CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

11 marca 2016

ROSOŁEK (szkic)

Pani Kronbach pojawiła się w drzwiach mieszkania pana Karola w chwili, kiedy opuszczał je jeden z młodych ludzi, którzy pobierali u pisarza naukę z dziedziny literatury. Wydawało się, że to zajęcie korepetytora - choć pan Karol nie lubił mówić o sobie korepetytor - dostarczało mu w przeważającej mierze środków na życie, w tym na utrzymywanie dochodzącej gosposi. Tantiemy z jego ostatniego zbioru nowel spływały w ratach, nieregularnie. Pan Karol dopominał się też, bez wielkich sukcesów, o wynagrodzenie za tłumaczenie dwóch krótkich opracowań krytycznoliterackich, natomiast pieniądze, jakie dostawał z organizowanych z nim sporadycznie wieczorów autorskich pokrywały zaledwie koszty podróży i najdrobniejsze wydatki, do których zaliczał zakup niewielu nowych pozycji książkowych. Każdemu bowiem wyjazdowi na wieczór autorski towarzyszyły wizyty jakie składał w antykwariatach i księgarniach.
- Pamiętaj, młodzieńcze, abyś kolejnym razem przychodząc do pana profesora nie trzaskał drzwiami - powiedziała pani Kronbach, choć oczywiście nie mogła wiedzieć, czy szczupły brunet w okularach zatrzasnąłby drzwi z hukiem, wzbudzając przestrach w oczach pana Karola, czy też zamknąłby je delikatnie; wszakże mijali się w drzwiach i to zadaniem pani Kronbach było przymknąć drzwi, nie robiąc przy tym hałasu, a następnie zaczepić je od wewnątrz łańcuchem. Pani Kronbach miała taki łańcuch przy swoich i nigdy nie wpuszczała ludzi do środka, zanim przez uchylone, lecz będące pod kontrolą drzwi, nie przekonała się, kim jest osoba stojąca na korytarzu.
Pani Kronbach pojawiła się w mieszkaniu pisarza bardzo późnym popołudniem, przynosząc z sobą ćwiartkę kurczaka, z którego zamierzała jeszcze tego wieczoru ugotować rosołek oraz słoiczek domowych, jeżynowych konfitur.
- Pani Kronbach - przywitał kobietę jeszcze w przedpokoju Karol - nareszcie możemy sobie pozwolić na coś więcej.
Kobieta po zawieszeniu palta (popołudnie było mokre, padało), spojrzała na pisarza wzrokiem, w którym pełno było niezrozumienia.
- Proszę pana, ja tam na wiele nie mogę sobie pozwolić. I nie chcę - dodała niemal natychmiast.
Przeszli do kuchni, a w prawej ręce pani Kronbach znajdowała się torba z zakupami.
- Pani Kronbach, od tego sympatycznego młodziana otrzymałem właśnie całe miesięczne wynagrodzenie za udzielane mu nauki. Ponieważ o ile dobrze pamiętam, w tym miesiącu uregulowałem pani wynagrodzenie, to oznacza, że ten dopływ, spodziewany zresztą, gotówki, mogę przeznaczyć na coś, co zadowoli nas oboje.
Kobieta usiadła na taborecie i położyła na stole torbę z zakupami.
- Nie jestem pewna, panie Karolu, czy to, co zadowoli pana, zadowoli również i mnie - odparła oschle. - Może by tak przeznaczył pan te pieniądze awansem na światło - zasugerowała.
- Jesteśmy w połowie miesiąca, droga pani Kronbach, zdążymy. Nie spodziewam się w najbliższym czasie bankructwa, choć nie ukrywam, że od nadmiaru gotówki nie puchnie mi głowa.
Najwyraźniej pan Karol w znakomitym był humorze, ale kto w nim by nie był w czasie, gdy przed chwilą wypełnił portfel banknotami.
- Proszę pana, przyniosłam dzisiaj konfiturę z jeżyn, którą dostałam przed miesiącami od znajomej - pochwaliła się pani Kronbach. - Znajoma sama zbierała jeżyny w lesie i sama przyrządzała konfiturę, dodając do owoców cukier w ilościach, które każdego zadowolą. Kiedy jutro przyjdę do pana z rana, będzie pan mógł ich skosztować ze świeżymi bułeczkami i masłem.
- Pani Kronbach, jest pani nieoceniona.
Kobieta wyjęła z torby półlitrowy słoiczek z konfiturą, szczelnie zamknięty i zwieńczony takim śmiesznym papierowym kapelusikiem przymocowanym do słoiczka przy pomocy gumki, i postawiła go na stole kuchennym
- A tutaj jest kurczaczek - wyjęła również ćwiartkę kurczaka, odwinęła z papieru i ulokowała w misce stojącej w zlewie a następnie nalała do miski wody. - Jak pan widzi, to wprawdzie ćwiartka kurczaka, ale sporej wielkości. Poprosiłam, aby ekspedientka wybrała mi jak największy kawałek.
Pan Karol z podziwem patrzył na tę sztukę drobiowego mięsa, które teraz pławiło się w zimnej wodzie, przeszedł głębiej do kuchni i zasiadł za stołem, mając teraz przed sobą kobietę przygotowującą warzywa do rosołu.
