ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

10 sierpnia 2015

LIST

Tatku Kochany,
To już dwudziesty piąty list do Was piszę, choć ten jest tylko dla Ciebie. Postanowiłam tę moją rocznicową korespondencję podzielić na dwoje. Mamusia też swój dostanie i mam nadzieję, że o tej samej porze oba pisma jak para gołąbków do jednego gniazda zawitają.
Wiesz, Tatku, że pod koniec sierpnia trzy lata upłyną , jakeśmy się ostatni raz widzieli? Pamiętasz? Z Wołodią wpadliśmy jak po ogień. On wtedy po polsku ani słowa, ale pogodny był i uśmiechnięty. Uraczyłeś go przepalanką i od razu rozwiązałeś mu nią język, i dobrze, bo on zwykle do rozmów nie skory. On mówi, że jest człowiekiem lasu i to prawda, lecz serce ma zawsze na ludzi otwarte, a dla mnie…?
Ty Tatku pierwszy wiedziałeś, że oszalałam na jego punkcie od samego początku naszej znajomości. Po obronie pracy wyjechałam w wysokie Tatry do Słowacji na ten obóz geologów. Jakiś dobry duch podpowiedział mi, żeby jechać i nie żałuję. Tam, przy ognisku ujrzałam go po raz pierwszy. Z gitarą był, romanse śpiewał, Wysockiego, Okudżawę, Rozenbauma i takie tęskne piosneczki z Zabajkala. Mówiłam Ci o tym, pisałam wiele razy, lecz muszę raz jeszcze Ci powiedzieć, że Twoja szalona córka kocha tego człowieka lasu spod Irkucka i niczego w swoim życiu nie żałuje, no może jedynie tego, że tak dawno się nie widzieliśmy.
Tatku, uwierz, ja tak bardzo tęsknię za Wami, ale kocham swoją pracę, te moje z Wołodią i jego przyjaciółmi - geologami przepiękne wyprawy; a czujemy się na nich tak jak nasi przodkowie, odkrywcy rud złota, żelaza i ropy, którzy wzdłuż i wszerz przemierzali Syberię, chorując latem od ukąszeń muszek, a od listopada do kwietnia drętwiejąc z zimna.
Wyobraź sobie, Tatku, że my od marca do października ciagle w drodze, z plecakami , namiotami, w terenowych samochodach, które i tak nie dotrą wszędzie, my wspinamy się na omszałe wzgórza, przedzieramy się przez tajgę, płyniemy Angarą, Jenisiejem, Leną i Bajkałem, wciskamy się do grot i jaskiń, które ludzkiego oka nie widziały, wyłuskujemy ze skał minerały, a bywa, że wstążeczka srebra i złota przed naszymi oczami błyśnie i zaczaruje; uczestniczymy w odwiertach głębokich - teraz i na daleką Syberie dociera najnowsza technika, ale aby wskazać wiertaczom właściwe miejsca, ileż to razy należy spenetrować skały, przypatrzeć się każdej z warstw, jej grubości, nachyleniu, no i wreszcie mieć tego nosa odkrywcy, którego ma mój Wołodia.
Wołodia, Tatku, ma instynkt poszukiwacza skarbów. Sama nie wiem,  z czego to wynika, ale każdy chce z nim pracować, każdy chce się dostać do jego ekipy. Ileż to razy natrafił na samorodek złotego metalu, ile ziaren błyszczącego proszku wypłukał; podszedł tylko do strumyka, przypatrzył się wodzie, zachwycił się jej blaskiem, zanurzył dłonie i pochwycił w nie ziarna żwiru, przesiał go przez palce i powiedział: - spróbujmy tutaj.
Ja nie wiem, tatku, skąd to się bierze u niego.
A Ty sobie teraz myślisz, Tatku, że, ja wiem, ja to czuję, Ty myślisz sobie: „moja córeczka przesadza i idealizuje swojego Wołodię, bo oszalała dla niego z miłości”. Och, nie, to nie tak, Wołodia jest nadzwyczajny i jak go lepiej poznasz, przekonasz się, że wiem, co mówię.
A czy Ty pamiętasz te swoje najpiękniejsze lata z mamusią? Ja mam to po Tobie.
Zimą mieszkamy z Wołodią w Irkucku u jego ciotki. Ciotka lekarka ma spory dom, który zajmuje do spółki z mamą Włodka (ojciec jego zapił się na śmierć, ale Tatku, Wołodia nie pójdzie w jego ślady, już ja nad tym czuwam). i mamy tam swój pokój, więc właściwie swój dom mamy, choć pierwszym naszym domem jest tajga, i w tym pokoju uczę go polskiego. - Włodku - mówię - to przecież wstyd, że kiedy przyjedziemy do Polski, nie porozmawiasz w naszym języku. Tatko się zmartwi, bo na pewno chciałby pogadać z zięciem. 
W Irkucku są polskie rodziny  i podczas zimy często się z nimi spotykamy, i wtedy mówimy po polsku, choć ich język jest trochę archaiczny, ale książki polskie czytają i poprzez internet dużo o Polsce wiedzą. jedna z tych rodzin bardzo chciałaby do kraju powrócić i Wołodia dziwi się temu, bo są to ludzie w zaawansowanym wieku i mają córkę niewiele młodszą  od Ciebie, do tego panna. Dziwi się, bo starych drzew się nie przesadza a ja mu wtedy mówię: Włodku , a gdyby tak tobie zabroniono wstępu do tajgi? jak byś się poczuł wtedy? A on do mnie, że przecież kiedyś to nastąpi i chociaż kocha tajgę, kocha swoja pracę , to kiedy urodzi mu się syn, to będzie to znak dla niego, że trzeba się ustatkować, żyć dla niego i swojej żony, bo bardzo chciałby mieć swój własny dom i jest w stanie porzucić pracę, aby wychować syna i być dla niego prawdziwym ojcem, gdyż sam nie zaznał ojcowskiej miłości.
Tatku, widzisz, jak się rozgadałam! A powinnam zacząć od tego, że… a teraz trzymaj się mocno krzesła… jesteśmy z Wołodią po ślubie, po państwowym ślubie. Wzięliśmy go przed dwoma tygodniami. Była mała uroczystość. Rodzina najbliższa Wołodii, koledzy i koleżanki z pracy, kilkoro Polaków było z mojej strony, łzy ciekły im z oczu nie mniej niż matce Wołodii.
To prawda, oszaleliśmy oboje, nie mówiąc o tym nikomu, nie pisząc do Was, Kochani. Jednego dnia pomyśleliśmy sobie i następnego - do państwowego ołtarza, no może przesadzam, tak szybko nie poszło, ale w końcu jesteśmy po ślubie. Ja wiem, że to na wariackich papierach i mamusia się na mnie obruszy za taki nieprawdziwy ślub, ale wiesz, kiedy w końcu przyjedziemy do Was to… dlaczego nie… weźmiemy ten prawdziwy; już rozmawiałam o tym z Wołodią i on się zgodził, bo zrobi dla mnie wszystko.
I widzisz, Tatku, znów się rozgaduję… jak to Ty byś powiedział… jak baby w maglu, a najważniejsze na koniec zostawiam: pod koniec sierpnia albo we wrześniu przyjeżdżamy do Was z Wołodią… bo, Tatku mój kochany, muszę Wołodii tego upragnionego syna urodzić. W ciąży jestem, Tatku. Przełom października i listopada to mój termin. Nie masz pojęcia jak on się cieszy.
A Ty się o nas nie martw, Tatku, bo odłożone pieniądze mamy. Ciułaliśmy przez te lata, bo nam wiele do życia nie potrzeba było, a Wołodia ma też złoto i trochę się boję, jak nam się uda je przewieźć, albo je może przedtem spieniężyć, ale on mówi, że to jego problem i to w mig załatwi.
Tatku, oboje zdecydowaliśmy, że syn geologa, człowieka lasu i Twojej szalonej córki urodzi się w naszym rodzinnym mieście. ten mój pokoik, Tatku, o którym piszesz, że zostawiliście go w takim stanie, w jakim był przed moim wyjazdem, całkowicie nam wystarczy. Przywykliśmy do ciasnoty, a ten pokój który dla mnie trzymacie, to miejsce, gdzie będziemy się czuli u siebie i bezpiecznie.
Tatku, skontaktuję się jeszcze z Wami, abyście dokładnie wiedzieli, kiedy się do Polski wybieramy, ale telefonicznie, tak szybciej będzie, a nie chce Was zaskakiwać niepotrzebnie. Wołodia umyślił sobie, że tu, w Irkucku, sprzedamy nasz samochód, którego zresztą prawie nie używamy i za te pieniądze kupimy jakiś inny w Moskwie, bo z Irkucka do Moskwy samolotem lepiej, szybciej i wygodniej będzie.
Całuję Cię mocno, Tatku. Wiem, że cieszycie się podobnie jak ja z naszego przyjazdu, z przyjazdu Waszej szalonej córki, która, niech Ci jeszcze raz przypomnę, poszła w Ciebie, Tatku.
Do miłego spotkania… Anna.
PS.
Pewnie dziwisz się, tatku, skąd ja taka pewna, że to syn dorasta we mnie. Wiem i tyle! Ale Wołodia utuli też córeczkę, gdyby się okazało, że pierwsza pcha się świat zobaczyć.

Stary pisarz złożył starannie list i panu radcy zwrócił, a ten z namaszczeniem wsunął go do wewnętrznej kieszeni kamizelki.

/03.08.2015, w Saint Nabord nad Mozelą we Francji/

2 komentarze:

  1. Miły list od szalonej -jak sama się nazywa - córki.Tak naprawdę to rozsądna i ciepła kobieta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślę... i sam z niecierpliwością powrotu jej oczekuję, mając nadzieję, że nie tylko w liście, ale i w życiu będzie taka, jaka ja opisujesz...

      Usuń