Przystanąłem pod Westkerke, na parkingu przy autostradzie biegnącej spod Calais do Antwerpii i dalej w stronę Holandii. Skusiły mnie światła, bo wcześniej, na stacji paliw nie było oświetlenia, a zamiast tego tłok. Nie miałem gdzie postawić auta.
Wcześniej, w piątek, piętnaście po dwudziestej trzeciej wypłynąłem z Dover. Miałem nadzieję, że przeczytam coś sobie o tym zamachu w Nicei. Łącze było jednak niezwykle słabe i ledwie dotarłem do tytułów wiadomości. Okazało się, że również w Turcji niespokojnie. Jakaś próba puczu.
Z Calais zjechałem do Dunkierki, aby się zatankować i potem ten przystanek, który miał być jednonocnym postojem, tymczasem spędzam tu cały dzień i mam nadzieje wyruszyć nad ranem w niedzielę, do Niemiec pod Bremę - 540 kilometrów. W niedziele nie poruszają się duże ciężarówki, więc może uda się przemknąć szybciej ten dystans.
Sobota powitała mnie późno (wstałem po 10-tej), słonecznie i wietrznie. Ale to jednak lato, więc należy się Belgii trochę słońca, a i mnie pogody mniej upalnej niż miało to miejsce w Hiszpanii, ale przyjemnie ciepłej.
Te sobotnio-niedzielne postoje są nużące, ale czas płynie jakby szybciej, bez tego ciągłego spoglądania na wolno zmieniające się cyfry na wyświetlaczu nawigacji.
Był czas, a zatem dokończyłem opowiadania Marqueza i wziąłem się za nieco łatwiejszą lekturę: „Gdzie diabeł mówi dobranoc” Paukszty.
Eugeniusz Paukszta to piewca tzw. „ziem odzyskanych”, Pomorza, Warmii i Mazur. W swoich powieściach o zabarwieniu przygodowym opisuje fikcyjne, lecz ściśle związane z powojennym krajobrazem społecznym dzieje ludzi żyjących w tamtych stronach. Jego twórczość nie wyróżnia się jakimś szczególnie wyrafinowanym kunsztem artystycznym, jest stosunkowo łatwa w odbiorze, przyjazna naturze i niejako pozytywistyczna z pewną domieszką akcentów dydaktycznych. W powieściach Paukszty występują w większości pozytywni bohaterowie lub tacy, którzy w takich się przeistaczają. Autor czytanej obecnie przeze mnie powieści jest osobą zaangażowaną, ideową, opowiadającą się za Polska w granicach powstałych po zakończeniu drugiej wojny światowej. Stara się nadać polską tożsamość ziemiom, które onegdaj były przedmiotem zaciekłych sporów i walk z naszym zachodnim sąsiadem. Myli się jednak ten, który sądzi, że książki Paukszty są literatura propagandową, wytworem epoki, w której przyszło mu żyć i tworzyć. Paukszta nie tworzy podziałów na: dobrzy Polacy - źli Niemcy - stara się zachować obiektywizm w kreowaniu zachowań poszczególnych postaci. Pozytywistyczne nastawienie autora opowiadań „Spod szczęśliwej gwiazdy” wyraża się w umiłowaniu pracy, tej dającej środki do życia, jak i też tej użytecznej dla lokalnej społeczności. Ten pozytywizm to również wiara w ludzi młodych, w ciągłość pokoleń, z których każde powinno pozostawić po sobie jakiś istotny dla ogółu ślad.
I chociaż, jak wspomniałem wyżej, Paukszta nie posługuje się wyrafinowanym językiem artystycznym, to jednak należą mu się stokrotne brawa za poczynioną w ósmym rozdziale książki konstrukcję dialogu pomiędzy młodymi ludźmi, między którymi rozwija się niedojrzałe jeszcze uczucie. Pozazdrościć zmysłu „obserwacji” języka.
Mam również czas na to, co robię w tej chwili, a mianowicie: „pisanie sobie a muzom”, czyli upraszczając: „psom na budę”, a dociekliwy czytelnik nie zaprzeczy, że marne to dla psów ze słów zrobione posłanie. Dziwi ironiczny ton wypowiedzi? Tak właśnie odczuwam i rozumiem swoje nałogowe pisanie, które, jak sądzę, nikomu krzywdy nie przyniesie, a jeśli rozbawi kogo, wzruszy przez drobną chwilę, to szczyt marzeń, jak wspięcie się na Kilimandżaro. Ciekawe jest to, że gros pomysłów zaburzających moje świata postrzeganie, które potem w niewielkiej części zamieniam w słowa, rodzi się podczas jazdy. I nie jest to li tylko związane z tym, co obecnie robię na poważnie i dla kasy. Było tak zawsze. Zamknąć mnie w czterech ścianach to zredukować pomysły, utrudnić funkcjonowanie wyobraźni.
Sto metrów ode mnie, z tyłu, stoi tir z włączonym agregatem chłodniczym. Przysięgam na wszystkie świętości świata, że słyszę dźwięk - warkot - chrobot - zgrzyt, którego ze wszystkich odgłosów dochodzących z tej zielono-błękitnej planety najbardziej nienawidzę.
[16.07.2016, Westkerke w Belgii]
Kiedyś pisałam o tym, powtórzę, że może warto napisać książkę zawierającą i rady, i wskazówki, i ciekawostki przydatne w tych służbowych podróżach. Wiele osób przemierzających Europę wzdłuż i wszerz chętnie sięgnęłoby po taką książkę. Sama znam kilku młodych ludzi.
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności.
ojoj...ja się chyba do pisania poradnika nie nadaję... należałoby mnóstwo czasu poświęcić na weryfikację podawanych wiadomości, które własciwie są jedynie moimi wrażeniami... dziękuję za wszystkie Twoje komentarze, gratuluję odgadnięcia zagadki... niestety z totalnego braku czasu odpowiadam jedynie w tym miejscu ... pozdrawiam
UsuńMnie też w czterech ścianach opada bezmózgowie...
OdpowiedzUsuńale, o ile mnie oczy nie zmylają, ty jesteś prężną działaczką, a ostatnio również obieżychświatką - pozdrawiam
UsuńPauksztę czytałam wieki temu i może warto odświeżyć?
OdpowiedzUsuńPomysły miewam albo w wannie albo na spacerach, widać siedzenie w domu nie sprzyja jakiejkolwiek twórczości.
Twoje "pisanie psom na budę" podoba się kilku osobom, więc choćby dla nich warto!
... a zatem "psompiszę" i kilku osobom :-)
UsuńNa marginesie...A znać powinnaś takie wierszydło bajkowe, czy jak pt. "O Janku, co psom szył buty". Jak Boga kocham, pytałem się swojej mamy, co oznacza "psomszyć"? :-)
aha... pozdrawiam Jot Kę
UsuńTo ja myslalam ze książka juz się urodzila!!!!
OdpowiedzUsuń...kiedyż, kiedyż to będzie... już wiem... testamenta sporządzę, ba... tylko jak tu rozporządzać niczym??? pozdrawiam
Usuń