ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

23 grudnia 2014

Rogaliki (szkic)

Jakżebym miał nie ucałować tych dłoni. Nie wstawaj. Siedź sobie. Podejdę. Zapatrzę się w twoje oczy. Te łzy to ze szczęścia, prawda?  Pan Władysław już człapie w tych swoich domowych kamaszach. A stał przed oknem, stał i przyglądał się.
W tych torbach przywieźliśmy wam owoce i kwaszoną kapustę. Od tej kobiety co zawsze. A tobie, babciu, specjalnie tę książkę, o którą prosiłaś. Ech, poczytamy sobie. Cóż z tego, że oczy nie te? Po to jesteśmy.
Pan Władysław odmieniony. Poznał tym razem, a nie zawsze rozpoznaje. Babunia wstaje. Jaka chyża.
- To ja podam herbaty - mówi - zobaczycie, co dla was upiekłam.
Niech zgadnę: rogaliki na francuskim cieście z nadzieniem różanym.
- Sama zbierała, sama zbierała - powtarza Władysław. Wita się, całuje. Z Elżbietą uściski wymieniają. 
- Elu, jak miło, jak miło.
Radość serce ściska. Przysiada się.
Kuchnia dużą. Każdy się zmieści.
Elżbieta dobywa z torebek różności.
- Taki chciałeś? Taki? - podaje zegarek kieszonkowy na łańcuszku z zamykaną kopertą - można go nosić w wewnętrznej kieszeni marynarki albo przy kamizelce. Stary ale odnowiony. Posłuchaj jak tyka.
Władysław bierze go ręki, przymyka i odmyka pokrywę, zbliża do ucha, słucha. Oczy ma takie wielkie, takie ogromne.
- I każdego dnia, każdego dnia mam go nakręcać?
- Koniecznie - Elżbieta wie, że musiał być taki do codziennego nakręcania.
Co tam jeszcze jest w tej torbie?
- Patrz, jak dziadkowi dobrze będzie w tej koszuli - Elżbieta przykłada do torsu dziadka zapakowaną w przezroczystą filię koszulę. Stonowany beż. Będzie pasowała do koloru tego sweterka w serek.
Babunia z kolei przegląda książkę, z namaszczeniem, jak katechizm, choć obrazków brak, ale za to czcionka spora, jak raz na jej słaby wzrok.
- Zdobyłam dla ciebie sukienkę w takie malusieńkie białe groszki.
"Och", to przeciągłe "oooch" . Mówi, że zaraz przymierzy, ale stanęło na tym, że zrobi to później, po kolacji.
Pan Władysław wstaje nagle, do okna zmierza, przystaje, zapiera się dłońmi o parapet, patrzy przez szybę.
- On tak zawsze - tłumaczy babcia - przejdzie mu. Zaraz do nas powróci.
Władysław pyta nagle, czy coś się zmieniło, babunia odpowiada jak zwykle, że nie i trzeba czekać.
Babcia zwraca się do nas.
- Takie tam gadanie z nim, kiedy jest w innym świecie.
- Helu, ja budowałem tę fabrykę. Dlaczego światła się nie świecą?
Jaka żałość w jego oczach, jaki żal w tym pytaniu. Głowę przytyka doi szyby. Wypatruje świateł.
- Siadajcie, posilcie się - babcia wypowiada to w chwili, kiedy wrzątek został przez nią wlany do czajniczka z płatkami herbacianych liści.
Elżbieta wyjęła szklanki a babunia z tym porcelanowym czajniczkiem (że też się jeszcze nie potłukł) od jednej do drugiej szklaneczki przesuwa dziobek czajniczka  i nalewa, nalewa. A jaki aromat?Esencja paruje, ciemna, tłusta mahoniowa.
Do mnie: - Tobie więcej, bo ty lubisz mocną, tak jak ja.
- Elżbieto, teraz zalej wrzątkiem.
Elżbieta zalewa. To już stało się rytuałem: babunia esencję, Elżbieta wodę.
Babunia otwiera drzwiczki spiżarki w ścianie i wydobywa kamionkowy garniec owinięty lnianym płótnem. Garnek ciężki, lecz babcia umiejętnie go unosi, przytulając do swego ciała i przenosi go delikatnie. patrzymy na ten błysk w jej oczach. Wreszcie stawia go na stole, zdejmuje płótno, otwierając zapach. Co za zapach?

Syn przyszedł po potańcówce grubo po północy. Wypił stanowczo za dużo. Kołysał się na nogach. Otworzyłem drzwi i wciągnąłem go do pokoju.
- O której miałeś być? Pijany przy dziewczynie, o której myślisz poważnie? Ładnie się pokazałeś, nie ma co. Nie wstydzisz się? Jak ty się babuni pokażesz? Nie pojedziesz w takim stanie.
Musiał to usłyszeć. Całe szczęście, że nie słyszy tego często. Zdałem sobie sprawę z tego, że to wyjątek, nietypowe zachowanie syna, które jednak trzeba było zganić.
- Czy ty wreszcie spoważniejesz? - pytam, nakręcając atmosferę.
- Wytrzeźwieję do jutra - mówi stanowczo, chcąc jakby przełamać drżenie i intonację głosu kogoś, kto pozwolił sobie na wypicie jednego kieliszka za dużo.
- Nie o wytrzeźwienie mi chodzi, lecz o to, że nie dotrzymałeś słowa i kazałeś dziewczynie patrzeć na siebie, w jakim jesteś stanie.
Kręci głową. O co mi chodzi? Czy nie byłem taki jak on w młodości?
- Nie musiałem pić, aby się przekonać, że jestem zakochany - tłumaczę bezradnie - a gdyby babcia się o tym dowiedziała?
- Ojciec, jaka babcia? Dlaczego panią Helenę nazywasz babcią?
- Zamilcz - rozkazuję, tłumiąc bezsilnie siłę głosu - powinieneś przed nią uklęknąć i przeprosić. Przed nią i przed dziadkiem Władysławem. To starzy, mądrzy i piękni ludzie.
- Już dobrze, nic nie mówiłem - syn ma już dość - mogę się położyć?
- Możesz, ale nie jedziesz tym razem z nami. Zostaniesz w domu. Przemyśl parę spraw.

- Władek, rogaliki. Ela cię bardzo prosi, abyś odszedł od tego okna i usiadł z nami.
"Ela" jest kluczem-wytrychem. Otwiera sezam dziadka. Ilekroć Władysław popada w to swoje zamyślenie, babunia zawsze przywołuje Elę.
- No, pomyśl, Władeczku, co sobie myśli Ela, kiedy widzi cię takim, gdy ty wciąż coś za tym oknem wypatrujesz, a z nią nie chcesz porozmawiać. Było - minęło.
Powraca, powraca. Szura kamaszami po jasnych, orzechowych deskach kuchennej podłogi. Coś jeszcze burczy pod nosem, że budował, lecz z każdym krokiem wydłuża wargi, kierując uśmiech w stronę Elżbiety. Wyjmuje zegarek z kieszeni spodni i przykłada do ucha.
- To bardzo dobrze, bardzo dobrze, że będę go codziennie nakręcał.
Rogaliki rzeczywiście i jak zwykle wspaniałe.
- Sama robiła. Sama robiła - powtarza dziadek, zapominając przez chwilę, że za oknem nie palą się światła fabryki, którą budował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz