ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

03 czerwca 2017

WŁÓCZYKIJ (1)

Strumień był w tym miejscu płytki i kamienisty. Przeszedł go suchymi stopami, przeskakując z kamienia na kamień, aż dotarł do największego okrąglaka, na którym mógł przysiąść, podwinąć spodnie powyżej łydek i zamoczyć stopy w bardzo zimnej wodzie, a jednocześnie przyszło mu na myśl, aby zdjąć flanelową koszulę i zapakować ją do plecaka ustawionego obok, po prawej stronie kamienia. Otoczak był tak duży, że swobodnie mógł rozłożyć na nim całe ciało, ale nie był jeszcze na tyle zmęczony, aby zalec na ciepłym kamieniu i spróbować zasnąć. 
Rzeczka wystawiona była tutaj na promienie słoneczne, które odbijały się feerią rozbłysków od białych i srebrzystych wodnych pienin, tworzących się bezustannie, gdy rwące wody, uderzały o kamienne urwiska i wystające z łożyska strumienia stożki i owale kamieni, w jednej piątej swej wielkości suche i ciepłe. Poniżej zataczała szerszy krąg, formując głębszą i rozleglejszą zatoczkę, a jej wody zdawały się zwalniać swój bieg, choć w dalszym ciągu główny nurt rzeki był wartki, właśnie taki, w jakim lubiły żerować pstrągi. Z pewnej odległości obserwował ich połyskujące srebrem tęczowe grzbiety i cieszył oczy, gdy od czasu do czasu prując przezroczystą toń strumienia, wyskakiwały ponad lustro wody w pogoni za przelatującymi nisko owadami. Gdyby miał z sobą wędkę przypominałby Nicka z opowiadania Hemingwaya, podwyższającego sobie poziom adrenaliny połowem ryb, znajdującego w nieskalanym przemysłem i wybujałą demografią odpoczynku w samotności, a może wręcz ucieczki przed cywilizacją. Podobnie jak Nick dotarł w to miejsce, jadąc najpierw starym, zdezelowanym, lecz w odróżnieniu od Nicholasa Adamsa osobowym pociągiem, który wymienił później na autobus, zapuszczający się nie wiedzieć czemu w krainę tak bezludną, że napotkanie człowieka idącego poboczem drogi przypominało odnalezienie czterolistnej koniczyny. Wysiadł na ostatnim przystanku w wiosce, która rozpostarła się wokół całkiem sporego rynku wyłożonego brukowym kamieniem. Przy rynkowym placu oprócz przystanku autobusowego znajdowały się jeszcze cerkiew, sklep, kiosk z gazetami, knajpa i tancbuda. Odchodziły od niego cztery drogi i przy każdej z nich po obu stronach usadowiły się drewniane, ponad stuletnie domki wpisane w czworobok zagrody wraz z drewutniami i komórkami, czasami stodółkami, w których trzymano owce, kozy i drób. Niewiele było tych domków; co najwyżej sześć przy każdej z biegnących to w górę, to w dół wiejskich, zalanych nierównym asfaltem wiejskich dróg. Świadomie wybrał jedną z nich prowadzącą do kolejnej wioski oddalonej o ponad dziesięć kilometrów, ale chcąc skrócić sobie do niej drogę o połowę, po przebyciu kilometra skręcił na zachód w las i przeszedł sosnowym młodnikiem aż do rzeczki, która niewiele kilometrów powyżej, gdzie las ustępował kosodrzewinie, miała swoje źródło zasilane potem pomniejszymi strumykami toczącymi nitki wodne z pobliskich wzgórz i parowów.
Wioska, do której się udawał, ciągnęła się wzdłuż kamienistej ścieżyny wtórującej zakolom rzeki, a wszystkie domy - było ich ponad sześćdziesiąt - postawiono na lewym jej brzegu, choć bezpośrednio nie dotykały nurtu. Do rzeki dochodziło się poprzez nieobszerne, lecz śmiało wznoszące się ku zabudowaniom łąki, co było istotne zwłaszcza podczas wezbrania wód w rzece. Łąki w oczywisty sposób chroniły wioskę przed zalaniem, choć w ostatnim pięćdziesięcioleciu zagrody wiejskie dwukrotnie doświadczyły krótkiej, acz dokuczliwej powodzi. Wysoka woda płynęła wtedy drogą i wymywając wapienny żwir i piasek, odkrywała ostre krawędzie kamieni, które po przejściu wodnej nawałnicy należało potem przykrywać warstwą wieloskładnikowego gryzu, aby wiejska ścieżyna była dostępniejsza dla aut i wciąż obecnych na tych terenach chłopskich furmanek.
