ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

27 grudnia 2016

RYFKA

Jak się dogadywały? Trudno powiedzieć. Zwłaszcza że nie codziennie spotykały się ich oczy na tych kilka sekund, w czasie których należało niezauważalnie podejść do siatki, przerzucić przez nią tłumoczek i jednocześnie odebrać zwinięta w rulon torbę z materiału wciśniętą w oko siatki. Nie było czasu na to, aby powiedzieć, co skrywa w sobie tym razem szary, lniany woreczek. Dziewczynka sprawnie chwyciła w małe, chude, lecz zwinne dłonie ten przedmiot pożądania, odwróciła się na pięcie i nie oglądając się za siebie, niczym chyża łania pomknęła w stronę domu, znikając za bramą łączącą dwie parterowe kamieniczki. Co dalej działo się z pakunkiem, Bóg raczy wiedzieć.
Okna obu kamieniczek szczelnie wypełniony czarnym papierem pozostawały nieme, kryjąc wielką i niebezpieczną tajemnicę.
Tym razem Helena włożyła do woreczka kilka cebul i marchwi, podarowanych jej przez ciotkę ze wsi. Helena dorabiała u niej najmując się do prac polowych. Nie dostawała za swą pracę pieniędzy, lecz brała towar w naturze, choć było to niebezpieczne, gdyż policjanci potrafili skonfiskować cały tobołek przerzucony przez ramię, zadowalając się się torebką mąki, garściami fasoli czy ziemniakami wystarczającymi na dwa, trzy obiady.
W woreczku była też ćwiartka sporej kury, ciemny chleb i trochę drożdżowego ciasta, jakie specjalnie wypiekała dla kierownika urzędu pocztowego Schroedera. Ten, łasy na słodycze, częstokroć sam podrzucał Helenie drożdże i lepszą mąkę. Smakowały mu jej wypieki.
Kiedy tego wieczoru podchodziła do linii demarkacyjnej, za którą świat był smutny i szary, pies, którego Schroeder prowadził na smyczy zaczął nagle szczekać. Kierownik poczty niespodziewanie wybrał się z psem na spacer akurat w tę stronę miasteczka, podczas gdy zwykle wracał tą drogą i do tego czasu Helena zdążyła pozałatwiać swoje sprawy.
Ten sześcioletni wilczur pewnie nie zareagowałby szczekaniem na widok Heleny – znał ją dobrze, nawet łasił się do jej nóg i pozwalał się tarmosić po grzbiecie – ale zaciekawił go ten obły przedmiot, który nieoczekiwanie przefrunął był przez wysoką siatkę jak bażant.
Schroeder uspokoił psa, lecz jednocześnie gromko krzyknął w stronę kobiety:
- Helena, co ty zrobić? Jutro pogadamy!
Helena bała się tej rozmowy i nie osłabił tego lęku wyrosły, pachnący, drożdżowy placek, jaki przyniosła na pocztę. Kończyła właśnie myć podłogę, kiedy Schroeder zszedł na pocztę z góry, ze swojego mieszkania.
- Frau Helena, czy ty chcesz przeżyć wojna i mieć praca?
Helena wstała z kolan upuszczając na podłogę wyżętą ścierkę. Jej pełne obawy, przygnębione oczy same odpowiedziały na zadane jej pytanie.
- Ty dobry pracownik, Helena. Ja pracować na poczta pod Breslau, a potem na północy Mazowsze. Tam pracowniki polskie otwierały paczki i kradły. Jedna z drugą sąsiady byli przez ulice i jedna drugą okradały. Wstrętne. Ty uczciwa Polka. Rychtyk pracujesz, pieczesz dobra ciasta... czy ty wiesz co cię mogło spotkać, gdyby granatowe policjanty zobaczyli, co ty wczoraj zrobiła? Albo komendant? Ty mi powiedz, czy chcesz być żywa.
Helena odważyła się podnieść głowę. Spojrzała w oczy Schroederowi. Przestała przygryzać wargi.
- Chcę. Każdy chce – powiedziała. 
- Miej się na baczność. Dobry pracownik jesteś. Tyle zła. Tyle zła. A tamta jak fryga. Nie zdążyć spojrzeć, jak wbiegła za brama. 
- Panie kierowniku, Ryfka z moją Jadzią na jednym podwórku się chowały. To rówieśniczki. 
- Tyle zła, tyle zła – powtarzał Schroeder. - A ty, Helena, cały świat chcesz zmienić?
- Ulżyć chcę tylko. 
- Teraz nie czas na dobra serce. Moja Regina też dobry człowiek była. Córkę mi dała. Cały świat by dała ale już nie da bo w grobie leży. 
Schroeder przestał mówić. Podszedł do stolika, przy którym klienci poczty adresowali zwykle koperty. Ciasto, które na nim leżało pachniało przez pergaminowy papier w jaki było zawinięte. Odłamał kawałek placka, wsunął do ust, posmakował.
- Moja Regina zachorować i umrzeć. Zostawić mnie sam z córka. Co robić? Żyć trzeba.
Starannie zawinął placek i wziął go do rąk.
- Córka się ucieszy – powiedział ni to do Heleny, ni to do siebie. - Za kwadrans otwierać poczta, Helena. Pamiętaj.
 - Tak, panie kierowniku. 
Nie wszedł jeszcze na górę. Popatrzył na kobietę, jak obwija wilgotna ścierką szczotkę. Niewiele zostało jej do zakończenia porannych porządków. Należało jeszcze raz wytrzeć podłogę i przewietrzyć salę, aby wyschła.
- Po zakończona robota pod wieczór przyjdź do mnie na górę, Helena, tak?

Nie odczuwała już lęku, ani wtedy, gdy wypowiadał te słowa, ani też później, wieczorem, gdy zastukała do drzwi Schroedera, a otworzyła je przed nią córka kierownika, trzydziestoletnia panna, Gertruda.
Helena przestąpiła próg.
W przedpokoju na ławie, w której przechowywano buty, stała dwukilowa, metalowa puszka.
- Helena, ty uważaj, w tej puszce jest marmolada. Ale nie taka z buraka, rozumisz? Uważaj, Helena, jak będziesz przerzucała, żeby cię tylko granatowe nie widzieli, rozumisz? 
- Rozumiem, panie kierowniku. 
- To jak tam tej małej na imię? 
- Ryfka na nią mówią. 
- Ryfka... a tak, to już idź.

Przez moment Helenie wydawało się, że córka Schroedera, która przez cały czas była obecna przy rozmowie, odetchnęła głęboko, a z ruchu jej warg wyczytała imię małej żydówki.
 
[30.11.2016, Marmande we Francji]

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. to prawda... dobroć i przyzwoitość, lecz to nie koniec opowieści...

      Usuń
  2. Nieludzki czas dla ludzi, ale niektórzy potrafili zachować trochę serca dla innych.
    Obecnie pewnie byłby większy problem, by znaleźć człowieka w człowieku.
    Zasyłam serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no cóż... trzeba się starać być człowiekiem w każdej sytuacji...

      Usuń
  3. To był czas, który weryfikował ludzi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... to prawda, chociaż w grę wchodził również strach i obawa przed losem najbliższych...

      Usuń