- To bardzo dobrze, pani Kronbach, że zdecydowała się pani zakupić większy kawałek. Rosół będzie dla nas obojga.
Pani Kronbach zaczynała już strugać marchewkę, a jej twarz zdradzała zaniepokojenie, którego nie zauważył siedzący przy stole mężczyzna.
- Dobrze pan wie, Karolu, że nie zwykłam jeść z panem obiadów. herbatkę wypić do ciasteczek… proszę bardzo, ale obiad?
- A cóż takiego złego jest w zjedzeniu wspólnego obiadu. Znamy się przecież tak długo…
- Jeszcze pietruszka, natkę skroję i będzie podana z koperkiem, pan lubi koperek, prawda? - pani Kronbach kontynuowała obieranie warzyw a w międzyczasie postawiła na gazie garnek wypełniony w trzech czwartych wodą. - Jeszcze tylko cebulkę do przypieczenia, aby rosołek był klarowny… no i ćwiartkę małej kapusty… a cóż to, mamy tylko włoską? No cóż, może być włoska. Ja tam lubię z włoską, a pan?
Kobieta kontynuowała swój monolog a pan Karol cierpliwie słuchał, potem przeszedł do pokoju, wyjął z szuflady biurka fajkę, napełnił ja tytoniem i zapalił. Powrócił wolnym krokiem do kuchni, a niebieski dymek z fajki unosił się wąskimi smużkami i rozwiewał. Siadł na poprzednim miejscu.
- A wie pan, że jak nie znoszę dymu tytoniowego, to ten z pana fajki mi nie przeszkadza. Lubię ten aromat.
Pan Karol trzymał fajkę w prawej, wyciągniętej przed siebie dłoni.
- Pani Kronbach, nalegam, aby pani wyraziła zgodę na wspólny obiad - odezwał się po chwili, tuż po pociągnięciu dymu z fajki.
- A pan swoje… już powiedziałam, nie zwykłam jadać z panem obiadu. Czyżby jakieś święto?
Pani Kronbach była najzwyczajniej w świecie zakłopotana, choć w samej propozycji wspólnego zjedzenia obiadu nie dostrzegła niczego zdrożnego.
- Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby mi pan wytłumaczył pana ostatnie zachowanie w stosunku do mnie. Najpierw nazywa mnie pan panią Kronbach, zadaje niedyskretne pytania, a dzisiaj mówi o czymś, na co oboje będziemy mogli sobie pozwolić, a teraz do tego ten obiad.
- Pani Kronbach, to wszystko nie jest tak bardzo skomplikowane, jak się pani wydaje. Mam nadzieję, że przemyślała pani to, o czym rozmawialiśmy wczoraj.
- Ależ jest pan uparty - pani Kronbach wrzuciła właśnie ćwiartkę kurczaka do podgrzanej wody, a następnie włożyła do garnka warzywa. Na garnku położyła pokrywkę, wyregulowała płomień palnika, aby nie był ani zbyt niski, ani za wysoki. - Wprawdzie nic a nic pana nie rozumiem, ale zostanę na obiedzie u pana. W końcu to ja go przyrządzam.
- Cieszę się bardzo - pan Karol aż zaciągnął się fajkowym dymem. - Pani Kronbach, czy pani w swoim wieku wyobraża sobie bycie gosposią do śmierci? Przepraszam, powinienem powiedzieć: do emerytury.
- Nie zastanawiałam się nad tym, panie Karolu, ale jeśli chodzi o ten poważny związek, o który pan mnie pytał, to chyba pan sobie nie wyobraża, że ja mogłabym przez chwilę pomyśleć, że pan… to znaczy, że pan i ja….
Pogubiła się w tym wszystkim.
- Pani Kronbach, proszę źle o mnie nie myśleć. Najlepiej będzie, jak porozmawiamy o tym przy jutrzejszym obiedzie.
Kiedy skończył palić, pani Kronbach na drugim palniku postawiła czajnik z wodą, bo miała ochotę napić się z panem Karolem herbaty.
- Do herbaty znajdą się jakieś ciasteczka - pomyślała. - To pewnie przez ten fajkowy aromat - mówiła do siebie, a woda w garnku z ćwiartka kurczaka i warzywami zaczęła delikatnie bulgotać.

[11.03.2016, Pau i Begles we Francji]

4 komentarze:

  1. Widocznie wspólny obiad wydał się gosposi zbyt familiarny, co innego herbata z ciasteczkiem...
    Zjadłabym taki babciny rosół z makaronem własnej roboty, ale nie mam gosposi:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... a ja chętnie bym sie na taki rosołek zaprosił :-)

      Usuń
  2. A ja dziś taki rosół ugotowałam z własnoręcznie robionymi "klusiami", miałam wnusia na obiedzie.
    Do tego było brownie z czterema czekoladami i polane czekoladą. Ulubione.
    A pani Kronbach i chciałaby, i boi się. Co ludzie powiedzą?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... pewnie się boi i nie chciałaby być też Elizą z "Pigmaliona".
      Zazrdroszczę takiego rosołku, a co to "brownie", niestety nie wiem :-(

      Usuń