Odpoczywając na wielkim, suchym i nasłonecznionym okrąglaku zastygłym w samym sercu koryta rzeki, Adam posilał się zakupioną w wiosce, do której dotarł autobusem, kanapką z żółtym serem i suchą kiełbasą. Popił ją resztkami chłodnej już kawy, którą przed dwoma dniami zakupił w dworcowej knajpie i przelał ją do niewielkiego, półlitrowego termosu. 
Zmorzył go sen, chociaż fizycznie nie był zmęczony; bardziej wykończyła długa, przerywana licznymi przystankami podróż, lecz przedłużał ją w sposób świadomy, nie dbając o to, aby dotrzeć do celu włóczęgi jak najszybciej. Od pewnego czasu lubił podróżować, długo i w samotności, do której zdążył się przyzwyczaić w każdym z wynajmowanych pokoi, w jakich spędzał późne popołudnia, wieczory i noce, gdy zatrudniał się to tu, to tam i potrzebował dla siebie jakiegoś kąta.
List od babuni, który odebrał ze skrzynki na poczcie (ilekroć pozostawał w jakimś miejscu na czas dłuższy niż dwa miesiące, pozostawiał dla niej wiadomość, aby wiedziała pod jaki adres ma pisać) wprawił go w zakłopotanie i skłonił do szybszego wyjazdu, choć i tak zamierzał wpaść do niej z wizytą wczesnym latem i zostać tym razem dłużej. Niewprawną ręką skreśliła kilkanaście słów, informując go o chorobie dziadka i przedłużającym się pobycie w szpitalu, w którym odwiedziła go jeden raz, a chciałaby częściej, lecz teraz udaje się co parę dni do gminy i stamtąd może zadzwonić do męża, pozwalają, a nawet któregoś dnia sam wójt zaproponował jej, że przy okazji wyjazdu do powiatowego miasta podwiezie ją do szpitala, aby zobaczyła się ze Staszkiem, ale z nim jest już lepiej, więc telefony wystarczają, a zresztą dla niej taka podróż to udręka, no i nie chciałaby nadużywać zaufania władzy.
„- Ale ty przyjeżdżaj, kiedy tylko będziesz miał ochotę” - dopisała na końcu - „bo pokój czeka, a i mnie składniej będzie nie być samą w te dni podczas nieobecności Staszka”.
Musiał jeszcze posiedzieć z tydzień w mieście, zanim nie zakończą budowy wilii, do której się najął jako pomocnik murarza. Był zadowolony z pracy; można było zarobić, tyle że pracowali po szesnaście godzin, gdyż właścicielowi było pilno, a zaraz po murarzu i tynkarzu następowali ci od wykończeniówki, więc spieszyli się bardzo i postawili dom na czas. Dopiero po zakończeniu ich „działki” obaj majstrowie postawili samogon, posłali go po trzy kurczaki z rusztu i wypili porządnie, a mistrz murarski to mu jeszcze dołożył premię do wypłaty za to, że w robocie zawsze był na czas i pracował, aż miło, co się prawie nie zdarza, bo w tym fachu, nawet robiąc za pomocnika, to chce taki zarobić, ale nie narobić się przy tym, no i popija sobie przy murarce, czego majster nie lubi.
- Ty mi musisz dać znać o sobie - powiedział majster, wciskając mu w dłoń kartkę z nazwiskiem i numerem telefonu podczas degustacji. - Poznałem cię, jak robisz i zawsze cię przyjmę.
Było to już po tym, jak Adam odebrał list od babuni i powiedział o tym majstrowi, że na tę chwilę przerwie z nim współpracę, bo musi wyjechać, ale adresu babuni podawać nie chciał.
- Zadzwonię sam, panie majster - zapewnił zwierzchnika. - Kiedy tylko skończą mi się pieniądze, sam zadzwonię - dodał z uśmiechem, który zaczął towarzyszyć jego twarzy od czasu wypicia drugiego kieliszka trunku, który mógł sobie liczyć nie mniej 65 %, a do tak mocnej gorzały nie był przyzwyczajony, więc z tym uśmiechem doczekał zaledwie i aż do piątego kieliszka, a potem po omacku dostał się do swojej kwatery na Różanej 21, przespał błogim snem 10 godzin a przed południem zapłacił za mieszkanie i wyjechał.
