CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

23 marca 2016

PRZEPIS

Nie wiesz co? Zrobisz barszcz, biały barszcz, taki prawdziwy biały barszcz, na żytnim zaczynie. Z torebki też może być, ale musisz tego ekstraktu użyć więcej i wzbogacić go. Ale najpierw postaw na kuchni garnek z wodą, powiedzmy na dziesięć głębokich talerzy. Wody może być więcej, bo część wyparuje przy gotowaniu. Wodę osól, ale bardzo delikatnie, ledwie wsyp szczyptę soli. A masz przygotowaną słoninkę? Boczek wędzony? Masz? To pokrój na drobne kawałki wraz z kiełbaską. Najlepiej mocno podwędzoną. jałowcową na ten przykład. Białej jeszcze nie wkładaj do garnka. Jak widzisz, garnek musi być spory. No i najważniejsze: wsyp do ciepłej, choć jeszcze nie gotującej się wody spory kawałek wieprzowej skóry, może być w całości. To wszystko pogotuj chwilkę. Niech się prychci. 
A teraz w osobnym naczyniu wymieszaj z zimną wodą zaczyn. Powoli dodawaj ciepłej wody, coraz cieplejszej, po łyżce. Dosyp parę ziarnek czarnego pieprzu, tę samą ilość białego, cztery liście laurowe, przecięte na pół i majeranek, dużo majeranku. Dodaje się też do tego ekstraktu startego chrzanu. Będzie ostrzejsze. I kiszonego ogórka pokrojonego na drobne kawałki, lecz wtedy musisz uważać z solą, aby nie przesolić. Następnie dodawaj w małych porcjach śmietanki osiemnastki. Woda w garnku w tym czasie będzie się gotować, więc uważaj! Łyżka gotującej się wody do wywaru i łyżka śmietany, i mieszać, mieszać, aby się nie zwarzyło. W końcu powolutku wlewaj wywar do garnka, w którym radośnie kąpią się pokrojone: kiełbaska, boczek i słoninka oraz płat skóry. Zamieszaj i odstaw na najmniejszy palnik. O, tak właśnie. Nie zapomniałaś o majeranku?
Mam nadzieję, że kartofelki już obrane, lekko osolone… możesz postawić na ogniu. Woda już ciepła? W tym czasie wrzuć białą kiełbaskę do garnka z barszczem, olaboga, powoli i delikatnie, nie oparz mi się. Co, już ci ślinka leci? Co za aromat! I popatrz, jeszcze się biała kiełbaska nie gotuje, a już czuć.
A kiedy zobaczysz, że woda bulgocze, a jest już od tego wywaru biała, spróbuj trochę, a tylko się nie sparz, posmakuj… oby tylko nie zesłoniało, bo wtedy więcej śmietany musiałabyś dodać, albo, co gorsza, wody. A garnek nakryj przykrywką, pozostawiając odrobinę miejsca do odprowadzenia pary i żeby ci barszczyk nie wykipiał. Lekki płomień, pamiętaj! Ale ważne jest to, aby ta kwaskowa, śmietanowo-kielbasiano-boczkowa woń rozlała się po całym świecie. Żeby nawet przez dziurkę od klucza aromat barszczyku przedostał się na korytarz, żeby poczuła go sąsiadka, która w końcu nie wytrzyma tego zapachu i zapuka do drzwi.
Otwierasz, a ona…
- Pani Gniatkowska, a co też pani w swej kuchni wyprawia, że taki cudowny zapach unosi się od parteru aż na drugie piętro? Cóż to za uroczysty zapach?
A ty wzruszona ciepłym słowem i taka jakaś dumna z powodu tego zapachu zapraszasz sąsiadkę do kuchni.
- Barszczyk biały gotuję, pani Lewandowska.
Ta, kiedy wejdzie, aż zakołysze się niebezpiecznie. Krzesło jej podstaw.
- Niech pani siada, pani Lewandowska. Posiedźmy chwilę.
- Rocznicę ma pani, czy na wesele jakie rychtuje? - zdziwi się Lewandowska.
- A gdzież tam, sąsiadeczko. Na obiad barszczyk rychtuję. Dla siebie i dla męża. Jak przyjdzie z zakładu, na pewno głodny będzie.
- Oj, pani Gniatkowska - powie tamta, przyglądając się garnkowi, który gotów obsłużyć dwie, a może i trzy rodziny. - A biała kiełbaska do tego barszczyku będzie?
- A jakże, toż się pichci w garze. Patrz pani, jak wygląda!
I odchylisz pokrywkę, a sąsiadeczka gdy spojrzy, to aż zakołuje jej się w głowie. No mów! Mów dalej!
- Pani Lewandowska, ja podam ten barszczyk z ziemniaczkami. Odcedzę je i uklepię z masełkiem i śmietanką. Trzydziestką, sąsiadeczko, tym razem trzydziestą, bo ta, co w barszczyku, to osiemnastka. Uklepię i jeszcze czosnku rozbitego dodam, dla zdrowia i posmaku. A kiedy na talerz oddzielny włożę, posypię posiekanym szczypiorkiem i natką z pietruszki, bo wie pani, że natka pietruszki łagodzi czosnkowy zapach i wie pani, że tak bez tej natki, to jak tu się z mężem c……
