Piłem kakao. Piłem świetne kakao. Po trzecim kubku potrafi po nim boleć żołądek. Ale to nic.
Jadłem bułkę z dżemem. Dżem był truskawkowy. Taki jak dawniej. Słodki i z kawałkami owoców, nie taka galaretowa miazga.
Telewizor grał, a potem zaczął gadać.
- Mamo, bolał cię krzyż, dlaczego myjesz okno?
- Jeśli ci przeszkadzam, nastaw sobie głośniej.
To zupełnie nie o to chodzi. Chciałem mamie pomóc i nawet podszedłem do okna z taką smużką kakaowego wąsika nad górną wargą.
Mama stała na parapecie. Odpędziła mnie.
- To nie jest praca dla mę6żczyzn. Wiesz dobrze, że ja lubię myć okna, zawieszać firanki... . Och, tylko te firanki mi wyprasujesz, dobrze? Ty umiesz prasować.
Wróciłem do gadającego telewizora. Telewizor przemawiał w imieniu prezesa. Zdenerwowałem się, bo w pewnym momencie zaczął krzyczeć: "wy tacy owacy", "ja was wszystkich...". Po każdej inwektywie podchodziłem do ekranu i musiałem ścierac zeń chusteczką warstwę piany. Podkręciłem głos. Patrzyłem i słuchałem, i coraz bardziej bolała mnie głowa. W pokoju rozpanoszyła się lubieżna woń octu - to płyn do mycia szyb.
Telewizor rozjuszył się na dobre. Skąd on zna takie słowa? Zbulwersowało mnie to, że w pewnej chwili pokazał wypełnioną ludźmi salę i zaczął klaskać. Przeraźliwe były to oklaski. I znów zaczął gadać. Rozochocił się. Ciskał brzydkimi słowami, to znów rechotał szyderczym śmiechem. W końcu nie wytrzymałem:
- Mamo, on cię obraża, upokarza.
- Co tam mówisz? Skończyłam. Zrobię sobie herbaty. Zostawiam okno szeroko otwarte, niech wejdzie trochę świeżego powietrza. Kiedy skończysz śniadanie, powiem ci, którą firankę mi wyprasujesz.
Mama zeszla z parapetu, potem z krzesła na podłogę.
- Mamo, nie słyszałaś? On cię obraża... ciebie, mnie... nas.
Mama przeszła do kuchni.
Wykorzystałem jej nieobecność, aby pochwycić telewizor w silne, jak się okazało, ręce, a nie był lekki, bo to stary egzemplarz, nie żadna plazma czy ledowy, stary, ale na nieszczęście, odbierał świetnie.
Wywlokłem go z tego stolika, na którym stał; kable stawiały opór, ale puściły. Przeszedłem z nim do okna, kątem oka zerknąłem, czy tam na dole, cztery piętra niżej nikt nie stoi i... cisnąłem nim... . Roztrzaskał się w drobny mak.
Po godzinie zadzwonił telefon.
- Adaś, ty wiesz, co się stało? - głos kolegi z pracy. W sobotę? Przed południem?
- Nic nie wiem, a o co chodzi?
- Włącz telewizor, to się dowiesz...
- Z tym będzie problem - przerwałem mu - bo widzisz, akurat mi się popsuł.
- Tak? To ci powiem, że prezes nie żyje!
- Jaki prezes?
- Jaki prezes... no, ten najważniejszy. Wypadł z okna czwartego piętra w biurowcu... na miejscu, rozumiesz? Niewiele z niego zostało. Teraz tylko o tym mówią na wszystkich kanałach. Wpadnij do mnie. Posłuchamy.
Przerwaliśmy połączenie.
Mama weszła do pokoju trzymając na wyciągniętych przed siebie rękach firankę.
- Wspaniale ją wyprasowałeś, skarbie.
Mama wspięła sie na krzesło, potem na parapet i sukcesywnie mocowała żabkami górną krawędź firanki do aluminiowej rurki karnisza.
- Ja dla mamy... ja dla mamy wszystko zrobię - powiedziałem.
Ech, jaka piękna wiosna. Aż chce się żyć.
[09.02.2019, pod Magdeburgiem w Niemczech]
Super, można powiedzieć - los prezesa w rękach bohatera, czekam na kolejne podobne rewelacje:-)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że tylko Ty jeden zdobyłeś się na tak odważny czyn. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńRewelacja!!!!
OdpowiedzUsuńSzacun wielki !!!!
:-)))