Jakkolwiek miał zamiar pojawić się w Zarzeczu jak najprędzej i przywitać z babunią, lecz odezwało się w nim to jego zadawnione pragnienie włóczęgostwa i tak, droga jaką miał do przebycia zmieściłaby się w dwunastu godzinach koleją i autobusem, to zwyczajowo zajęła mu prawie czterdzieści osiem godzin, gdyż trafił mu się nocleg w wiejskiej szkole, konkretnie w wolnym na czas wakacji mieszkanku wynajmowanym dla nauczycieli. Dowiedział się o możliwości tegoż noclegu przypadkowo, gdy przemierzał trasę pomiędzy stacją kolejową a przystankiem autobusowym i wstąpił do gminnego sklepu, w którym z głupia frant zapytał, czy aby „kierowniczka” nie wie przypadkiem, gdzie mógłby przez jedną noc się przespać, bo dzień się kończy, a on strudzony drogą pragnąłby odpocząć, tym bardziej, że ostatni autobus, co przed sklepem staje już odjechał. I wtedy jakaś elegancka pani, co za nim stała w kolejce, czy to z litości nad podróżnika umęczoną fizjonomią, czy też z powodu wrodzonej troskliwości o innych, oświadczyła, że dysponuje wolnym, służbowym mieszkankiem, które by może i użyczyła potrzebującemu, jeśli tylko obieca, że na tę jedną jedyną noc się zakwateruje i koniecznie pozostawi je w takim porządku, w jakim je wcześniej zastanie. Kobieta mogła mieć około czterdzieści lat i, jak zauważył, nie nosiła obrączki, ale nie ocenił jej propozycji z perspektywy braku złotego krążka na palcu; był naprawdę zbyt zmęczony, w czym miał swój udział wypity poprzedniego dnia alkohol, aby myśleć o czymś innym aniżeli o w miarę wygodnym posłaniu. A zatem udali się oboje do tego służbowego mieszkania i wtedy to właśnie dowiedział się, że należy ono do szkoły, a wynajmującą jest sama dyrektorka. Zjadł z nią u niej kolację, ale jeśli kto myśli, że kolacja miała być uwerturą do czegoś więcej, to znaczy, że przeczytał albo naoglądał się zbyt wiele romansowych opowieści, bo po tymże posiłku odbyła się ceremonia wręczenia kluczy do mieszkania uzupełniona wskazaniem najkrótszej drogi do tegoż oraz poinformowaniem, że każdy z trzech pokoi posiada zaścielone czystą pościelą łóżko i można sobie wybrać pokój, który się chce i wykąpać się można, bo ciepła woda jest, tyle że należy najpierw włączyć bojler. O kosztach wynajęcia nie było mowy.
- Z tej jednej nocy to ja się wytłumaczę, proszę pana. Gdyby chodziło o czas dłuższy, to przygotowana jestem i na taki wariant - wytłumaczyła mu kobieta nie nosząca obrączki na palcu i podczas gdy Adam bezwiednie i chyba podświadomie pozytywnie i po męsku ocenił dojrzałą urodę dyrektorki, ją zaciekawił bagaż mężczyzny, jaki przytargał na plecach, że taki niewielki, mimo wszystko, na daleką podróż.
- Mieści się w nim tyle, ile mi potrzeba - odparł i już miał kontynuować, że w tym plecaku jest cały jego dobytek, ale zreflektował się, że takie przedstawienie sprawy wiązałyby się z koniecznością opowiedzenia czegoś więcej o tym nieszczęsnym dobytku, na co nie miał ochoty, więc to, na co mógł sobie pozwolić przed udaniem się do mieszkanka, było zapytaniem o numer prywatnego telefonu do pani dyrektor…
- W przypadku, gdybym szukał noclegu w drodze powrotnej.
I uzyskał ten numer.
Obudził się, kiedy wysokie, nadbrzeżne świerki rzuciły rozedrgany cień na jego na wpół obnażone ciało.
(…) cdn.

[28.05.2017 i 31.05.2017, Campigneulles Les Grandes we Francji]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz