- Ach, to
pan? Pan jeszcze…?
Drzwi do
wyszynku zamykały się powoli, aż w końcu słychać było mocne, głuche stuknięcie.
- A ja
jeszcze, jeszcze… Przyszedłem nie w porę?
Kobieta
zdradzała swoją miną zakłopotanie. Jakoś uśmiech nie zdołał przecisnąć się
przez jej zaciśnięte, wąskie wargi.
- Pora
przedobiednia – powiedziała, czekając aż Adam K. zajmie jeden z wolnych
stolików. Potem podeszła do tego, przy którym usiadł.
-
Zaczekam. Chciałbym coś zjeść – zakomunikował oschle, nie otwierając leżącego
na blacie stolika menu w skórzanej, brązowej obwolucie.
-
Przepraszam, nie chciałam pana urazić. Bardzo dawno nie było pana u nas.
- A wie
pani, kiedy znalazłem się w tym lokalu po raz pierwszy? Pani jeszcze na świecie
nie było. Kto to wówczas stał za ladą? Nieboszczka, pani babcia, czy tak?
Starowinka, ale bardzo energiczna.
Kobieta
była najwyraźniej zaskoczona.
- To moja
prababcia.
- Czyżby
tak wiele minęło czasu. No proszę. Pani się dziwi pewnie, ale zapamiętałem ten
lokal z pitej w nim lemoniady, świetnych lodów i golonki. Golonkę oczywiście
zamawiał mój dziadek dla siebie. Do tego setkę czystej. Czasami dwie. Nie
miałem wtedy jeszcze siedmiu lat.
- Co pan
powie? Można to pamiętać?
- Skoro
pamiętam, to można. Ma pani golonkę?
Kobieta
kolejny raz otoczyła swoją twarz woalką zakłopotania.
- To
danie na zamówienie. Trzeba czekać – odparła zniechęcającym tonem głosu.
-
Godzinę, dwie? – Adam zdawał się nie przejmować apatyczną zapowiedzią kobiety.
- Minimum
godzina – oznajmiła.
-
Świetnie. Nawet pani nie przypuszcza, jak bardzo nie dbam o czas. Poda mi pani
setkę, jakąś galaretkę rybną lub drobiową, do tego prawdziwą, mocną herbatę i
mogę sobie posiedzieć.
- Jak pan
uważa. Może być drobiowa z polędwiczek?
- Tak,
oczywiście. Jarzębiak do tego – spojrzał na nią – ach tak, nie ma jarzębiaku,
więc może najmocniejszą czystą, jaką pani ma.
Kobieta
oddaliła się, zginęła za barowymi drzwiami, prowadzącymi do kuchni, potem
zjawiła się za ladą, aby wlać tę setkę.
- Ma pani
jakąś prasę? – zapytał i znów napotkał ten przepraszający wzrok kobiety –
dawniej, droga pani, gazety stały o tutaj – wskazał na jeden z rogów sali, przylegający
do miejsca, w którym kiedyś znajdowała się szatnia – na wieszaczkach, w takich
drewnianych chwytakach.
- Mogę
panu pożyczyć własną gazetę, dzisiejszą.
- Niech
będzie i tak – odparł – ale się pani trafił klient, co?
I wtedy,
zamiast wzruszenia ramion wyrażającego rezygnację, na twarzy kobiety pojawił
się uśmiech i taki szczególny, zmysłowy błysk w oczach.
Po kilku
minutach Adam opróżniając do połowy szklaneczkę z mocną, 45-cioprocentową wódką
pomyślał przez chwilę o tej niezwykłej specyfice mózgu, który potrafi
zgromadzić najodleglejsze momenty życia człowieka, całkowicie bez jego wiedzy i akceptacji. (…)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz