Tatku Kochany,
To już dwudziesty piąty list do Was piszę, choć ten jest tylko dla Ciebie. Postanowiłam tę moją rocznicową korespondencję podzielić na dwoje. Mamusia też swój dostanie i mam nadzieję, że o tej samej porze oba pisma jak para gołąbków do jednego gniazda zawitają.
Wiesz, Tatku, że pod koniec sierpnia trzy lata upłyną , jakeśmy się ostatni raz widzieli? Pamiętasz? Z Wołodią wpadliśmy jak po ogień. On wtedy po polsku ani słowa, ale pogodny był i uśmiechnięty. Uraczyłeś go przepalanką i od razu rozwiązałeś mu nią język, i dobrze, bo on zwykle do rozmów nie skory. On mówi, że jest człowiekiem lasu i to prawda, lecz serce ma zawsze na ludzi otwarte, a dla mnie…?
Ty Tatku pierwszy wiedziałeś, że oszalałam na jego punkcie od samego początku naszej znajomości. Po obronie pracy wyjechałam w wysokie Tatry do Słowacji na ten obóz geologów. Jakiś dobry duch podpowiedział mi, żeby jechać i nie żałuję. Tam, przy ognisku ujrzałam go po raz pierwszy. Z gitarą był, romanse śpiewał, Wysockiego, Okudżawę, Rozenbauma i takie tęskne piosneczki z Zabajkala. Mówiłam Ci o tym, pisałam wiele razy, lecz muszę raz jeszcze Ci powiedzieć, że Twoja szalona córka kocha tego człowieka lasu spod Irkucka i niczego w swoim życiu nie żałuje, no może jedynie tego, że tak dawno się nie widzieliśmy.
Tatku, uwierz, ja tak bardzo tęsknię za Wami, ale kocham swoją pracę, te moje z Wołodią i jego przyjaciółmi - geologami przepiękne wyprawy; a czujemy się na nich tak jak nasi przodkowie, odkrywcy rud złota, żelaza i ropy, którzy wzdłuż i wszerz przemierzali Syberię, chorując latem od ukąszeń muszek, a od listopada do kwietnia drętwiejąc z zimna.
Wyobraź sobie, Tatku, że my od marca do października ciagle w drodze, z plecakami , namiotami, w terenowych samochodach, które i tak nie dotrą wszędzie, my wspinamy się na omszałe wzgórza, przedzieramy się przez tajgę, płyniemy Angarą, Jenisiejem, Leną i Bajkałem, wciskamy się do grot i jaskiń, które ludzkiego oka nie widziały, wyłuskujemy ze skał minerały, a bywa, że wstążeczka srebra i złota przed naszymi oczami błyśnie i zaczaruje; uczestniczymy w odwiertach głębokich - teraz i na daleką Syberie dociera najnowsza technika, ale aby wskazać wiertaczom właściwe miejsca, ileż to razy należy spenetrować skały, przypatrzeć się każdej z warstw, jej grubości, nachyleniu, no i wreszcie mieć tego nosa odkrywcy, którego ma mój Wołodia.
Wołodia, Tatku, ma instynkt poszukiwacza skarbów. Sama nie wiem, z czego to wynika, ale każdy chce z nim pracować, każdy chce się dostać do jego ekipy. Ileż to razy natrafił na samorodek złotego metalu, ile ziaren błyszczącego proszku wypłukał; podszedł tylko do strumyka, przypatrzył się wodzie, zachwycił się jej blaskiem, zanurzył dłonie i pochwycił w nie ziarna żwiru, przesiał go przez palce i powiedział: - spróbujmy tutaj.
Ja nie wiem, tatku, skąd to się bierze u niego.
A Ty sobie teraz myślisz, Tatku, że, ja wiem, ja to czuję, Ty myślisz sobie: „moja córeczka przesadza i idealizuje swojego Wołodię, bo oszalała dla niego z miłości”. Och, nie, to nie tak, Wołodia jest nadzwyczajny i jak go lepiej poznasz, przekonasz się, że wiem, co mówię.
A czy Ty pamiętasz te swoje najpiękniejsze lata z mamusią? Ja mam to po Tobie.
Zimą mieszkamy z Wołodią w Irkucku u jego ciotki. Ciotka lekarka ma spory dom, który zajmuje do spółki z mamą Włodka (ojciec jego zapił się na śmierć, ale Tatku, Wołodia nie pójdzie w jego ślady, już ja nad tym czuwam). i mamy tam swój pokój, więc właściwie swój dom mamy, choć pierwszym naszym domem jest tajga, i w tym pokoju uczę go polskiego. - Włodku - mówię - to przecież wstyd, że kiedy przyjedziemy do Polski, nie porozmawiasz w naszym języku. Tatko się zmartwi, bo na pewno chciałby pogadać z zięciem.
W Irkucku są polskie rodziny i podczas zimy często się z nimi spotykamy, i wtedy mówimy po polsku, choć ich język jest trochę archaiczny, ale książki polskie czytają i poprzez internet dużo o Polsce wiedzą. jedna z tych rodzin bardzo chciałaby do kraju powrócić i Wołodia dziwi się temu, bo są to ludzie w zaawansowanym wieku i mają córkę niewiele młodszą od Ciebie, do tego panna. Dziwi się, bo starych drzew się nie przesadza a ja mu wtedy mówię: Włodku , a gdyby tak tobie zabroniono wstępu do tajgi? jak byś się poczuł wtedy? A on do mnie, że przecież kiedyś to nastąpi i chociaż kocha tajgę, kocha swoja pracę , to kiedy urodzi mu się syn, to będzie to znak dla niego, że trzeba się ustatkować, żyć dla niego i swojej żony, bo bardzo chciałby mieć swój własny dom i jest w stanie porzucić pracę, aby wychować syna i być dla niego prawdziwym ojcem, gdyż sam nie zaznał ojcowskiej miłości.
Tatku, widzisz, jak się rozgadałam! A powinnam zacząć od tego, że… a teraz trzymaj się mocno krzesła… jesteśmy z Wołodią po ślubie, po państwowym ślubie. Wzięliśmy go przed dwoma tygodniami. Była mała uroczystość. Rodzina najbliższa Wołodii, koledzy i koleżanki z pracy, kilkoro Polaków było z mojej strony, łzy ciekły im z oczu nie mniej niż matce Wołodii.
To prawda, oszaleliśmy oboje, nie mówiąc o tym nikomu, nie pisząc do Was, Kochani. Jednego dnia pomyśleliśmy sobie i następnego - do państwowego ołtarza, no może przesadzam, tak szybko nie poszło, ale w końcu jesteśmy po ślubie. Ja wiem, że to na wariackich papierach i mamusia się na mnie obruszy za taki nieprawdziwy ślub, ale wiesz, kiedy w końcu przyjedziemy do Was to… dlaczego nie… weźmiemy ten prawdziwy; już rozmawiałam o tym z Wołodią i on się zgodził, bo zrobi dla mnie wszystko.
I widzisz, Tatku, znów się rozgaduję… jak to Ty byś powiedział… jak baby w maglu, a najważniejsze na koniec zostawiam: pod koniec sierpnia albo we wrześniu przyjeżdżamy do Was z Wołodią… bo, Tatku mój kochany, muszę Wołodii tego upragnionego syna urodzić. W ciąży jestem, Tatku. Przełom października i listopada to mój termin. Nie masz pojęcia jak on się cieszy.
A Ty się o nas nie martw, Tatku, bo odłożone pieniądze mamy. Ciułaliśmy przez te lata, bo nam wiele do życia nie potrzeba było, a Wołodia ma też złoto i trochę się boję, jak nam się uda je przewieźć, albo je może przedtem spieniężyć, ale on mówi, że to jego problem i to w mig załatwi.
Tatku, oboje zdecydowaliśmy, że syn geologa, człowieka lasu i Twojej szalonej córki urodzi się w naszym rodzinnym mieście. ten mój pokoik, Tatku, o którym piszesz, że zostawiliście go w takim stanie, w jakim był przed moim wyjazdem, całkowicie nam wystarczy. Przywykliśmy do ciasnoty, a ten pokój który dla mnie trzymacie, to miejsce, gdzie będziemy się czuli u siebie i bezpiecznie.
Tatku, skontaktuję się jeszcze z Wami, abyście dokładnie wiedzieli, kiedy się do Polski wybieramy, ale telefonicznie, tak szybciej będzie, a nie chce Was zaskakiwać niepotrzebnie. Wołodia umyślił sobie, że tu, w Irkucku, sprzedamy nasz samochód, którego zresztą prawie nie używamy i za te pieniądze kupimy jakiś inny w Moskwie, bo z Irkucka do Moskwy samolotem lepiej, szybciej i wygodniej będzie.
Całuję Cię mocno, Tatku. Wiem, że cieszycie się podobnie jak ja z naszego przyjazdu, z przyjazdu Waszej szalonej córki, która, niech Ci jeszcze raz przypomnę, poszła w Ciebie, Tatku.
Do miłego spotkania… Anna.
PS.
Pewnie dziwisz się, tatku, skąd ja taka pewna, że to syn dorasta we mnie. Wiem i tyle! Ale Wołodia utuli też córeczkę, gdyby się okazało, że pierwsza pcha się świat zobaczyć.
Stary pisarz złożył starannie list i panu radcy zwrócił, a ten z namaszczeniem wsunął go do wewnętrznej kieszeni kamizelki.
/03.08.2015, w Saint Nabord nad Mozelą we Francji/
Miły list od szalonej -jak sama się nazywa - córki.Tak naprawdę to rozsądna i ciepła kobieta.
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę... i sam z niecierpliwością powrotu jej oczekuję, mając nadzieję, że nie tylko w liście, ale i w życiu będzie taka, jaka ja opisujesz...
Usuń