- Oj, pani Gniatkowska, i o tym pani pomyślała.
- A tak. I o tym myślę. A do uklepanych ziemniaczków sałatki warzywnej z jajkami na talerzyk położę, ogórka, a jak mężuś zechce, to i kiszoną kapustę. A mam też starte, przysmażone buraczki - zdrowe i przepięknie zabarwią danie. Oczywiście kiełbaskę też na płaski talerek włożę, a gdyby chciał, to nawet podpiec ją mogę. W prodiżu to raz, dwa, trzy.
- A to się pani mąż ucieszy, pani Gniatkowska.
- Ja sama się ucieszę, sąsiadeczko, że i jemu i mnie będzie smakowało.
- A będzie coś do popicia, kochana?
- A jakże. Przygotowałam zsiadłe mleko. Takie prawdziwe. Łyżka stoi. Na targu od babki kupiłam. Gdybym nie kupiła, to bym jogurtem nas poczęstowała, albo kwasem chlebowym… ale, ale, przecież ja mam w piwniczce kwas chlebowy. I wodę mineralną, leciutko gazowaną mam. A bo kto to wie, czego nam się zachce.
- Oj, pani Gniatkowska. Ja już z tych opowieści tak bardzo zgłodniałam… tak mnie pani zaczarowała tym zapachem…
- Sąsiadeczko, a wieleż to czasu potrzeba, aby zejść z drugiego piętra na parter. Zapraszam. Pojemy sobie, pogadamy.
- Ale, kochana, mój mąż niedługo z pracy wraca… to jakże to, ja u pani na obiadku… a on?
- Pani Lewandowska, a kto powiedział, że nie będę rada pani mężowi. Przecież skoro my możemy pogadać, to tym bardziej nasi mężowie.
- Mówi pani?
- A tak. Sami przecież nie zjemy. Starczy i dla niego, choć… wie pani, sąsiadeczko, jeśli oni dwaj się zejdą, to wypadałoby jakąś wódeczkę im postawić, a przecież i my możemy, kochana… po naparsteczku.
- A pewnie, że możemy. Toć u mnie w lodówce żytnia wódeczka się chłodzi. Przyniosę!
- Jak świetnie! Do tego zwykła żytnia wódeczka, czy tak?
- A pewnie, że zwykła żytnia.
- To dobrze, bo do barszczyku najzwyklejsza żytnia wódeczka najlepiej pasuje… ale dla nas to po naparsteczku.
- Po naparsteczku - potwierdzi.
- Pani Lewandowska… tak sobie teraz pomyślałam, że powinniście państwo zachodzić do nas częściej.
- A ja umyśliłam sobie, aby państwo do nas od czasu do czasu zajrzeli. Ja na ten przykład potrafię na medal przyrządzić karpika… i zupkę grzybową, i bigos, a śledziki w śmietance i w oleju, to mojego męża specjalność.
- Och, jak ja lubię śledziki w śmietance, z tzatziki….
- Pani Gniatkowska, toż przecież mój mąż właśnie przyprawia śmietankę tzatziki. A jak śmietanki braknie, to bierze bałkański jogurt.
- Rada bym kiedy spróbować tych smakołyków.
- Nic prostszego, jak zajrzeć do nas w piątek albo w sobotę.
- W tysiąca sobie pogramy.
- A pewnie.
- A może kiedyś wybralibyśmy się na majówkę… na długi weekend.
- Ot co, koniecznie. Nad jeziorko do lasu. Mężuś pani łowi rybki, pani Gniatkowska?
- Kiedyś łowił. W piwnicy wędkę trzyma, choć dawno nad jeziorkiem nie był.
- A my, pani Gniatkowska, weźmiemy koce i pójdziemy na przystań. Znam takie jedno miejsce, które i dla nas i dla naszych panów rajem będzie. Ech… skoczę po tę wódeczkę, a pani wyjrzy przez okno, może już mój idzie, to go pani na korytarzu przyłapie, bo jak go pani zaprosi, to przecież nie odmówi.
- Biegnijże sąsiadeczko. Jeśli swojego wypatrzę, to czemu nie miałabym wypatrzyć sąsiada.

[23.03.2016, Dobrzelin]

3 komentarze:

  1. Ech, być sąsiadką pani Gniatkowskiej....

    OdpowiedzUsuń
  2. Przypomniałeś mi czasy, gdy gotowała moja babcia, ależ miała pomysły, jak to się mówi, potrafiła ugotować zupę na kołku od kiełbasy...
    Protestuję przeciw szyfrowaniu, zawieszaniu, likwidowaniu i tym podobnym :-0
    Dobrych świąt podróżniku:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Do żurku dodaję jeszcze zasuszone gałązki kopru.
    Bardzo podobaj mi się wszelkie kontakty ludzi z sobą, ponieważ zwykle wzbogacają nasze życie. W dobie internetu zamykamy się w czterech ścianach i unikamy innych, zresztą na nic nie ma czasu. Sama wyznaczam limity, aby za dużo w Internecie nie spędzać.
    Także i ja za Jotką powtórzę: proszę nie likwidować wpisów. Zdrowia i sił życzę. Pogody ducha i wiele radości.

    OdpowiedzUsuń