej smukłej, srebrzystej nocy, upubliczniłem jedno opowiadania i wiersz jeden. Kot mnie słucha? A powinien, bo w opowieści podaje fakty dotyczące czasów, w których kot się jeszcze nie urodził; brutalnie mówiąc, kot nie zaistniał na świecie. I niech mi tu ogonem nie kręci młynka, bo szczera to prawda i prawdą jest to, że niby skąd kot ma wiedzieć, jak było przed jego narodzeniem. Ja to sobie mogę film obejrzeć, zdjęcia pooglądać, albo w książce znaleźć to, jak to było, kiedy z kolei mnie na świecie zabrakło.
Więc upubliczniłem i jedno, i drugie.
A ledwiem zaczął, już sobie problem stworzyłem nie lada, gdyż moja pani od polskiego kategorycznie zakazywała od "więc" rozpoczynać zdania. A ja od tego miłego słówka zaczynam, bo pani Lucyna mnie teraz nie słucha i sam nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale najpewniej niedobrze, bo porozmawiałbym sobie z moją pierwszorzędną podstawową nauczycielką, która przez lat osiem męczyła się ze mną, gdyż byłem chłopięciem zdolnym, lecz leniwym paskudnie. A pani nie wiedziała, jak sobie radzić z takimi jak ja leniwcami (pewnie miałaby podobne kłopoty z moim kotem).
A jakże, upublicznienie moje poskutkowało. Odezwało się paru jak na apel poległych. Najsampierw ten od administrowania. jakoś tak się nazywał, ale mniejsza. Jemu, tak napisał, podobało się coś tam, inne coś tam całkiem przeciwnie. Zabij, nie pamiętam, co tam stało w kontekście między wersami, bo tak jakoś płasko napisał, jakby to, co wyłożył jasno i przejrzyście, do każdego z tych nieszczęśników pasowało.
Potem był jeden zachwyt przesadzony; za nim krytyka miażdżąca. Na obie skrajności odpowiedziałem z wdzięcznością, bom całkiem znośne odebrał domowe pacholęć chowanie. W dalszej kolejności nastąpiły dwie opinie, które odniosły się do słów konkretnych, ba, podsunięto mi pomysły, abym popróbował w inny sposób niektóre rzeczy wyrazić. Zauważono też, żem, podobnie jak iksowaty autor zabrzmiał, co się chwali, a w innym wypadku nie za bardzo. Atoli otuchy mi dodano, radzono pracować usilniej nad formą, tudzież komunikacją z tak zwanym czytelnikiem. Na tak inspirującą krytykę odpisałem z wdzięcznością.
Kolejna z kolei notka odrzuciła mnie raz na zawsze od upubliczniania. Było w niej powiedziane, że niesłusznie w inwersji się lubuję, bo to niemodne, staroświeckie, przebrzmiałe, i że nikt juz tak nie gada, nie pisze i nie myśli nawet. Dobre sobie! Jak to się nie gada, skoro ja tak gadam. Kiedyż mnie właśnie o to chodziło, aby pozamieniać wagoniki w w słów pociągu, aby w tym sposobie podkreślić, że to jest moja mowa a niczyja inna. Każ tu kotu z mysz bezboleśnie zrezygnować, nie pozwól krowie dawać mleka, boś na nie uczulony; zatem pij wodę źródlaną, a krowie pod ogon nie zaglądaj.
Tak było, droga publiczności w osobie kota sztuk jeden, co się przy stopach moich rozgościłeś bezczelnie, obok żeliwnego piecyka, z którego żar błyska a ogień pulsuje, a miał wybucha nieznacznie i cicho.
A to ci powiem, moja puszysta przylepo, zwłaszcza przytulna, gdy głodna, że nie każdemu do gustu przypada,  myśl w głowie siedząca  którego,  w pisane słowa przemieniona.
Także i ja, leżącego przede mną kota właściciel, tej jedynej rzeczy jaką mam (jakże łatwo mi przyszło kota w rzecz zamienić) i żadnej innej nie posiadam (darmo komornik do drzwi mych zapuka), no chyba że prócz piecyka (niedoczekanie z egzekucją tego sprzętu, gdyż współwłaścicielem pieca jest kot leniwy a przytulny niesłychanie), także i ja, że powtórzę zaczętej myśli początek, mam swoje nieziemskie odrzucenia i upodobania.
Publiczność pozwoli, że o odrzuconych bez nazwisk się wyrażę, jak umarłych potraktuję, bo o nich albo dobrze albo wcale.
Skoro więc bez imienia, to niechże będzie mi wolno zganić owo przeintelektualizowanie świata opowieści, które nieczytelne się stają w równym stopnia dla tego, kto je opowiada. Podążając dalej odrzuconym szlakiem, moją z autorem komunikację odpycha swoista nowomowa wykorzystująca bezwzględnie i boleśnie tendencję do koniecznego stosowania nowych i jedynie oryginalnych środków stylistycznych dla wykazania własnej odrębności. Gdyby przyrównać tę literacką przypadłość do sztuki malarskiej, należałoby mistrzowi linii, plam, światła i cieni kazać uciąć kotu ogon (szalenie publiczność przepraszam za wyrażenie) i tymże ogonem nakładać na płótno lub karton olej, akryl lub akwarelę, z czego udatny powstanie obrazek, choć taki sam, jakby malowano go pędzlem pospolitym.
Niestety, droga publiczności, nie każda nowinka niesie z sobą wartość dodatkową, tak jak nie każdy dźwięk z innym, dowolnie zestawionym, tworzy muzykę, nie wszystko jest sztuką i kulturę w moim mniemaniu tworzy, choć pewnie są tacy, którzy byle bazgroł na murze nocą napisany uznają za kulturowe dzieło, bo z ręki człowieka powstało.
Nie dajmy się zwariować, kocie, publiczności moja rozgrzana, która, obserwuję, wycofujesz się ochoczo spod źródła ciepła, aby tchu zaczerpnąć i miauczeniem oznajmić, że pora na mleczny lancz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz