CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

27 lipca 2016

ORKIESTRA, FETA i KOLEJ

Skąd wracali utrudzeni, rozgadani, a w oczach szczęśliwi? Przedostatnią odbyli próbę. Jeszcze tylko piątkowa, ostatnia zostanie, a sobota już do nich będzie należała, na głównym placu miasteczka i dobrze, że w półcieniu kasztanowców, na podeście, na scenie, którą już jutro napoczynają stawiać. W to święto miejskie, co rok za rokiem na przełomie letnich miesięcy wypada, nie zabraknie orkiestry dętej, przez pana Korfantego wskrzeszonej, ku rzeczywistej radości muzykantów, powstałej z popiołów zapomnienia.
Owszem, nie tylko oni wystąpią; rozlegną się popularne pieśni przez amatorskie usta wyśpiewane, będzie ludowa ale i mocniejsza nuta sproszonych na tę okoliczność zespołów. Będzie prezentacja malowideł poczynionych przez akademickich studentów, malowideł przedstawiających najsłynniejsze zakątki miasta. Będzie dwudniowa feta, jarmarkiem letnim zwana, i świateł nocna prezentacja, i tańce, i ulicznych aktorów parada… ale to nastąpi w końcu tygodnia, w sobotnie przedpołudnie się zacznie… dzisiaj kapelmistrz zadecydował, aby ugasić pragnienie po przedostatniej próbie w kawiarence.
Uwijał się jak mógł pan Adam w ukropie, aby muzykom z miejscami dogodzić, boć przecież miał też kilku gości na salach, lecz sprostał zadaniu i zaraz nakazał, wedle życzenia, tyskim piwem ten najazd gości ochłodzić, a że pośród grających były też kobiety, więc one podostawały piwo malinowe, cytrynowe, ciemne i karmelowe.
Znane mu wcześniej twarze kawiarennik rozpoznawał, lecz nigdy dotąd nie pojawiły się one w tak jednolitym skupieniu, jeszcze do tego w większości w mundurkach, granatowych, czystych i wyprasowanych, a panie do tego w nęcących oczy spódniczkach, spod których wyzierały smagłe, w pończochy objęte uda, a te kolana… skończmy na nich tę opowieść.
A przy jednym ze stolików zasiedli: pan spawacz z cukrowni oraz dyrektor tego słodkiego zakładu, jeden ze strażaków oraz pani Marta, urzędniczka z magistratu, ledwie po studiach, a wolnych chwilach grająca na klarnecie.
Pan Adam jak i do innych wcześniej, tak i do tego stolika się przysiadł i ze wspomnianą czwórką się rozgadał o sprawach najbardziej błahych, lecz pogodnych. Widział też w oczach swych rozmówców niemałe podniecenie pierwszym po latach wystąpieniem orkiestry dętej, która z takim mozołem ćwiczyła marsze, walce, polki i polonezy. Ale trzymali ci państwo swe buzie na kłódkę pozamykane, jeśli chodzi o szczegóły… może aby nie zapeszyć… choć prawdę mówiąc próby orkiestry były w mieście słyszane, więc ci, co słyszeli, domyślali się repertuaru, lecz przecież nawet najsolidniejsza próba nie zrówna się z występem przed publicznością, która, o czym marzono, pojawi się gromadnie.
A kiedy poniechano muzycznych tematów (a było to już przy ciasteczkach, lodach, herbacie i kawie), pan dyrektor cukrowni oznajmił niespodzianie, że jego drugim, poza grą na trąbce, marzeniem, jest uruchomienie części trasy kolejki wąskotorowej, która niegdyś prowadząc do cukrowni, okrążała miasto, wciskała się pomiędzy las, łąki i pola, zmierzając ku wioskom skąd surowiec do produkcji cukru brano.
- Mój poprzednik - mówił pan dyrektor - chciał porozkręcać szyny i sprzedać je z podkładami, a ja, panie Adamie, dopuścić do tego nie chcę. To nic, że wąskimi torami transport nieefektywny. Mam w zakładzie kilku speców od kolei, a i dwie porzucone lokomotywy stoją, towarowych wagoników bez liku i jeden taki, co to dawniej służył do przewozu ludzi. Ja, panie Adamie, przyznać się muszę do słabości, która w dzieciństwie była moją pasja i zabawą - uwielbiam pociągi, te wąsko i te szerokotorowe. Stąd pewnie wynika moje knowanie. Z drugiej strony jednak, gdyby nie to, że w zakładzie mam kilku ludzi podobnie jak ja zapalonych, to całe przedsięwzięcie ległoby w gruzach wspomnień, a tak… panie Adamie, uda się odtworzyć prawie dwanaście kilometrów trasy. Szkoda, że mapy przy sobie nie mam. Pokazałbym jej przebieg.
Zadziwił się mową pana dyrektora kawiarennik, choć w głębi serca jej przyklasnął.
- Byłaby to kolejna atrakcja miasteczka - przyznał z podziwem. - Jutro zaczyna się spływ kajakowy, który skończy się pierwszego dnia naszego święta, orkiestra dęta, a teraz… kolej.
- Nie stanie się to tak szybko, panie Adamie. Mniejsza o biurokrację związaną z zezwoleniami - z tą sobie sam poradzę. Chodzi mi teraz o to, aby, jeśli uda nam się w trasę wyruszyć, to parowozik, najsamprzód jeden, musi być i sprawny, i pięknie odrestaurowany, aby zachęcał ludzi do przejażdżek. A myślę też sobie, czy by nie spróbować z przewozem towarów, ale to kwestia przyszłości.
- Początki zawsze bywają trudne - westchnął kawiarennik - ale jeśli się wierzy, że praca, jaką się wykonuje ma sens, to do sukcesu z każdym dniem bliżej niż dalej.
- Tak i ja myślę - potwierdził pan dyrektor. - A komunikuję o tym swoim marzeniu właśnie panu, bo wiem, że to, co w tej kawiarence przemyślano, spełnić się potrafi. Nie sądzi pan, że to takie dziwne miejsce?
Kawiarennik uśmiechnął się serdecznie, bo sam w głębi duszy przyznać musiał, że istotnie, to, co przy kawiarnianych stolikach przy rozmowach zapada, rzeczywistością się staje.
I wtedy Maria podeszła do stolika, przy których rajcował jej mąż, oświadczając, że piwo się skończyło i należałoby odbić kolejną beczkę, a to zadanie Adama.
Kawiarennik wstał więc, podziękował za rozmowę i oświadczył, że na czas występu orkiestry, nie omieszka się stawić w pierwszym szeregu publiczności.

[26.07.2016, Volvic we Francji]

1 komentarz:

  1. Hmm, orkiestra Korfantego już gra, piwo malinowe i karmelowe na stołach , rozmowy o ważnych sprawach trwają. Piękny świat na tych karkach.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń