CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

26 sierpnia 2019

KRÓTKI METRAŻ - GOŚĆ


Bogdański z synem wrócili ze skupu. Jęczmień zawieziony. Ojciec miał nosa, aby ze sprzedażą poczekać do zimy. Zaraz po zbiorze płacili słabo, aż dziwne, bo padały wtedy deszcze i dobrego ziarna było mało, więc teoretycznie im akurat powinni zapłacić dobrze, gdyż zdążyli przed ulewami. Bogdański wytłumaczył to sobie tak, że spichlerze były wtedy wypełnione zeszłorocznym ziarnem (przynajmniej tam, gdzie zwykle oddawali swoje plony) i z tego powodu cena nie była taka, jakiej oczekiwali.

- Zenuś, przeżyjemy z rzepaku - tłumaczył synowi - przetrzymamy ich. W zimę albo na przednówku sami poproszą.
I miał rację. Jęczmień wyjątkowo był paskudny tego roku, mało go i fatalnej jakości, bo chłopi zwlekali ze żniwami, więc ziarno może i było spore, ale tak bardzo przemoczone, że za tę jego wilgotność odliczali procentów więcej niż w zeszłym roku.
- Nasz jęczmień, Zenuś, pierwsza klasa. A co, nie mamy to go
 gdzie trzymać? Do tego nasz jest suchy i wystarczy łopatami przerzucić parę razy, nie zmarnieje.
No i Bogdański dopiął swego. Przed wigilią obrócili trzy razy przyczepami, a sam kierownik aż nie mógł wyjść z podziwu, że tak przepięknie sypnęło tego roku Bogdańskim.
- Wprost do browaru - skomentował i nie certował się z zapłatą, bo wiedział, że na takim jęczmieniu zarobi.
Bogdańska naszykowała im w balii ciepłej wody, świeżą bieliznę i grochówkę z wkładką. Bogdański umył się pierwszy prawem starszeństwa, Zenuś po nim; nigdy nie narzekał, jak i też na to, że chociaż głód ściskałby mu żołądek, to i tak dla ojca będzie pierwsza odkrojona pajda chleba, dla matki kolejna i dopiero on się posili. Zenuś w ogóle mało czym się przejmował, od małego był posłuszny, a do roboty rwał się aż miło. Ciotka Stasia, chrzestna Zenusia mówiła, że sam Pan Bóg, gdy obaczył, że młody Bogdański od maleńkości choruje na głowę, postanowił obdarzyć go dobrym sercem, siłą i życiową radością. We wsi nie było nikogo, kto wypowiedziałby złe słowo o Zenku, dawniejsze docinki i wyśmiewanie się z przypadłości chłopca minęły bezpowrotnie, więcej, starzykowie gotowi byli przetrzepać skórę młodym, gdyby ci poważyli się mu dokuczać.
Kiedy zjedli już gęstą i pożywną grochówkę, matka miała już coś na języku do powiedzenia, ale skończyło się na oznajmieniu, że nazajutrz chciałaby obu mężczyzn zaciągnąć do pracy przy przygotowywaniu się do świąt. Dzisiaj niech jeszcze poodpoczywają sobie.
Bogdański zapalił skręta, a Zenuś przeszedł do swego pokoju. Nie minęła minuta, gdy powrócił do kuchni.
- Mamo, tato, Bóg - krzyknął wniebogłosy.
- O czym ty mówisz, chłopcze? Jaki Bóg?
Bogdański nie ukrywał zdziwienia, a jego żona spuściła nagle swój i tak pokorny wzrok.
- Jest w moim łóżku, śpi przykryty moją kołdrą pod samą szyję, brodaty taki, chodźcie zobaczyć!
- Coś ci się pokręciło, chłopcze. Bóg w twoim łóżku?
- Taki sam jak na portrecie, na tym świętym obrazku.
- No dobrze, chodź Reniu, sprawdzimy - wyrzekł Bogdański do żony, która zdawała się nie być obecna przy tej rozmowie. W końcu jednak przemówiła:
- Nie trzeba, Włodziu. Wszystko powiem. Kiedyście zwozili ten jęczmień, przypałętał się taki jeden, brodaty, pewnie nie bardzo stary, choć ta broda i włosy spadające na ramiona postarzyły go. Głodny był, to na pewno. Dałam mu grochówki, chleba, opił się kawą, nareszcie pozwoliłam mu, aby się przespał... dałam go do twojego, Zenusiu, pokoju, tam ma chyba najcieplej. Już czwartą godzinę śpi tak jak się ułożył.
Bogdański odgasił peta, pomyślał chwilę, spojrzał na syna.
- No, widzisz, Zenuś, wszystko się wyjaśniło. Nasz gość nie jest Bogiem.
Młody Bogdański pokiwał głową, lecz w jego spojrzeniu ojciec dostrzegł jakowyś wyrzut, rozczarowanie.
- No co, tę noc prześpimy obaj w moim łóżku, nie widzę problemu.
- Ale tato, Bóg to Bóg. Wolałbym, aby on nas odwiedził.
- A co by ci z tego przyszło chłopcze? A pamiętasz ty powiedzenie: "gość w dom, Bóg w dom"?
- To tak jakbyśmy samego Pana Boga przy... przyjęli...- wyjąkał Zenuś.
- A tak, żebyś wiedział chłopcze.
- A ja myślałam, że mnie potępisz, Włodziu, bo to czy my tak bogaci, aby żywić innych?
- Dodaj, biedniejszych od nas.
- Biedniejszych... prawda - potwierdziła - myśmy jeszcze nie tak dawno... Taka jestem szczęśliwa.
Bogdański zasnął szybciej niż zwykle, a Zenuś rozmyślał nad tym, dlaczego matka powiedziała, że jest szczęśliwa.
- No, nic, prześpię noc, to może jutro się dowiem... zapytam - powiedział odwracając się plecami do ojca.

[26.08.2019, La Chapelle Saint-Ursin we Francji]


4 komentarze:

  1. Nie wyobrażam sobie, aby teraz ktoś otworzył drzwi nieznanej osobie, na dodatek ją nakarmił i położył do łóżka w najcieplejszym pokoju.
    Boimy się otworzyć drzwi nawet listonoszowi.
    Niestety, takie czasy nastały.
    Cieplutko pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ten tekst odnosi się do dysyć odległej przeszłości :-)

      Usuń
  2. To co napisała Anna jest zgodne z dzisiejszą prawdą, bo mój syn nie pozwala mi otwierać drzwi, gdy jestem sama w domu. Ja jednak jestem z tej odległej przeszłości. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę powiedziawszy dawniej chętniej zabierałem do auta przypadkowych pieszych... dzisiaj tego nie robię. Bardziej obawiam się tych, co znam, niż obcych, a najbardziej nie lubię urzędowo-marketingowych telefonów i tego samego rodzaju korespondencji... pozdrawiam

      Usuń