ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

25 grudnia 2014

Nie było miejsca dla ciebie czyli jej powrót


Inżynier Bek tak zdecydował, z osobistą żoną swoją.
- My i tak dzisiaj do córki na wieczerzę idziemy, więc aż do osiemnastej mamy czas.
Kawiarennik osądził jednak, że to sprawka całej jego zgrai przyjaciół, także tych dwu cichych jak szumiący letni strumyczek podczas upału szarytek, sióstr w wierze i sióstr rodzonych. Ich to rozporządzeniem kawiarenka odświętny widok przybrała, w choinką i siankiem na każdym stoliku. Pani inżynierowa natomiast dla armii przyjaciół, również tych, co z życzeniami jak po ogień wpadali, przygotowała beczułkę śledzi w imbirowo-cebulkowym sosie, w oleju, a jakże, słonecznikowym, z przyprawami, o które darmo pytać, gdyż inżynierostwa przepis patentem chroniony.
/nie było miejsca dla ciebie/
Nareszcie radca Krach z małżonką przybył.
- Czas już, czas - wykrzyczał pogodnie i zaraz kawiarennika do auta porwano.
- Skoro mnie porywają bez sprzeciwu - rozmyślał kawiarni gospodarz - tedy cała sprawa ukartowana.
Stary pisarz z kajetem i jakowąś paczuszką się zjawił zaraz po odjeździe auta a za nim mecenasostwo i pan doktor Koteńko z żoną.
- Przypominam wszystkim, że dzisiaj dzień świąteczny, to raz, lecz pamiętajmy również o tym, że pana Adama dziś urodzinowe imieniny mamy - zauważyła pani Zofia.
- Ileż to uroczystości w jednym - zachwycił się mecenas Szydełko
- Nie mogła lepszego wybrać terminu na przyjazd - dopowiedziała pani mecenasowa - czy wszystko gotowe?
Siostry dłonie złożyły jak w podzięce.
- Na dany znak nakrywamy do stołu - rzekła starsza z sióstr.
/w ubóstwie i chłodzie/
I spieszono się dostojnie, z wolna i pogodnie. Kawiarenka wprawdzie otwartą była, lecz zaledwie troje jegomości umęczonych wietrzną a niepogodną aurą siorbało herbatę z cytryną, a że pierwszy raz w gościnę popadli, toteż dziwili się śledziowym w kawiarni zakąskom, zapachom borowikowej zupy i drażniącym nozdrza kapuścianym grochem. Zadziwionym, po wypytaniu czy godzinę cennego swego czasu na poświęcenie mają, nakryto również stolik; ci zatem widząc, że wkoło ochocza trwa praca, poprosili o zadania dla siebie, które niebawem otrzymali.
/by wyrwać z czarta niewoli/ 
- Ciekawym, jak nasza Marysia wygląda. A jak maleństwo? - mecenas Szydełko, zasiadłszy z innymi, niecierpliwe zadawał pytania.
- Skoro dziewczynka, nie może być inaczej, że do Marii podobna - stwierdziła pani Zofia.
- Te same oczy, ciemnopiwe zapewne - prorokowała pana Beka żona.
- A ty, pączusiu, zaraz po karmieniu, rzucisz na dziecinę lekarskim wzrokiem, czy aby nic mu nie dolega - skierowała swą prośbę pani Zofia do męża.
- Z przyjemnością rzucę okiem.
- Bo wiesz, że w taka pogodę, łatwo złapać jakiegoś wirusa - dodała.
- Wiem, wiem, skarbie. I upraszam wszystkich państwa, aby do dziecka zbyt nachalnie nie podchodzić, bo kto to wie, czy każdy z nas zdrów jeszcze w taką niepogodę - poinstruował doktor Koteńko.
- Ależ mamy pogodę - zmartwił siebie samego przybyły z kuchni inżynier Bek - pani Rybotycka, przyniosłem pani herbatkę z rumem. Niech pani siądzie z nami. Panie doktorze, pani Rybotycka skarży się na ból pleców i ramion. Zbada pan?
- Jakżeby nie. Zbadam. Zwiastun przeziębienia, jak sądzę.
Doktor Koteńko lubił czuć się potrzebny, więc obietnica rzucenia okiem na dzieciątko i sprawdzenie stanu zdrowia kucharki poprawiły mu nastrój, dodając tak potrzebnej dzisiaj śmiałości.
Czas mijał powoli, jak uparty osioł, gdy pod górę się wspina do ciężkiego wozu zaprzężony.
/choć chciałeś ludzkość przytulić do łona/
Czas mijał i dłużył się niepokornie.
Raz po raz mecenas Szydełko z panią Koteńkową podróże do okien kawiarenki odbywali tam i z powrotem.
Nareszcie światła zabłysły. Dwa światła, a jakby w jednym skupione punkcie, światła jak te gwiazdy najwcześniejsze, szczere, a jedna z nich, ta najpierwsza, zwiastowała przybycie dawno oczekiwane.
/dla ciebie brakło gospody/
Stary pisarz wnet zanotował w kajecie.
"Zobaczyliśmy za oknem światło i jedno z nas dobiegło do drzwi, wpuściło do wnętrza chłód ulicy, który wymienił się szybko z ciepłem pomieszczenia i nasycił jego aromatem. Ktoś inny światła skrzesał na choince. Zapłonęła wielobarwnie i radośnie. Tych trzech zadziwionych wstało, kroki swoje zwracając ku wejściu, lecz przystanęli w połowie drogi, jakby wciąż utrudzeni byli. Nareszcie w drzwiach pojawiła się niewiasta, w swoich ramionach skrywająca dziecię, chustą owinięte, bo deszcz i wiatr wyczyniał wciąż harce. Tuż za nią wbiegł kawiarennik, w chętnych swoich dłoniach trzymający nad niewiasty głową  płaszcz, co przemoczenia się nie lęka; za nimi radca Krach z małżonką z torbami w dłoniach przez próg się dostali, drzwi za sobą zamknęli, a wtedy na sali zapłonęła radość: klaskano i witano się przybyłymi. Nawet ci trzej utrudzeni, przed niewiastą głowy swe pochylili, jakby pokłonić się chcieli matce i temu dziecięciu, co w ramionach bezpiecznych śniło. Następnie matka rąbek chusty uchyliwszy, ukazała twarzyczkę śliczną, dziewczęcą, uśpioną."
/bo nie ma miejsca dla ciebie w niejednej człowieczej duszy/
Maria stała rozpromieniona. Na chwilę dziecinę w ramiona Adama oddała, aby zdjąć z siebie wierzchnie okrycie.
- Czekaliście na mnie? - zapytała - na mnie i na moje dziecko? 
- Siądź z nami - poprosiła pani Zofia, wskazując godne miejsce - a pan Adam niech się trochę potrudzi słodkim ciężarem dziecka, które, jak widzisz, samą tylko radość mu sprawia, łącznie z nami.
I usiadła, i zaczęła swoją opowieść, a była w niej i żałość i smutek, lecz również wiara i ten uśmiech radosny, szczęśliwy.
A kawiarennik powoli, jak ten koń pociągowy, co na wzgórze zmierzał wozem naładowanym do syta... kawiarennik kołysał... kołysał... kołysał...

2 komentarze:

  1. Nie będę już chwalić, bo się za bardzo w dumę wbijesz:-))

    Pięknie, świątecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cała zgraja zawziętych kawiarenkowych przyjaciół jak jeden mąż i nie jedna żona za piękne życzenia odwzajemnia się nadobnym :-)

    OdpowiedzUsuń